"Grona gniewu" osnute są wokół migracji w Ameryce, w latach trzydziestych, która stanowiła zaprzeczenie "american dream", spychając ludzi z biedy do nędzy. Ich akcja toczy się na dwóch planach, dalszym; stanowiącym szersze tło wydarzeń i bliższym, będącym egzemplifikacją typowych losów, typowej rodziny w czasie "wędrówki ludów" ze wschodu na zachód. To wędrówka do ziemi obiecanej, na którą Joadowie, są skazani za sprawą niewidzialnego wroga, i na których jak na biblijnego Hioba spadają kolejne klęski (m.in. śmierć dziadków, odejście Noaha, porzucenie Rosesharon przez Conni'ego, ucieczka Toma, śmierć dziecka Rosesharon). Unieszczęśliwieni koniecznością opuszczenia domu bo "ludzie i miejsce, gdzie żyją - to jedno", oderwani od własnych korzeni, od tego co znają, do czego są przywiązani i co kochają ("Marna to ziemia, ale zawsze nasza. Nasza dlatego, żeśmy na niej ujrzeli światło dzienne, uprawiali ją i na niej konali.") nie tracą jednak nadziei. Wierzą, że "cała ludzkość ma jedną wielką duszę, a każdy z nas jest jakąś jej cząstką" a to, że "skrzywdzili nas ludzie, (...), to można zmienić". Ale rzeczywistość niweczy tę wiarę u części z nich, "w drodze do Kalifornii czy dokąd indziej - każdy będzie jak dobosz wybijający takt w marszu krzywd i cierpień, maszerujący z sercem pełnym żalu". Rzeczywistość przerasta niektórych z nich, nie mają siły albo woli by się z nią zmierzyć. Podobnie jak wielu innych im podobnych nikogo nie obchodzą. W opinii tych, do których idą pełni nadziei "to nie ludzie. Człowiek nie wyżyłby tak, jak oni żyją. Nie zniósłby takiego brudu i nędzy" a widząc "wzdłuż szosy porzucone wraki" wyznaczające szlak ich wędrówki mogą tylko zadawać pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi "co im się przydarzyło? Co się stało z ludźmi. którzy nimi jechali? Czy poszli dalej pieszo? Gdzie są teraz? Skąd stać ich na tyle odwagi? Skąd się w nich bierze tyle wiary?". Ale stawiają też pytanie dotyczące własnego losu "ku czemu idziemy? A mnie się zdaje, że do niczego nie idziemy. Zawsze tylko jesteśmy w drodze. Idziemy i idziemy" bo też ich życie stało się nieustanną wędrówką, dosłownie i w przenośni, w której, jak się okazuje w finale powieści, "śmierć i narodziny to jakby początek i koniec tego samego".