Życie za życie jest opowieścią o nastolatku Marku, mieszkającym wraz z owdowiałą matką na śluzie, którą wspólnie obsługują. Właśnie opis życia tej śluzy, jej funkcjonowania jest dla mnie największą wartością powieści - bo to temat kompletnie mi obcy. Nigdy nie byłam na Mazurach, nigdy nie płynęłam kajakiem. Mój brat mógłby za to dużo na ten temat powiedzieć, jako fanatyk wody do tego stopnia, że najpierw wybudował sobie przed domem basen - i to na dwa kroki przed oknami-drzwiami salonu, żeby zbyt daleko do niego nie mieć - a potem, jako że mu było mało, zrobił z drugiej strony domu staw... ale ciągle było mało, zwłaszcza zimą, więc dostawił za stawem takie Ufo... jacuzzi mianowicie: Śnieg wokół zalega, a on sobie leży w gorącej wodzie :) Cóż, są różne zboczenia :) Ten ci to mój brat zna Krainę Tysiąca Jezior jak własną kieszeń i z takich śluz korzystał nieraz. Wracając jednak do śluzy z naszej powieści i jej pracowników. Marek jest od czasu nieszczęsnej śmierci ojca, przystrzelonego przez kłusownika, zaniedbywany przez matkę, dla której mąż był centrum wszechświata. Do dziś mówią w okolicy, że "nie było i nie będzie drugiej takiej pary jak Wyderkowie". Tak, to była wielka miłość. Gdy ojciec zginął, śluzowa mało nie oszalała. Z wesołej dziewczyny w parę tygodni zrobiła się suchą czarną jędzą, która długie lata nie otwierała gęby, a jak zaczęła ją otwierać, to tylko po to, żeby urągać, komu popadło: synowi, siostrzenicy, nawet turystom prześluzowującym się przez sitkowską śluzę. Powiesiła nad komodą zdjęcie nieboszczyka, przed którym stawiała w lecie co dzień świeże kwiaty, w zimie dzień i noc paliła świece, i oznajmiła, że nie ruszy się stąd: tu jej mąż umarł, tu i ona będzie pochowana. Serca do syna nie miała i chłopiec właściwie chował się sam. Przyglądał się pracy na śluzie, jako pięcioletni brzdąc skakał po spławianych balach, a zaprzyjaźnił się jedynie z wiejskim głupkiem o gołębim sercu, starym Grześkiem. Gdy skończył siedem lat, zaczęli się z nim męczyć w szkole. Z miejsca podporządkował sobie klasę, a stary kierownik Adamiec nie umiał dać sobie z nim rady. Przepychał go więc tylko z roku na rok, zwłaszcza że Marek okazał wielki talent - pływacki. Pławił go jeszcze ojciec jako trzyletniego szkraba, a potem miał szczęście spotkać wśród wczasowiczów mistrza juniorów w pływaniu, który zainteresował się robiącym nadzieje chłopakiem i wyuczył go nowych stylów. Marzeniem Marka stał się wówczas... Pałac Kultury, sekcja pływacka. Na razie trenował zawzięcie pod okiem nowego nauczyciela w-f i przygotowywał się do startu w mistrzostwach. Wszystko jednak popsuła nowa nauczycielka. Ostrzegała Marka - jak tak dalej pójdzie z jego nauką, do następnej klasy nie przejdzie. A przecież i do zawodów wówczas nie zostanie dopuszczony. Marek bimbał sobie na to, nie wierząc w pogróżki Kudły - ale te się jednak spełniły. Pani Kudelska zostawiła go na drugi rok w piątej klasie. Cztery lata przygotowań do wymarzonych zawodów, które miały stać się startem do wyczynowego uprawiania sportu, do tego wyimaginowanego Pałacu Kultury poszły na marne. I w tym właśnie podłym nastroju spotyka Marek jakieś coś, co pyta o drogę do Sitkowa: ni to chłopak, ni to dziewczynka. Gdy potem owa, jak się okazuje, Helena pojawia się na jeziorze, gdzie Marek pływa kajakiem i zwierza się, że pływać nie umie i boi się wody, chłopak postanawia poddać ją próbie. Odpycha od brzegu kajak z siedzącą dziewczynką i udaje, że nie może się do niego dostać. Helena najadła się strachu, ale nie okazała tego po sobie, czym Markowi bardzo zaimponowała, a nawet go zawstydziła za głupi kawał. Tak zaczyna się przyjaźń, która doprowadzi prawie do tragedii, ale i rozwiąże życiowe problemy Marka...