Oddajemy w Państwa ręce książkę, która od chwili ukazania się (niewiele ponad pół roku temu) stała się bestsellerem, i okrzyknięta została drugą "Ekonomią w jednej lekcji", zaś jej autor, John Tamny, młody publicysta magazynu Forbes, drugim Henrym Hazlittem. (.) Do rządzenia potrzebne są pieniądze. Wbrew przekonaniu milczącej większości obywateli, ani rząd, ani państwo swoich pieniędzy nie mają. Wszystko, co posiadają zabierają obywatelom - podatnikom, pozbawiając tych ostatnich znacznej części owoców ich ciężkiej pracy. Mimo iż towarzysząca podatkom machina propagandowa przekonuje podatników, że przecież wydatki rządowe są robione dla dobra narodu czy ludu, podatki są wciąż niepopularne. Ludzie, i to nawet ci najżyczliwsi rządowi, mają jakieś racjonalne przeczucie, że podatek = szwindel. Gdyby podatki naprawdę były korzystne, to wszyscy chętnie by je płacili, tak jak płacą za prąd, gaz czy benzynę. Rządzący stają więc na głowie, aby z jednej strony zdobyć potrzebne (czy naprawdę potrzebne?) im do rządzenia pieniądze, z drugiej zaś nie wzburzyć nadmiernie suwerena, który w ostateczności jest zawsze szefem, i może tych pierwszych rozpędzić na cztery wiatry. Aby do tego nie doszło, politycy sięgają więc po wypróbowany trick. Stwarzają złudzenie, że podatnik nie tylko na podatku korzysta, lecz co ważniejsze, koszt daniny ponosi za niego ktoś inny. (...) Finansowanie programów socjalnych jest kosztowne. W miarę wzrostu wydatków na cele socjalne przybywa potrzebujących, a raczej chętnych do darmowego lunchu. Równocześnie kurczy się baza fundatorów, czyli podatników. Na zachęty w postaci świadczeń socjalnych ludzie reagują wzrostem swoich potrzeb. Rośnie liczba adresatów pomocy. Niestety, rosnącej liczbie adresatów socjalu towarzyszy malejąca ilość podatników. Bilans wpływów i wydatków nie domyka się. Podnoszenie wydatków odciąga kapitał z sektora rynkowego, prywatnego, czyli z działalności produkcyjnej. W warunkach rosnącej konsumpcji, bo socjal to przecież konsumpcja, ratunkiem pozostaje kredyt, czyli deficyt, który nie dość, że odciąga kapitał z produkcji kosztem finansów publicznych, demoralizuje naród, deformując alokację dóbr w kierunku ich malejącej użyteczności. W warunkach rzadkości dóbr; przekonanie polityków, że państwo jest w stanie zapewnić potrzebującym pełną opiekę, jest kompletną iluzją. (fragmenty Wstępu Od Wydawcy)