W IX tomie Kresowej Atlantydy znowu wyprawiam się na Wołyń. Po Łucku, Kiwercach i Przebrażu przyszedł czas na Krzemieniec i Kisielin. Pisałem ten tom w czasie, gdy na ekrany wchodził film Wojciecha Smarzowskiego Wołyń. Główną zasługą filmu Wołyń jest to, że obrazem nazwał po imieniu banderowskie ludobójstwo. Złamał szkodliwe tabu w polskiej kinematografii. Nic nie dadzą debaty, na ile film ten jest szkodliwy bądź pożyteczny w dziele polsko-ukraińskiego pojednania. Taki film powinien powstać, bo tego wymagała polska trauma i polska racja historyczna. Wołyń Wojciecha Smarzowskiego jest hołdem oddanym ofiarom. Należy tylko żałować, że Wołyń Smarzowskiego jest spłaszczony tematycznie, bo jest to historia Wołynia plebejskiego. Akcja dzieje się w jakimś skansenie, gdzie nie ma ani jednego murowanego domu, bieda wygląda z każdego kąta. Taki Wołyń też był. Ale rzecz w tym, że nie tylko taki. Mam w dyspozycji tysiące zdjęć z Wołynia, na których są zadbane murowane dwory, pałace, budynki szkół, barokowe kościoły, cerkwie i synagogi. Ludzie dobrze ubrani, szczęśliwi. Domy z werandami porosłymi winnym bluszczem. I taki Wołyń - obok tego plebejskiego - pokazuję w mojej Kresowej Atlantydzie. Nie wymyślam go. Dokumentuję to fotografiami. Historii Kresów, Podola i Wołynia, nie można malować jedną barwą i grzęznąć w stereotypach. I to staram się czynić w kolejnych tomach Kresowej Atlantydy, przywołując obrazy tego, co spalili, zniszczyli i unicestwili Sowieci, hitlerowcy i banderowcy, i tego, co zatarł bezlitosny czas.