W moim pisaniu zawsze starałem się być blisko egzystencji. Jeden z pierwszych wierszy, które napisałem, może nawet w ogóle pierwszy, był opisem parku, drzew, kwiatów, nieba, słońca i ptaków, które skakały po trawie z orzechami w dziobach. Intuicyjnie wyczuwałem, że gdy tylko oddalam się od naoczności, zaczynam uczestniczyć w jakiejś grze. Poezja nauczyła mnie troski o konkret. „Rozchodnik i macierzanka” to przecież zupełnie co innego niż „kwiaty” czy „łąka”. „Miłość” czy „cierpienie” należy również koniecznie zastąpić właściwymi desygnatami, nasycić jednostkową, niepowtarzalną treścią. Nie wolno oddawać się uczuciom nie mając całej gamy ich nazw, a najlepiej – obrazów i fabuł, którymi można je opowiedzieć. Taką praktykę pisarską nazwałbym „utwierdzaniem się w istnieniu”. Staram się być jej wierny. Z jakiegoś powodu konsekwentnie (na ogół) piszę według pewnego porządku, co w ostatnim czasie choćby w moich wierszach uwidacznia się w ich formie – trzy strofy, po cztery wersy każda, co narzuca już określony rytm: początku, rozwinięcia i kody. Być może jest to odbicie mojego przekonania o skończoności i niepowtarzalności, jedyności wszystkiego. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że w poezji nie idzie wyłącznie o możliwie wierne oddanie czy też wywołanie w odbiorcy określonych stanów emocjonalnych albo o oczarowanie samą językową biegłością. Poezja, wiem że to może się niektórym nie spodobać, ma nade wszystko dawać światło i nadzieję, na przekór wszystkiemu. Jarosław Jakubowski [bydgoszcz24.pl]