Ugory, wielkie przestrzenie bez żadnych śladów człowieka na horyzoncie. Pierwszy raz byłem tam w listopadzie 2013 roku, potem jeszcze jedenaście razy. Zawsze po kilka dni. W różnych porach roku, żeby zobaczyć, co zostało po ludziach w tych miejscach, których nie ma. Zawsze z kimś, bo sam się bałem. Nie że ktoś mnie napadnie, okradnie albo pobije. Bałem się być tam sam, bałem się tych ciarek na plecach, tego zapachu śmierci, który roznosi się po całym Wołyniu. Pamiętam, jak szedłem kilka kilometrów przez pole. Obok Anatol Sulik, lokalny historyk, człowiek, który wiedział wszystko o polskich wsiach na Wołyniu, i Olaf Popkiewicz, archeolog, ekshumator ofiar mordów na Wołyniu. Pustka kompletna. Cisza. I głos Olafa: "Tędy szły kobiety i dzieci. Tędy ich pędzono. I mordowano tych, którzy próbowali uciekać. Resztę zabito na polanie. Idziemy po ich śladach". Potem za każdym razem słyszałem w głowie te słowa, że idziemy po ich śladach, że ja idę po ich śladach. Fotografowałem te ślady i tę pustkę, próbując zrozumieć, co tu, na tych ziemiach, działo się w czasie II wojny światowej, co później, przez lata.