Recenzent lokalnego, ale ważnego pisma La Veu de Catalunya zaliczył Muter do malarek rosyjskich mieszkających w Paryżu. Zareagowała natychmiast listem do redakcji pełnym pasji i z edukacyjnym pazurem: "Jestem Polką, urodziłam się w Warszawie, dawnej stolicy Polski, a moi rodzice także byli Polakami. Pomiędzy moim krajem a Rosją jest co najmniej taka różnica, jak pomiędzy Włochami a Portugalią. Polska, podzielona między Rosję, Niemcy i Austrię, mimo utraty politycznej niezależności, nie zrzekła się swojej tożsamości narodowej. Nieustająco zachowuje wolność ducha i pozostaje tym, czym zawsze była: jednym z najbogatszych ognisk zachodniej cywilizacji. Lata międzywojenne Staffowie spędzili w Warszawie. I tam Muter widziała go po rozstaniu pierwszy i - jak się okazało - ostatni raz W życiu. W 1923 roku, podczas jakiegoś przyjęcia. On przyszedł z żoną, otoczył go tłum wielbicielek. Mela nie podeszła do Leopolda. On najprawdopodobniej nawet jej nie dostrzegł. Przyznała po latach, że wraz z koniecznością rozstania z poetą "umarły jej senne marzenia". Uwagę widza przyciągają oczy bohaterów Muter. Często ledwo zarysowane. Mówiła: "W sztuce trzeba być małomównym, nie należy przedstawiać wszystkich szczegółów, a koncentrować się jedynie na rzeczach istotnych (...). To, co fascynuje na przy- kład u Rembrandta, to właśnie to, że wszystkie drugorzędne szczegóły pozostają świadomie w cieniu, aby najistotniejsze mogły skupić na sobie najwięcej światła". Była więc w malarstwie, także portretowym, powściągliwa. Zostawiała przestrzeń, niedopowiedzenie, tajemnicę.