Jest to opowieść fikcyjna, co wcale nie znaczy, że nie jest prawdziwa. Dość powiedzieć, że moja wyobraźnia nie musiała stawać na głowie, żeby ją zrodzić, a niektóre jej wątki towarzyszyły mi niemal przez całe życie. Odkąd sięgam pamięcią, Czesław Tomczak, nieżyjący już stryj mojego ojca, mieszkający razem z nami w rodzinnym domu w Glebie, opowiadał mi przeróżne historie ze swojego życia. Przez kilkanaście lat niczym mantrę powtarzał, jak to pasał krowy nad kanałem, jak ukrywał się przed Niemcami, albo jak po wojnie stłukli go partyzanci. Ta ostatnia historia była dla mnie zawsze wielką zagadką. No bo jak to? Dlaczego partyzanci, z którymi miałem wówczas same dobre skojarzenia, katowali niewinnych ludzi? A jeśli wojna już się skończyła, to dlaczego wciąż ukrywali się w lasach? Stryj Czesław nie potrafił wprawdzie odpowiedzieć mi na te pytania, ale to właśnie dzięki niemu poznałem Klio, dla której już później, w trakcie studiów zupełnie straciłem głowę. Mniej więcej w tym samym czasie powojenna historia Kurpiowszczyzny zaczęła coraz śmielej odkrywać swoje tajemnice. Okazało się, że to właśnie w lasach nieopodal mojej wsi znajdowała się główna baza „XVI” Okręgu Narodowego Zjednoczenia Wojskowego kryptonim „Orzeł”. Historia stryja Czesława zaczynała nabierać sensu, choć wciąż wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi. Ruszyłem zatem na wieś, by jeszcze raz wsłuchać się w opowieści. Przypominało to błądzenie po rozległej pustyni w poszukiwaniu źródła prawdy, do którego ostatecznie nie dane mi było dotrzeć. Nie był to jednak czas stracony. Pustynia czasem darzy ułudą tak realną, że człowiek jest gotów napić się piasku i… zaspokoić pragnienie. Ta opowieść to miraż, przygnany gorącym powiewem historii… [Marcin Tomczak]