Kirstin Blair umościła się wygodnie w ulubionym fotelu przed kominkiem i nalała sobie aromatycznej herbaty. To był nowy gatunek, który dostała od jednego z przyjaciół, markiza Glenkina. A jednak, choć wonny napój smakował ożywczo, dzisiaj mogłaby równie dobrze pić pomyje. Szelest listu w kieszeni domowej sukni boleśnie o sobie przypominał przy każdym ruchu. Przeczytała wiadomość jeszcze raz i wpatrzyła się w zamaszyste, zdecydowane męskie pismo. Wir emocji, które starała się przez cały dzień trzymać w ryzach, zawładnął nią z taką siłą, że delikatna sewrska porcelana zadrżała jej w ręce. Nie kojarzyła tego charakteru pisma. Kiedy rankiem w biurze rozłamała pieczęć, nie miała pojęcia, jaką wybuchową treść zawiera złożona kartka drogiego, czerpanego papieru. Jak zwykle najpierw spojrzała na podpis i pomyślała, że wzrok ją myli, ale drugi rzut oka rozwiał jej złudzenia. Cameron Dunbar. Nie sądziła, aby ktoś jeszcze mógł nosić to imię i nazwisko. Spojrzała na list i na nowo doznała szoku. Nie tyle z powodu, że uznała tego mężczyznę za zmarłego, ile dlatego, że kategorycznie usunęła go ze swojego życia, jakby nigdy nie istniał. Rzadko pozwalała sobie na wspomnienie jakiegokolwiek szczegółu owej fatalnej nocy. Walcząc nagłym i niechcianym napływem łez, Kirstin dzięki wieloletniej wprawie zdołała opuścić grubą zasłonę pamięci. Nie będzie płakała. Nawet w najgorszych momentach rzadko roniła łzę. Nauczyła się koncentrować wyłącznie na tym, co dobre, na patrzeniu w przyszłość. – Padłaś, więc powstań – szepnęła do siebie, ale słowa, które tyle razy dawały jej nadzieję, podobnie jak kobietom, którym pomagała, teraz straciły swoją siłę. Cameron Dunbar. Oszałamiająco przystojny mężczyzna – ale to nie klasyczna uroda przyciągnęła ją do niego, lecz uśmiech. Było w tym uśmiechu coś niezwykle intymnego, jakby został przeznaczony wyłącznie dla niej. (Fragment).