Pomimo wyraźnej dychotomii poglądów na temat pedagogiki Marii Montessori lekturę tę polecam bez wyjątku wszystkim tym, którzy choć trochę interesują się współczesną edukacją, w szczególności zaś jej alternatywnymi modelami – niezależnie od tego, czy przez wzgląd na własne dzieci bądź wnuki, które objęte są przecież obowiązkiem szkolnym, czy z uwagi na wykonywany zawód, czy z czysto ludzkiej ciekawości. Dotyczy ona bowiem tego, co powinno być istotą życia każdego człowieka: indywidualności, podmiotowej sprawczości, kultury pracy, współpracy i wzajemnego szacunku, kreatywności, empatii, odpowiedzialności i samorealizacji. Kultura szkoły montessoriańskiej może stać się doskonałym miejscem, przestrzenią i medium, dzięki którym wartości te mogą być kolportowane w serca i umysły kolejnych pokoleń – dla dobra każdej jednostki oraz społeczności, w której przyszło im realizować swój życiowy plan. Znajdując się w centrum wydarzeń i mając już niemałe doświadczenie w kształtowaniu kompetencji oraz postaw dzieci, młodzieży i młodych dorosłych, także własnych, w końcu dostrzegając problemy, z którymi każdego dnia musimy się mierzyć, a które wynikają ze zobojętnienia, lenistwa, niezdrowej rywalizacji, głębokiego egoizmu, ale też braku sił, motywacji czy inspiracji, by zrobić coś lepiej, inaczej, bezinteresownie, z korzyścią dla kogoś innego, opowiedzenie tej historii uznałam za konieczne. Przede wszystkim ze względu na tkwiącą w niej wartość dodaną (do tego, co dotychczas na temat edukacji w systemie Montessori ogłoszono słowem bądź drukiem). Jej spisanie i upublicznienie na kartach książki jest w pewnym sensie wyrazem mojej samorealizacji, co uważam za cenny skutek uboczny tej pracy.