„Mój Lwów“ Józef Wittlin napisał w 1946 roku, najprawdopodobniej na zamówienie Kazimierza Wierzyńskiego, który w tamtym czasie wspólnie z Janem Lechoniem redagował ukazujący się w Stanach Zjednoczonych emigracyjny „Tygodnik Polski”. Była to pierwsza publikacja autora wydana na emigracji, która stanowiła zamknięcie ważnego etapu w jego życiu. Skamandryta (choć nie współtwórca tej formacji),jeden z najbliższych współpracowników „Wiadomości Literackich”, pisząc tę gawędę, jak sam określał „Mój Lwów“, godził się z perspektywą spędzenia reszty życia na uchodźstwie. Wspomnieniowy powrót do miasta dzieciństwa i młodości był zarazem rozliczeniem z przeszłością, jak i zamknięciem ważnego etapu w jego życiu. Wittlin nie urodził się we Lwowie, ale jak pisał, czuł się w pełni lwowianinem, co więcej, to właśnie przez pryzmat swojej lwowskości był wielokrotnie definiowany. Miasto opuścił na rzecz Łodzi, później Warszawy, gdy miał niespełna 26 lat, ale regularnie tam wracał, także gdy mieszkał już we Włoszech i Francji. I właśnie tamten Lwów, jeszcze poniekąd austriacki, poznajemy za sprawą wspomnień autora „Soli ziemi“. Wittlin wraca do swojego dzieciństwa, przybliża nam sprawy z pozoru błahe, skupia się na detalach (przejażdżkach tramwajem, finezyjnych elewacjach aptek czy historiach kryminalnych),ale dzięki temu potrafi odtworzyć niezwykły koloryt i charakter tamtego świata. Gdy barwnym językiem kreśli portret lwowskiego kołtuna („Na ogół lwowski kołtun - to poczciwy gbur, niewybredny łyk, bohater sztuk Gabrieli Zapolskiej. Przy tym patriota, przeważnie lokalny, z odcieniem tromtadracji. W patetycznych momentach bywał kołtun skłonny do wielkich ofiar - z cudzego życia i mienia”),nie można mieć wątpliwości, że choć lwowskie obrazy zachowane w pamięci Wittlina mogą być nieco wyidealizowane, upiększone, to autor przez blisko ćwierć wieku dołożył starań, by je zachować, ocalić. Lwów żył w nim, choć on sam bywał już w mieście coraz rzadziej.