Step Fletcher, programista i autor popularnej gry komputerowej, w związku ze zmianą pracy przeprowadza się wraz z rodziną do niewielkiego miasteczka, Steuben. Dosyć szybko jednak to co miało być dla nich szansą na rozpoczęcie lepszego życia, okazuje się największym błędem, jaki popełnili. Wymarzona praca przeradza się w koszmar, a najstarszy syn Stepa, ośmioletni Stevie, nie potrafi odnaleźć się w nowym środowisku do tego stopnia, że zaczyna wymyślać sobie niewidzialnych przyjaciół. Ponadto, jakby tego było mało, w miasteczku od pewnego czasu giną bez śladu kilkuletni chłopcy. Od razu należy zaznaczyć, że nie jest to książka charakterystyczna dla stylu Carda. Nie jest to ani typowe science fiction, ani fantasy, bliżej jej do kryminału z silnie rozwiniętym wątkiem obyczajowym i elementami paranormalnymi. Te ostatnie jednak w pełni ujawniają się dopiero w końcowych rozdziałach powieści. Rodzina Fletcherów to mormoni, a autor położył duży nacisk na przybliżenie czytelnikowi ich stylu życia, obrzędów religijnych i zwyczajów. Z jednej strony część tych opisów bywa nużąca, jeśli jednak potraktujemy je w kategoriach ciekawostki, nie jest tak źle. Step i jego żona zostali pokazani niemalże jako idealne mormońskie małżeństwo – wierne zasadom swojej religii, pobożne i wyjątkowo partnerskie. Na szczęście dzięki zobrazowaniu jak różni ludzie należący do ich nowej wspólnoty, powieść nie stała się panegirykiem na cześć sekty mormońskiej. Znajdzie się więc tu zarówno fanatyczny szaleniec, jak i „ciocia dobra rada”, która w rzeczywistości zdewociałą jędzą. W przeciwieństwie do wielu książek Carda, „Zagubieni chłopcy” raczej nie należą do powieści porywających od pierwszych stron. Akcja rozwija się tu raczej powoli, nieuchronnie jednak zbliżając nas do kulminacyjnych wydarzeń. Zakończenie Was zaskoczy – tego jestem pewna! Nie żałuję, że ponownie sięgnęłam po tę książkę, choć obecnie wiele poruszonych w niej kwestii odebrałam nieco inaczej niż podczas pierwszej lektury.