"W jednej z gablot [Muzeum Złota w Bogocie], na szklanej płycie imitującej taflę jeziora, umieszczono precyzyjnie wykonany ze złotego drutu model tratwy, zaludnionej postaciami. Wśród nich, dwukrotnie większy od innych, siedzi dygnitarz. Tratwa i owa górująca nad pozostałymi pasażerami postać, to nic innego, jak ucieleśnienie mitu o Eldorado, mitu, który pochłonął najdzielniejszych z dzielnych, przyspieszył poznanie kontynentu południowoamerykańskiego razem z jego niedostępnymi górami, z zabójczymi dla człowieka dżunglami. W gablocie zmaterializował się wódz jednego z plemion Czibczów, zamieszkujących dzisiejszą Kolumbię. Ów "złocony król" (hiszp. El Dorado) w czasie obrzędów smarował swe ciało żywicą, obsypywał złotym proszkiem i kąpał się w jeziorze. Mit trwał całe wieki. Szukano wszędzie owego jeziora i skarbów "złoconego króla". Tymczasem okazało się, że prawdziwy El Dorado - człowiek, nie mit - mieszkał w pobliżu Bogoty i że owe rytualne ablucje odbywały się naprawdę na pobliskim jeziorze Guatavita. Ową zaś tratwę znaleziono niedawno jako przedmiot potwierdzający historyczną prawdę. Stało się to dzięki dwóm kolumbijskim chłopom, poszukującym zaginionego psa w roku 1969. Natrafili oni w czasie tych poszukiwań w jednej z jaskiń na miniaturową tratwę, tę właśnie eksponowaną teraz w muzeum. Odpowiada ona dokładnie podaniom Indian z plemienia Czibczów, które mówią, że w czasie obrzędów religijnych wódz plemienia ruszał na tratwie na środek jeziora Guatavita i tam wrzucał do wody złote przedmioty i sam zmywał z siebie złoty pył. W czasie całej żeglugi wioślarzom nie wolno było patrzeć na świętą osobę wodza pod karą śmierci. I oto mit o "złoconym królu" okazał się prawdą, potwierdzoną materialnymi dowodami. Mit, wyzwalający niegdyś niesłychaną energię wśród ludzi, przebiegających wzdłuż i w poprzek Południową Amerykę, to w rzeczywistości lokalny obrzęd jednego z plemion, nie dorównujący znaczeniu, jakie nadała mu historia."