– Naprawdę jesteś głupia – zdenerwowała się lady Bradbury, gdy Eleanor po raz kolejny wyjrzała przez okno. – Co z tego, że świetnie władasz łaciną i greką, skoro brak ci życiowej mądrości? Chyba rzeczywiście nie jestem najmądrzejsza, zgodziła się z nią w duchu Eleanor. Słodki Boże, dlaczego tak się ekscytuję dzisiejszą wizytą lorda Lavenhama? To głupie, a jednak nie umiała nad tym zapanować. Od rana, a dokładniej od chwili, gdy otworzyła oczy, myślała tylko o tym. – Oczywiście, i jestem tego świadoma – odparła. Bo niby czemu taki przystojny mężczyzna miałby zwrócić uwagę na taką pospolitą pannę jak ona? Gdy lord Lavenham po raz pierwszy składał wizytę lady Bradbury, dla której Eleanor pracowała, gapiła się na niego jak urzeczona, ukrywając twarz za filiżanką herbaty. Gdyby miała choćby odrobinę talentu, spędziłaby godziny przy sztaludze, próbując stworzyć jego portret. Z drugiej jednak strony, zapewne nawet żaden z flamandzkich mistrzów nie zdołałby uchwycić blasku tych niepokojąco ciemnych oczu. Były jak obietnica grzechu, na ich widok miękły jej kolana, wyobraźnia podsuwała śmiałe scenariusze. Ale małżeństwo? Wbrew niepochlebnej opinii lady Bradbury, Eleanor nie brakowało rozumu. Lavenham oprócz powalającej urody miał też tytuł i majątki rozsiane po całej Anglii. Natomiast ona zarabiała na chleb jako dama do towarzystwa. – Nie snuj głupich fantazji – ciągnęła lady Bradbury zachęcona milczeniem Eleanor. – Może poświęci ci godzinę lub dwie, gdy dopadnie go nuda i nie będzie miał nic lepszego do roboty, ale wcześniej czy później wróci do Londynu i szybko o tobie zapomni. To przecież oczywiste. Eleanor musiała ugryźć się w język, by powstrzymać się od ciętej riposty. Czyżby lady Bradbury sugerowała, że lord Lavenham najpierw zawróci jej w głowie, a potem porzuci jak zniszczoną rękawiczkę? Dlaczego przypisywała mu cechy, których nie posiadał? Przecież zawsze zachowywał się jak na dżentelmena przystało. Nie obrzucał Eleanor obleśnymi spojrzeniami, nie czynił niestosownych uwag, nie próbował zdybać jej w ciemnym kącie, by skraść pocałunek. Żadna ze służących nie skarżyła się na niego, a przecież gdyby był takim rozpustnikiem, jak sugerowała jej pracodawczyni, na pewno wcześniej czy później wyszłoby to na jaw. (Fragment).