Ptaszki mi doniosły, że tego lata Szkocja może się spodziewać egzotycznego i rzadkiego gościa. Wkrótce na naszym wybrzeżu podobno pojawi się paw królewski. Będzie tam krótko, a następnie powróci do stolicy, swojego naturalnego siedliska. Ta wizyta ukazuje sezonowe zwyczaje tak zwanych szkockich arystokratów, którzy będą ustawiać się w kolejce, aby powitać pawia. Ci, którzy chwalą się swoimi szkockimi korzeniami, tak naprawdę traktują swoje rozległe posiadłości jak dojną krowę służącą do finansowania londyńskiego stylu życia. Ich ciężko pracujący dzierżawcy są dla nich jedynie środkiem do osiągnięcia nadzwyczaj korzystnego celu. W takim towarzystwie nasz dostojny królewski gość będzie się czuł jak u siebie w domu. W końcu ciągnie swój do swego. Jako że minęło ponad dwieście lat, odkąd po raz ostatni zostaliśmy zaszczyceni wizytą monarchy, można by pomyśleć, że nasza piękna górska Kaledonia jest jak pomijany krewny, którego tylko z grzeczności uwzględnia się w unii między Królestwem Anglii a Królestwem Szkocji. Dla nas, zwykłych obywateli, zasadniczym pytaniem jest, czy powinniśmy rozwinąć czerwony dywan przed przybyszem i dać wyraz naszej słynnej gościnności, czy też wyłożyć przed nim na stół zgniłe owoce i zademonstrować naszą słynną wrogość wobec tych, którzy nas uciskają. Biorąc pod uwagę, że Jego Wysokość jest znanym smakoszem, ale ma skłonności do ekscesów i podagry, Wasza Flora poleca owoce. Dużo owoców podawanych z zapałem i ostrożnością. Jeśli niektórzy z naszej kaledońskiej elity zostaną przy tym lekko pokiereszowani, można to uznać za sprawiedliwość dziejową. Nie wolno zapominać, że ci sami ludzie starannie unikają pobrudzenia sobie rąk. Wolą, by to ich zarządcy wypędzali ciężko pracujące rodziny z miejsc, które należały do nich od pokoleń. Flora MacDonald, „Nowy Dziennik Jakobicki”. (Fragment powieści).