– Co ty, do cholery, wyprawiasz? Niechlujnie wyglądający chłopak zamrugał, podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na Maxa przez grube szkła okularów. Max zauważył klęczącego na ziemi chłopaka już jakiś czas temu, ale postanowił przejechać obok, biorąc go za kłusownika, który potrzebuje kilku bażantów, by wykarmić biedną rodzinę. Nawet w czasach, kiedy Max cieszył się jedzeniem, nie przepadał za bażantami, więc nie robiło mu to różnicy. Kiedy jednak pokonał już niewielkie wzniesienie w pobliżu wschodniej granicy swojej nowej posiadłości, zauważył dziury w ziemi, łopaty, narzędzia i taczkę. Zdał sobie sprawę, że intruz nie poluje na bażanty, tylko kopie. – Zadałem ci pytanie! – warknął, zirytowany, że musi nie tylko rozmawiać z innym człowiekiem, ale jeszcze zajmować się cudzymi problemami. Chłopak miał najdziwniejsze okulary, jakie Max kiedykolwiek widział. Nie miały zauszników, zamiast tego były przywiązane do głowy czerwoną tasiemką zawiązaną na kokardkę. Do tego bardzo powiększały oczy. Właściciel okularów wyglądał, jakby był w tragicznej sytuacji finansowej, więc wcześniejsze przypuszczenia Maxa zdawały się zasadne. W dłoniach chłopaka Max dostrzegł pędzel i kielnię, a za nim, w błotnistej ziemi – ciemny obiekt przypominający garnek. To wszystko było bardzo dziwne i niepożądane. Zwiastowało kłopoty. – Co robisz na moich ziemiach bez pozwolenia? – Na pańskich ziemiach? Chłopiec wcale nie brzmiał jak chłopiec. Max poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku, kiedy zorientował się, że to kobieta. Łatwo było się pomylić, biorąc pod uwagę, że nieznajoma miała na sobie bryczesy i robocze buty. Dziwne buty – jeden czarny, a drugi niezaprzeczalnie brązowy. – Och, dzień dobry! – przywitała się. – Musi pan być nowym lordem Rivenhallem, prawda? (Fragment).