– Belindo, jesteś nareszcie, kochana! – odezwała się promiennym tonem. – Wszędzie cię szukam! Chodźmy do środka, bo się zaziębisz. Musiałaś okropnie zmarznąć. Poza tym zaraz zaczną się tańce. – Zerknęła pytająco na Henry’ego, kładąc przy tym dłoń na wolnym ramieniu przyjaciółki. – Panna Forrest spaceruje teraz ze mną – rzekł blond fircyk. – Nie zauważyła pani? – dodał z fałszywym uśmiechem. Widać było, że z trudem powstrzymuje złość. – Owszem, zauważyłam – odparła bez namysłu. – Zauważyłam też, że zmierzacie wprost w zarośla, zapewne przez nieuwagę. Tak czy inaczej, reputacja Belindy bardzo by ucierpiała, gdybyście znaleźli się sami w odosobnionym miejscu. Chyba pan się ze mną zgodzi, prawda, panie Harlby? – Uniosła brew i pociągnęła za łokieć pannę Forrest. Harlby wciąż ściskał drugi łokieć nieszczęsnej Belindy i ani myślał odpuścić. Henry uznał, że pora interweniować. Podszedł nieśpiesznie i objąwszy przyjacielskim gestem nieustępliwego amanta, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu – typowym dla osobników, którzy przesadzili z trunkami. – Nie daj się prosić, bracie… – zaczął. – Damy życzą sobie wrócić na tańce. – Z tymi słowy zacisnął kciuk oraz palec wskazujący na styku barku i obojczyka delikwenta. Harlby syknął z bólu i puścił pannę Forrest. – Co ty sobie wyobrażasz, sukinsy…! – urwał w pół słowa, gdy znajoma Belindy, odwróciła się na pięcie i odmaszerowała wraz z nią w stronę domu. – Złapał cię skurcz, przyjacielu? – zagadnął Henry, wlekąc Harlby’ego ku wejściu na taras. – Nie martw się, mocna brandy w mig postawi cię na nogi. – Trzymał go w żelaznym uścisku, spodziewając się odwetu. Niepotrzebnie. Harlby wyrwał mu się dopiero na trzy kroki przed przeszklonymi drzwiami. – Pokrzyżowałeś mi plany, bezczelny idioto! – syknął. – Zapamiętam cię – zagroził i wszedł do środka. – A ja ciebie, łajdaku… – mruknął pod nosem Henry, wchodząc za nim. Przestąpiwszy próg, rozejrzał się w poszukiwaniu panny Forrest i jej wybawczyni. (Fragment).