Lady Marguerite Patterdale, zwana przez wszystkich Daisy, otworzyła drzwi biblioteki i odetchnęła głęboko. Pocieszający zapach starej skóry i kurzu był jak przyjaciel, który otwiera ramiona i wita ją w domu. Dom. Tak, tylko w bibliotece czuła się mile widziana. Zaakceptowana. Bezpieczna. Zatrzymała się tylko po to, by zamknąć za sobą drzwi, potem podeszła do ulubionego regału, tego, który rozciągał się od podłogi prawie do sufitu, i oparła czoło o drugi i trzeci tom Clarissy. A potem, uznając, że to niesprawiedliwe tak faworyzować tylko jedne książki, wyciągnęła ręce wzdłuż półki, by objąć jak najwięcej przyjaciół. Jakże ich wszystkich kochała. Każdy tom w tym pokoju dotykał jej duszy w taki czy inny sposób i coś po sobie pozostawił. Nawet te dość nudne nauczyły ją czegoś o świecie poza Wattlesham Priory, bez konieczności wychodzenia z pokoju. W dodatku książki nie oceniały po rodowodzie, wyglądzie czy bogactwie. Ujawniały swoje skarby każdemu, kto zagłębił się w ich strony. Ludzie nie mówili o „otwartej księdze” bez powodu. Książki przenosiły czytelnika do świata przygód, nauki lub fantazji. Były najlepszym towarzyszem dla dziewczyny, zwłaszcza takiej, która nie miała przyjaciół. Och, gdyby tylko mogła poślubić książkę. Nie, lepiej całą bibliotekę. Nie mogła wybrać tylko jednej, tak samo jak nie była w stanie wybrać jednego mężczyzny spośród wszystkich kawalerów, których poznała podczas debiutu towarzyskiego. Nie żeby chciała któregokolwiek z nich wybrać. Być może gdyby pojechała do Londynu z zamiarem znalezienia męża, nie skończyłoby się tak fatalnie? (Fragment).