Zwierzęta towarzyszą współczesnemu człowiekowi ustawicznie, a relacja pomiędzy człowiekiem i zwierzętami zmienia się w toku dziejów i z pewnością w dniu dzisiejszym nie jest ona stanem ostatecznym, nie jest też stanem doskonałym. Z pewnością postępująca urbanizacja rozluźnia bezpośredni związek coraz większej części populacji ze światem przyrody. Ekosfera mieszczucha coraz bardziej kreowana jest przez plastik, który odgradza go od flory i fauny. Dzieci wielkich aglomeracji nie spotykają zwierząt hodowlanych i mogą sobie nie zdawać sprawy z pochodzenia smacznej żywności. Z drugiej strony postępuje ekspansja zwierząt domowych, które są substytutem starej relacji człowieka do otaczających go zwierząt użytkowych. Jest to wystarczający fenomen społeczny i ekonomiczny, aby stać się przedmiotem odrębnego namysłu. Ma w sobie twarde jądro ekonomiczne, a przemysł produkujący żywność i akcesoria dla pupili oraz usługi z nimi związane stanowią rosnący procent PKB w społeczeństwach luksusu. Presja środowiskowa jest przy tym tak wielka, że zastąpienie w poprzednim zdaniu słowa „żywność” słowem „pasza” mogłoby być potraktowane jako niestosowność. Z tej językowej presji można by wyciągnąć wniosek o wysokiej randze etycznej stosunku człowiek–zwierzę, jednak pod warunkiem, że nadal pozostaniemy ślepi na przemysłowe rzeźnie, hodowle w klatkach, transport zwierząt itp. Ta część ekosfery również nie może być przeoczona. Jeśli zindywidualizujemy doświadczenia, to wypadnie zauważyć, jak z rozmaitą intensywnością w życiu niemowląt i dorastających dzieci pojawiają się w postaci zabawek substytuty zwierząt. Rozpoznawanie ich kształtów i dźwięków (tym razem imitowanych przez rodziców) jest jednym z pierwszych kroków do wszelkiego poznania świata zewnętrznego. Kiedy możliwa jest werbalizacja tej refleksji, jej bardziej skomplikowanej natury, także etycznej, opisuje się ją za pomocą bajek, które z racji gatunkowych właściwości muszą być przepełnione zwierzętami. Są tam stwory groźne, miłe, chytre, przebiegłe, szybkie, wolne, oślizłe, leniwe, mądre, głupie itd. itp. Dziedzina ta znów jest przecież przedmiotem wyrafinowanej refleksji, i to od starożytności. W obszarze jeszcze bardziej wyrafinowanym i wolnym od infantylnej naiwności ukształtował się od niepamiętnych czasów związek zwierząt i ludzi o charakterze religijnym. Bogowie dokonujący swych epifanii w postaci byków, krów, sów, wilków itp. należeli do powszechnych fenomenów. Warstwa komunikacyjna oparta na odzwierzęcej metaforyce jest tak silna i w pewien sposób niezastępowalna, że najbardziej wyrafinowana teologia nie rezygnuje z nazywania Chrystusa Barankiem Paschalnym. W innej jeszcze dziedzinie, i to o niezwykłej przecież delikatności, jaką jest miłość, nie zamierzamy wyrzec się pieszczotliwych imion: Kotku, Misiu, Żabko itp. Również w innej perspektywie nie stronimy od wyrażania naszych uczuć do zwierząt, nazywając je imionami ludzkimi: Kuba, Sara, Kajtek itp. Nieraz prowadzi to do zakłopotania, gdyż imiona nadane psom mogą mieć mniej lub bardziej uświadomiony podtekst rasowy. Ciągle niejasne pozostaje dla mnie zjawisko, dlaczego pewne zwierzęta mają imiona własne, także typowe dla swego gatunku (np.: Krasula, Łaciata), inne natomiast występują wyłącznie pod nazwami gatunkowymi, jakby wyzute były z jakiejkolwiek indywidualności i cech osobniczych. Wreszcie to, co ujmowane jest z większą lub mniejszą swobodą w poruszonych tu kwestiach, podlega na poziomie językowym i przedmiotowym usztywnieniu w ujęciach prawnych. Zwierzęta brane są tam w opiekę przepisów czy też raczej ludzi, którzy powinni pewnym przepisom się poddać i je stosować. Powstaje w związku z tym nowa terminologia (np. „dobrostan zwierząt”).