Bohater książki zakłada sobie profil na randkowym portalu. Wymyśla nicka, podaje wymiary i ... Już po 9 sekundach poznaje 1 Miłość swojego życia, potem 2, 3, 4 i tak do 66. Ale żeby nie było tak łatwo, to książkę możemy podzielić na 3 części. Najpierw bohater - facet - znajduje kolejne miłości (gada z nimi na gg, na skypie, na żywca, spotyka się z nimi, uprawia seks od pierwszego wejrzenia no i jest dobrze), potem - ten sam facet - zmienia się w kobietę i dalej miłości swoich poszukuje (wplątuje się w czworokącik ze swoją sąsiadką i jej nieletnią córką w rolach głównych) no i szuka miłości męskiej, ale to tylko w wolnych chwilach. A potem... Z powodu dezercji narratorów i narratorek bohater stracił na czas jakiś orientację i zmuszony został wziąć sprawy we własne ręce. No właśnie. Teraz, przynajmniej teoretycznie, poznajemy autora, który dalej szuka, następnie postanawia się uśmiercić i trafia do gejowskiego raju. Żurawiecki w doskonały wręcz sposób kpi ze wszystkiego, z czego można. Kpi z miłości, kpi z jakichkolwiek wartości, kpi z ograniczeń, kpi z Boga, z kościoła, z biskupów. I na pewno jest to dzieło w pewien sposób antychrześcijańskie i pełne antychrystianizmu. Tak, Moi Drodzy. Żurawiecki w naszym pięknym, katolickim kraju pisze o biskupie, który odprawia takie a nie inne "czary" nad dupą bohatera/ki, podśpiewując przy tym "Zwycięzca śmierci, piekła i szatana" czy "Mazurka Dąbrowskiego"...