04.11.2021Tatuażysta z Auschwitz – recenzja

Jedną z pierwszych informacji o "Tatuażyście...", którą przeczytałam (już po skończonej lekturze) było to, że autorka nie odwiedziła Auschwitz przed jej napisaniem. I w sumie już chyba to powinno wystarczyć za całą recenzję i odpowiedź na pytanie o to, dlaczego ta książka jest taka nijaka. Pokuszę się jednak o więcej, bo nie byłabym sobą, gdybym trochę nie ponarzekała.

Każda śmierć to o jedną za dużo.

Bardzo się bałam przeczytać tę książkę. Tematyka jest niezwykle trudna, dla mnie często książki, filmy czy same informacje o wojnach i obozach konc­entr­acyj­nych­ są nie do udźwignięcia. Sięgając po "Tatuażystę..." byłam przygotowana na oceany łez, targające mną emocje, typowe dla tej tematyki. Chciałam przeżyć tę książkę, maksymalnie wczuć się w realia obozu (na ile to możliwe, wiadomo). Co dostałam? No właśnie, niewiele.

Heather Morris zrobiła z obozu konc­entr­acyj­nego­ jedynie tło dla romantycznej historii miłosnej z happy endem. I to takie blade tło, dość płytko opisane, bo poza brakiem jedzenia i zimnem, to w sumie nie wiem, co tam się działo. No, może jeszcze uderzanie więźniów kolbą karabinu. Cały opis, otoczka, obozu w Auschwitz jest mdła, kompletnie nijaka, ślizgałam się po tych opisach niemal bez emocji. Tak naprawdę ta historia mogłaby się wydarzyć gdziekolwiek indziej, a czytelnik mógłby się nawet nie zorientować.

Lale jest mało wiarygodny w opisanej historii. Nie lubię takich cwaniaków i Lale bardziej mnie denerwował, niż wzbudzał sympatię. Wszystko przychodziło mu zbyt łatwo, zbyt idealnie. Podejrzewam, że za takie pyskówki do hitlerowców raz-dwa dostałby kulkę i do widzenia. Nie sądzę, żeby bycie tatuażystą czyniło z niego kogoś na tyle wyjątkowego i niezastąpionego, że tak się z nim cackali. Więc ktoś tu chyba dodał sporo koloru do historii.

Gita nie obudziła we mnie żadnych emocji. Jest w tej opowieści kompletnie nijaka. Nawet nie bardzo wiem co o niej napisać, bo po prostu nie sprawiłoby mi różnicy, gdyby jej w tej opowieści nie było.

Całość mi się po prostu nie klei. Historia opowiedziana przez Morris jest bardzo błaha, powierzchowna, realia obozowe potraktowane po macoszemu. Wiem, że to powieść, dużo tu fikcji, ale według mnie to trochę zakłamywanie historii. Nie lubię takich książek, przeszkadza mi taka fałszywość.

Czuję się kompletnie rozdarta po przeczytaniu "Tatuażysty". Bo normalnie czuję wyrzuty sumienia, że krytykuję historię dwojga ludzi, którzy przeżyli piekło obozu konc­entr­acyj­nego­, których rodziny zginęły z rąk hitlerowców, którzy widzieli tyle zła, że do końca życia nie byli w stanie oglądać filmów z Auschwitz. Ale Heather Morris ubrała to wszystko w taki lukier, że aż mdli. Ja tego nie kupuję.


20211026_091753.jpg 20211026_091753
jpg, 163 KiB, 640x480
Komentarze

Brak komentarzy


Dodaj komentarz
czytelniawpustelni

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo