13.10.2014Beksińscy. Portret podwójny. Recenzja książki Magdaleny Grzebałkowskiej

„Nieodgadnionych Beksińskich, ojca i syna, spotkało po śmierci coś wspaniałego. Otóż Magdalena Grzebałkowska napisała o nich wielką, głęboką i brawurową książkę reporterską. Złoty kruszec znalazł świetnego wydobywcę. Niech się chowa zmyślenie i powieści.” Zamieszczona na okładce opinia Mariusza Szczygła brzmi bardzo obiecująco i zachęca do czytania, natomiast po zakończeniu lektury można ją uznać za wyjątkowo trafną mini recenzję, do której nie trzeba już nic dodawać, gdyż oddaje to, co w tej biografii najcenniejsze.

Książka „Beksińscy. Portret podwójny” należy do tych, którym oddajemy się całkowicie, zarówno intelektem jak i emocjami, a po jej przeczytaniu długo jeszcze chcemy pozostać sami ze swoją wiedzą, plątaniną myśli, uczuć, napięć, nieskorzy do rozmowy o niej. Wiemy, że przeczytaliśmy tekst ważny i ciekawy, bo cóż może być piękniejszego niż odkrywanie nieznanego, niezwykłego świata, z reguły hermetycznie zamkniętego dla tzw. zwykłych zjadaczy chleba. Świata ludzi nieprzeciętnych i nieszablonowych, żyjących dla sztuki, w jej kręgu, niemieszczących się w typowych schematach życia społecznego, rodzinnego, po prostu codziennego, a jednak zmagających się z jego problemami, mających rodzinę, zadz­ierz­gają­cych­ pewne więzi społeczne, co w tym wypadku polega raczej na ich unikaniu.

Autorka opisuje rodzinny dom Beksińskich w Sanoku jak i ich późniejsze mieszkanie w Warszawie jako pewnego rodzaju labirynt (w dosłownym i przenośnym znaczeniu), w którym swobodnie poruszają się tylko jego mieszkańcy. Dla przybysza z zewnątrz to nieodgadniony skomplikowany układ, począwszy od ścian a na osobach skończywszy. Dla jego mieszkańców wszystko jest czytelne, zrozumiałe a nawet pedantycznie uporządkowane. Dom jest przede wszystkim pracownią, miejscem prób artystycznych i eksperymentów (czasami „wybuchowych”), uniesień, wzlotów, poszukiwań i rozczarowań Zdzisława. Mimo, że po narodzinach Tomka staje się domem trzy­poko­leni­owym­, wszystko jest w nim podporządkowane działaniom artystycznym, tym samym nie mieści się w żadnym schemacie, a jego atmosfera wyraźnie kontrastuje z mało­mias­tecz­kowy­m sanockim klimatem.

Beksiński – ojciec nade wszystko ceni sobie niezależność, wolność osobistą i twórczą. Beksiński – syn wyrasta w tej atmosferze. Beksiński – ojciec nie znosi narzucania mu czegokolwiek, musi więc zmagać się z absurdami PRL-u, ciągłym brakiem dostępu do materiałów plastycznych ale też po prostu z biedą, lecz Beksiński – syn nigdy tego nie odczuje. Ojciec gardzi głupotą i konformizmem, syn tym samym nasiąka tymi cechami, gdyż zawsze będzie próbował go naśladować. Kariera ojca, mimo utrudnień i niepowodzeń, z czasem rozwinie się, ale konflikt artysta kontra reszta świata trwał będzie stale. „Praca tylko wtedy może sprawiać przyjemność, gdy jest niepotrzebna, ale malowanie na terminy, wystawy, sprzedawanie, liczenie forsy – obrzydliwość” – tak malarz napisze w jednym z wielu listów do Marii Turlejskiej (doprawdy przebogata to korespondencja!). Wiadomo od wieków, że wszyscy artyści boją się uległości, sprz­enie­wier­zani­a się sobie, własnej niezależności, zdrady wobec sztuki i tyko ci, którzy pozostają wierni sobie i, oczywiście, mają wystarczająco wielki talent stają się znani, rozpoznawalni i pamiętani. Beksiński oprócz tego, że posiada te wszystkie cechy okazał się tytanem pracy, co też potwierdza jego wyjątkowość. Wielkie dzieła nie powstają przypadkiem czy mimochodem, a proces twórczy to wytężona, ciężka praca.

Tomek, moim zdaniem, odziedziczył (lub przejął) wiele tych cech po Zdzisławie, jednakże w przeciwieństwie do ojca, który mimo głowy w chmurach mocno stąpał po ziemi, już od wczesnego dzieciństwa stopniowo traci kontakt z rzeczywistością, alienuje się we własnym świecie fikcji, czemu sprzyja nadzwyczajna wyobraźnia. Rodzice, przyjaciele, koledzy Tomka dostrzegają, że szybko wpada w złość, że jest fantastą, ma wiele kompleksów, ale też nietuzinkowe, często szalone pomysły, ponadprzeciętną inteligencję i głęboką wrażliwość. Jest jak bohater romantycznych powieści, przeżywający wszystko ze zwielokrotnioną siłą, odczuwający ból świata, uciekający z niego w ułudę, tworzący własne wydumane, fikcyjne światy, w których czuje się lepiej, bo w tym realnym miłość przeradza się w zdradę, przyjaciele bywają zawodni, szara rzeczywistość dławi sztukę. Postać typowo werteryczna, to w zapamiętaniu oddająca się całkowicie temu co robi, to popadająca w duchowy i fizyczny bezwład, neurastenik skłonny zarówno do wybuchów furii, jak i do głębokiej melancholii.

W przeciwieństwie do wielu komentatorów jego śmierci nie będę nawet próbować rozważać problemu, na ile atmosfera domu, postawa ojca czy obojga rodziców miały wpływ na osobowość Tomka. Demonizowanie faktu, że Zdzisław nie znosił dotyku i nigdy nie przytulił syna uważam za wielkie nadużycie. Nie każda relacja ojciec – syn polega na wspólnym tarzaniu się po trawie, codziennym czytaniu – słuchaniu bajek czy wychodzeniu razem na lody. To nie byli tzw. grzeczni chłopcy. Ich relacje miały inny, często burzliwy charakter, czego możemy się dowiedzieć dzięki rzetelności i reporterskiej uczciwości autorki biografii. Dramat obojga Beksińskich polegał na tym, że nie potrafili wyrazić swych pozytywnych uczuć (Tomasz dopiero w pożegnalnym liście do ojca). Więź i miłość między nimi nietrudno jednak dostrzec we wspólnym przeżywaniu zdarzeń, sytuacji, we wzajemnej lojalności, mimo pozornej wrogości. Wieloletni przyjaciel Zdzisława powie autorce książki: „Odsłonił przede mną dramat ojca, który kochał to dziecko i chciał dla niego jak najlepiej, i mu nie wyszło. Gryzł się pytaniem, dlaczego mu nie wyszło”.

„Beksińscy. Portret podwójny” to wyjątkowa biografia – interesująca, wielowymiarowa i rzetelna, oparta na niewiarygodnej ilości materiałów źródłowych. Autorka odbyła też szereg rozmów z osobami wciąż żyjącymi, które znały Beksińskich. Mając do dyspozycji m. in. obszerną korespondencję, audio i videodzienniki, recenzje wystaw itd. dokonała starannej selekcji i stworzyła piękną i poruszającą opowieść. Zachowując doskonałą równowagę między własną narracją a cytatami ze źródeł sprawiła, że nasze zainteresowanie rośnie z każda stroną. Rzecz została też uporządkowana poprzez nadanie tytułów kolejnym fragmentom (nie do przecenienia, gdybyśmy chcieli wrócić do wybranych), ale ciągłość historii nie została przez to zaburzona. Toczy się jak życie, jednocześnie wieloma nurtami. Swoista klamra kompozycyjna: list ojca o śmierci syna i relacja o zamordowaniu ojca zamyka pomiędzy jedną a drugą śmiercią to, co najważniejsze – życie. Dramatyczne, szalone ale i zwyczajne, choć zdecydowanie więcej tu o sztukach plastycznych i muzyce niż o pierogach, zupie i wymianie mebli. Czytanie historii Beksińskich było dla mnie poruszającym przeżyciem. Moją uwagę pochłonęły niebanalne osobowości ojca i syna, ale z ogromnym zain­tere­sowa­niem­ zgłębiałam też wszystko, co dotyczy sztuki. Książka pokazuje, jak trudno być artystą niezależnie od czasów i okoliczności, jak wiele trzeba poświęcić, by uchronić swoją wolność twórczą ale i osobistą, ile trudu wymaga oddanie się pasji. Mimo że nie jestem znawczynią ani wielbicielką dzieł Zdzisława, nie słuchałam też „Trójki pod księżycem”, bardzo dobrze czułam się w towarzystwie, i ojca i syna. Autorka z talentem i taktem pokazała czytelnikom niedostępne na co dzień światy. Nie szukając sensacji i „newsów”, by nie budzić niezdrowych emocji stworzyła portret nie tyleż podwójny, co wielowymiarowy, bo życie człowieka to wiele opowieści, a próba zamknięcia go w pewnych ramach zawsze jest krzywdzącym kogoś nadużyciem.

Wiesława Richert
DKK w Świeciu

Komentarze

Brak komentarzy


Dodaj komentarz
Świecie MBP

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo