Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży przygotowała w marcu wystawę z okazji 40-lecia debiutu poetyckiego Marcina Niemczury, młodego artysty, który przez większość swojego życia mieszkał w Łomży. Znajdziemy na niej wiersze i fotografie człowieka, który wnikliwie obserwował otaczający świat. Jak go odbierał najlepiej opowie nam Mirosław R. Derewońko. Za zgodą autora prezentujemy jego artykuł, który ukazał się na stronie 4lomza.pl
„Wrażliwy buntownik Marcin Niemczura (1963 – 1983)”
40 lat minęło od tragicznej śmierci 11. grudnia absolwenta Liceum Ogólnokształcącego w Łomży… 20-latek miał dwie wielkie pasje: fotografię i poezję, które uchroniła przed zniszczeniem kochająca matka Aniela. Incydentalnie pisywał wiersze do „Głosu Ucznia”, miesięcznika Szkoły. Może lepiej sytuacje sprzed 4-ech dekad obrazuje stwierdzenie, że Marcin czasem przekazywał fragment swojej twórczości do opublikowania w periodyku, przepisywanym na maszynie i drukowanym na offsecie. Po 40 latach młodzież Czarnego Teatru Maskarnia wystawiła etiudy plastyczne do poezji Marcina.
Na pogrzeb Marcina jechałem do Łomży zimą 1983 r. Sam. Kilka miesięcy wcześniej wracaliśmy z Warszawy razem, bo spotkaliśmy się na mieście i postanowiliśmy wyjechać tym samym autobusem z Dworca Stadion. Pozostawił silne wspomnienie tamtego letniego popołudnia: był rozpromieniony, zadowolony z poczynionych w stolicy zakupów. Podczas podróży często żartował, na przekór mojej świeżo nabytej studenckiej uczoności z Polonistyki UW. W naturalny sposób, którego zazdrościłem, przeplatał proste zdania koleżeńskiej rozmowy z nieoczekiwanie wplecionym cytatem, metaforą nie wiadomo czyją. Ta poetycko-kabaretowa paplanina z ripostami i śmiechem nie była Jego żywiołem.
W czarnych oficerkach i skórzanym płaszczu
Aniela Niemczura przez 40 lat zasiadała do Wigilii bez jedynaka. Jej drugi, przybrany syn pamięta, że mama niechętnie wracała do wspomnień o Marcinie, ponieważ zawsze były bardzo bolesne. Nie chciała również, aby nosił ubrania po starszym bracie – bo przypominałyby o dramatycznej stracie. We wspomnieniach najbliższych z rodziny Marcin Niemczura pozostawał jako wieczny buntownik. Introwertyk, mimo że miał swoje towarzystwo, dosyć wąskie grono rówieśników. Niezwykle lubił samotność. Zamiast spotkania z kolegami, imprezy, koncertu czy kina, wolał iść samotnie w plener porobić zdjęcia. Aniela zauważyła, że Marcin jako nastolatek tęsknił do śmierci. Zafascynowała go tajemnica istnienia na granicy egzystencji: życia biologicznego i psychicznego w relacji do śmierci doczesnej. Jego uwagę jako ambitnego fotografa przyciągała mroczna aura starego cmentarza, który przed półwieczem wyglądał zupełnie inaczej, niż obecnie. Dużo było gęstej zieleni drzew i starych, zmurszałych nagrobków z kamienia i lastriko. Do Łomży nie dotarła jeszcze unifikacyjna moda na podobne groby z płyty marmuru, różniącego się trochę kolorami. Po większości drzew zaginął ślad. Część z budowli, rzeźb i drzew przetrwało na zdjęciach i negatywach, których zostało kilka tysięcy.
Marcin czasem mnie odwiedzał w wysokich, czarnych oficerkach i skórzanym płaszczu z szerokimi połami. Moja mama lubiła go za uprzejmość i elegancję, a ciocia za fantazję i odważny styl ubioru. Podobał się jednym dziewczynom za urodę i zuchwałość, a inne go unikały za zbytnią bezczelność. Jako redaktor naczelny „Głosu” nie mogłem na niego liczyć. Albo nie dotrzymał słowa z terminem złożenia tekstu, albo przynosił jakiś dziwny fragment, że myślałem: to nadaje się do tomiku poezji. Zawsze w obronę przed krytyką wzięła Marcina polonistka i opiekunka redakcji Danuta Zawadzka.
Siedem ostatnich słów niewypowiedzianych
Jako kolega dziennikarz się nie spełnił, natomiast jako kolega meloman spisał się znakomicie. Miał imponującą mi kolekcję płyt, czarne krążki z nagraniami koncertów, uwertur, symfonii. Wśród nich zachwycało arcydzieło Haendla „Siedem ostatnich słów Chrystusa”. Gdy się żegnaliśmy na dworcu PKS latem 1983 r., na placu Niepodległości, zapraszał mnie do siebie, do bloku przy Słowackiego, na wspólne słuchanie majestatycznej symfonii, którą kupił w Warszawie, może w MPiK-u, a może w ośrodku kultury NRD, Czechosłowacji, Bułgarii? Nieraz w pokoiku przy zgaszonym świetle palił papierosy, pił czerwone wino, słuchał muzyki klasycznej, czytał „Alexandra Märza” H. Kipphardta.
Został pochowany na starym cmentarzu w alei równoległej do muru na wprost „Ekonomika”. Jego dziewczyna i dwaj koledzy pomogli mi 40 lat temu w przebrnięciu przez sterty zdjęć i kart papieru z przepisanymi na maszynie wersjami utworów, które ocaliła matka. Wydałem je nakładem „Głosu Ucznia” w 1984 r. pt. „Znowu sam”, cytatem z zeszytu, dziennika, gdzie zanotował myśli i rysował szkice. Czytając te 23 krótkie, lapidarne wiersze z reportersko ujętymi scenami z życia (odnalazł się 24.) wiedziałem, że są o wielkiej samotności, gdy mówią o życiu w miasteczku, szarej dziewczynie, Drodze Mlecznej, o nim samym. Poeta Janusz Berner docenił twórczość Marcina: „Podziwu godna żarliwość. Młodzieńcza szczerość. Świeżość widzenia i spontaniczność przekazu” (reedycja wyd. z 1984 r. w kolejności chronologicznej; wstęp St. Stanuch, red. Władysław Tocki; Kontakty, Łomża, 1993). – Marcin był niepokornym buntownikiem i wrażliwym obserwatorem świata – tak polonistka Jolanta Szabuńko określa ucznia, który młodzieńczy bunt okresu dojrzewania potrafił przetworzyć na słowo poetyckie. Poznała go w latach licealnych i po 40 latach od tragicznej śmierci przekazała informację o 40. rocznicy w Szkole. Czarny Teatr Maskarnia podjął temat i zaprezentował 3 etiudy, impresje z wierszy Marcina Niemczury: „8. sierpnia 1981” (muz. Karol Szymanowski), „Korytarz” (muz. Patryk Młodzianowski), „Chudy śnieg” (muz. Michał Zaborszczyk). Całość wyreżyserowała nauczycielka Magdalena Szyszko; 2. reżyser – uczennica Gabriela B. Chojnowska. VII Wieczorek Poetycki zgromadził podczas Tygodnia Kultury Uczniowskiej miłośników poezji w pełnej auli. Za zgodą opiekunki i reżyserki Maskarni zarejestrowaliśmy etiudy, przypominające wiersze Marcina.
Mirosław R. Derewońko
www.mbp-lomza.pl
Dodaj komentarz