Recenzje dla:
Mikrotyki/ Paweł Sołtys
-
Paweł Sołtys to kronikarz spraw beznadziejnych. Pisarz zapisujący historię, dziejące się na marginesach rzeczywistości, w jej zaułkach i załomach. Odmalowuje sceny obyczajowe z językową inwencją i z ogromną wiernością detali. Interesują go ludzie przegrani o złamanych życiorysach, wiodący swój żywot w cieniu, na uboczu. Ludzie będący na bakier z czasem i przez ten czas odzierani z kolejnych marzeń i pragnień. Królestwem Sołtysa jest zwyczajność, sprawy mniejsze i większe zdarzające się pod podszewką codzienności. Z czułych wejrzeń, szybkich zmian perspektywy, kreśli portrety ludzi z trudnym życiowym bagażem, który i obciąża i stanowi czasami jedyny kapitał. Kręcimy się wraz z narratorem po zapomnianych barach, odrapanych uliczkach, sfatygowanych blokach, nędznych podwórkach. Sołtys jest rejestratorem drobnych poruszeń, autorem, który potrafi wyłuskać przeszłość z teraźniejszości. Bohaterowie jego prozy są niby przegrani, choć w zasadzie mogliby być każdym z nas. Wiodą swój żywot, raz lepiej, raz gorzej i pchają majdan z napisem „codzienna udręka”, przez kolejne dni i noce. Piechota kreszowa opala lufkę, która „dobrze wikła na zakrztuśćce”. Sołtys jest językowo rozbuchany, niezwykle liryczny. Kondensuje znaczenia, opisuje historię, chciałoby się powiedzieć mało filmowe, a jednak wpisany jest w nie dramat większy niż w niejedną wielką produkcję, by skorzystać z filmowego słownika. Jak mówi jeden z bohaterów: „Bo ciemność, wie pan, puka w ramię”. • Sołtys przedstawia zapomniane sklepy i zaświnione chodniki, ludzi bez perspektyw, zabijających swój czas w cieniu własnych łez. Zdarzają się tu zwyczajne lumpy, ale i niezwykłe oryginały, ludzie porzuceni przez czas i bliskich, skrywający zapomnianą historię, strzegący swoich tajemnic. Ludzie losy pokazane są bez pudrowania i lukrowania, prawda czasu i ulicy trzyma się w mocnym uścisku. Sołtys to taki młodszy Nowakowski, wyczulony na temperament ulicy, na jej utajone, barwne, choć dojmujące i pełne trosk, życie. Zbliża się do swoich postaci i oddala, zajmują go sprawy najbardziej nieistotne, na których upływa znaczna część życia. Galeria postaci jest wyjęta jakby z kroniki policyjnej pomieszanej z miejską, stołeczną rubryką obyczajową. Ludzie pojawiają się tu w nagłym błysku, w językowej magmie, gęsto upaćkani zmartwieniem. Chłopiec w lustrze „miał oczy jak błękitne guziki, jeszcze przez parę chwil niepasujące do żadnej pętelki”. „Taki był Marian. Wielki jak hala na Wschodnim i rozkołysany jak pelargonie w wichurę”. Sołtys ma dla nich wiele zrozumienia i prawie nigdy nie skąpi im serca. Mały realizm, dużej poezji. „Czas płynął i ten człowiek długo się z niego nie wynurzył”.