• Oto kolejne spotkanie z twórczością Diany Palmer. I znowu zostałam wprowadzona w rozgardiasz! Autorka napisała tyle książek pod tyloma różnymi pseudonimami, że można skrobnąć na ten temat pracę doktorską. To w jakiś niezrozumiały sposób fascynujące. Owszem, jej powieści są zbudowane w ramach pewnych schematów, lecz, mimo wszystko, umiem docenić aż tak szeroką wyobraźnię. Wspominałam przy okazji poprzedniej recenzji, ale jeszcze przypomnę, że Palmer (właściwie: Susan Spaeth Kyle) podpisała się pod kilk­udzi­esię­ciom­a pozycjami. Trochę zwolniła tempo, jednak dalej publikuje, nieustannie poszerzając grono swoich miłośników. O nowe pokolenie. „Dżinsy i koronki” pierwotnie zostały wydane przez Dianę Blayne, w Polsce ciągle Palmer, czemu kibicuję, ponieważ oszczędza się czytelnikom zbędnego mętliku, gdy zechcą sięgać po większość ilość jej książek. Cóż, dodatkowo, to duży komfort dla pracowników księgarni. Wyobrażacie sobie wieczne bieganie między regałami!? • Parę naszych głównych bohaterów, Bess i Cade, dzieli pozornie wszystko. Ale, jak wiemy, przeciwieństwa się przyciągają, a ta młoda kobieta dosłownie traci głowę dla przystojnego Hollistera. Napotykają różne perypetie, które komplikują ich i tak trudną relację. Czyli, dosyć klasycznie. Łatwo przewidzieć zakończenie, aczkolwiek nie psuje to przyjemności z lektury. Mamy do czynienia z powieścią lekką, całkiem fajną, wręcz stworzoną do wypełniania nudnych wieczorów. Kojarzy mi się ze starymi serialami, naiwnymi, ale sprawiającymi, że w głupi sposób ciężko oderwać wzrok od ekranu. Naciągam komplement? Myślę, iż sporo osób przyzna mi rację. • Autorka odrobinę siliła się na przemycenie kilku prawd życiowych, z czego najważniejszą może być fakt, że nic nie trwa wiecznie, oprócz szczerego uczucia! Majątki ulatniają się niczym sen złoty, przyjaciele odwracają oczy, a emocje istnieją, będąc podporą w koszmarnych problemach. Brzmi banalnie, wiem, chociaż doceniam próby spuentowania historii czymś poważnym, pomimo lekkiego przegadania tematu. Naturalnie, rzeczywistość wygląda bardziej skomplikowanie, lecz wszyscy rozumiemy, jednym z zadań literatury jest umiejętność pocieszenia, pokazania złych momentów w lepszym świetle. Danie nadziei na pozytywną przyszłość? Również. • Perypetie naszego duetu obserwuje się z ciekawością, aczkolwiek przyznaję, zgrzytało mi podejście Cade’a do Bess. Tak, miał być ostrym macho, próbującym zniszczyć w sobie uczucia, ale cielęce oddanie kobiety chwilami działało mi na nerwy, podchodząc pod jakiś rodzaj syndromu sztokholmskiego. Słaba inspiracja, nie polecam brać z niej przykładu. A Bess to naprawdę miła dziewczyna, wcześniej tłamszona przez apodyktyczną matkę, a później ukochanego. Szczerze jej współczułam, poniekąd rozumiejąc przywiązanie do wybranka. Mimo tego, ich wspólna droga w oczach mej wyobraźni wyglądałaby zupełnie inaczej, bardziej feministycznie, jeśli mogę użyć podobnego określenia. Książka niewątpliwie wzbudza emocje, różnorakie, a z pewnością nie nudzi. • Osoby, które już znają twórczość Palmer i ją lubią będą zadowolone. Wiedzą, czego się spodziewać. Natomiast czytelnicy chcący dopiero rozpocząć przygodę z autorką powinny zacząć od poprzednich publikacji, inaczej mogą poczuć rozczarowanie. Podkreślę też jeszcze raz, że musimy pamiętać o tym, iż na „Dżinsy i koronki” warto patrzeć przez pryzmat innych czasów. Trzydzieści lat temu świat był negatywnie prostszy, przymrużmy oko momentami zadziwiające szczegóły. I poczekajmy na następne pozycje, zapewne wkrótce się ukażą!

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo