Uwielbiam książki, w których występuje motyw choroby lub szpitali! Jednak zawsze wywołują one we mnie ogrom przeróżnych emocji - przeważnie jest to wzruszenie i smutek, ale często towarzyszy temu także radość, śmiech, czy zauroczenie. Zawsze jednak po przeczytaniu takiej książki potrzebuję trochę czasu, żeby się pozbierać - to u mnie stały element. Do tej pory nie trafiłam jeszcze na taką pozycję z tym motywem, która by mnie rozczarowała i cieszę się bardzo, że "Trzy kroki od siebie" również nie muszę zaliczać do tego grona! • Myślę, że o tej historii zrobiło się głośno głównie przez jej ekranizację, która jakiś czas temu miała swoją premierę, oraz na pewno też trochę przez Cole'a Sprouse'a, który zagrał Willa. Sama nie widziałam jeszcze filmu, więc jego nie mogę jeszcze ocenić, ale cały czas, gdy czytałam książkę właśnie jego osoba wkradała mi się do wizji Willa. Strasznie tego nie lubię, bo potem przeszkadza mi to w dobrym zrozumieniu postaci. Ale jakoś sobie z tym poradziłam, więc nie jest źle! • Głównych bohaterów (Stelle oraz Willa) poznajemy w szpitalu, do którego trafiają na kolejne badania z racji mukowiscydozy na którą chorują. Od razu coś zaczyna się między nimi dziać, jednak na oddziale zasada jest jedna - zachowaj minimum trzy kroki odległości od innego muko. Gdy o tym przeczytałam od razu dotarło do mnie, że ta znajomość pomiędzy bohaterami, a raczej rozwijające się pomiędzy nimi uczucie będzie na prawdę trudne i nie tylko będzie ogromnym wyzwaniem dla nich, ale również i we mnie wzbudzi ogromną dozę uczuć. Zastanawiałam się też, jak autorzy to wszystko wykreowali, żeby jednak cała historia okazała się ciekawa dla czytelnia o oddawała to wszystko, co czują Will oraz Stella. No cóż... udało im się! A mi bardzo się to spodobało. • Cała książka to tak na prawdę wizja kwitnącego powoli uczucia pomiędzy dwójką młodych ludzi okraszona cudownymi bohaterami, których zwyczajnie nie da się nie lubić, oraz fantastycznym klimatem, od którego ja sama nie mogłam się oderwać. Wszystkie opisy wnętrz czy sytuacji zostały przedstawione w bardzo realistyczny i szczegółowy sposób, co pozwoliło mi w pełni oddać się książce. Z tego co wiem, pomysł na powieść wyszedł od Mikki Daughtry oraz Tobias'a Iaconis'a, ale to Rachel Lippincott przełożyła wszystko na papier. Mogę więc powiedzieć, że wykonała ona na prawdę świetną robotę. Bardzo spodobał mi się jej styl, od którego nie mogłam się oderwać. Jest on niezwykle lekki i wciągający. Mimo dość poważnego tematu przedstawionego w książce nie poczułam się przytłoczona tym co czytam, a to uważam za bardzo duży plus. • Jeśli więc szukacie świetnego romansu młodzieżowego, ale takiego, który jednak będzie umiał was czegoś nauczyć, to jak najbardziej polecam wam Trzy koki od siebie". Ta książka ma to coś, co sprawi, że nie będziecie się mogli od niej oderwać, a przedstawiona w niej historia poruszy was do głębi. Poznanie jej mogę jak najbardziej zaliczyć do udanych - teraz pozostaje mi obejrzenie jej ekranizacji, która mam nadzieję, oczaruje mnie tak bardzo, jak jej pierwowzór.