• Skandynawskie kryminały od dłuższego czasu cieszą się ogromną popularnością. Nic w tym dziwnego. Wszystkie kryminały, z jakimi dotąd się spotkałam, były naprawdę świetnie skonstruowane i poruszały istotne dla społeczeństwa problemy. Tym razem postanowiłam przyjrzeć się historii, której autorem jest Henning Mankell, znany i ceniony pisarz. Ryzyko było o tyle duże, że tytuł, który mnie zainteresował, był którymś z kolei w serii z policjantem Kurtem Wallanderem. Co prawda pisarze starają się przedstawić historie tak, by czytelnik był w stanie się w nich połapać, nawet bez znajomości poprzednich części, jednak często bywa tak, że znają swoich bohaterów na tyle dobrze, że trudno im wczuć się w „nowego czytelnika”. Serie nazwisk i wydarzeń im tak dobrze znanych, mogą nowym odbiorcom skutecznie utrudnić życie... • Na szczęście, w przypadku “Mężczyzny, który się uśmiechał” podobnych problemów nie doświadczyłam. Już na samym początku dowiedziałam się wszystkiego, co wiedzieć powinnam. Kurt Wallander znajduje się na zwolnieniu lekarskim i wciąż nie może przejść do porządku dziennego nad faktem ... że zabił człowieka. Nawet jeśli jego postępowanie było słuszne, nie może pogodzić się z tym, co się stało i poważnie myśli o odejściu z policji. Kurt zapewne dostarczyłby wypowiedzenie, gdyby nie spotkanie ze znajomym adwokatem Stenem Torstenssonem. Jego ojciec, również adwokat, zginął niedawno w wypadku samochodowym i wbrew oświadczeniu policji, jest zdania, że za sprawą kryje się coś więcej niż zwykła samochodowa kraksa. Kurt nie traktuje jego podejrzeń poważnie i zbywa go stwierdzeniem, że jego czas na łsużbie już minął. Niedługo później dowiaduje się, że Sten został zastrzelony. Ta informacja zmienia stan rzeczy a Kurt będzie za wszelką cenę próbował wyjaśnić zagadkę. A pomagać mu będzie najnowszy nabytek policji – młoda i ambitna policjantka. • W odróżnieniu od innych skandynawskich kryminałów, jakie poznałam, tu akcja toczy się stosunkowo wolno. Ani Kurt ani jego koledzy z policji nie są superbohaterami, którzy w mgnieniu oka rozwiązują wszystkie zagadki. Czeka nas długie śledztwo, spotkania, które praktycznie niczego nie wnoszą, wątpliwości, zniechęcenie, choć od czasu do czasu i drobne sukcesy. Osobę, która kryje się za zagadką poznajemy stosunkowo szybko, cała zabawa polega raczej na tym, by odkryć wszystkie elementy układanki. • Przyznam, że była to dla mnie całkiem miła odmiana. Codzienność policji, jakże daleka od realiów z amerykańskich seriali. Refleksja nad kondycją organów ścigania oraz nowymi możliwościami, jakie przed policją otwiera komputeryzacja. Mamy dość czasu by uważnie prześledzić cały proces dochodzenia, zaobserwować wady i ułomności osób biorących w nim udział. Jak na skandynawski kryminał przystało, nie zabrakło również szerszego problemu, choć ten pojawia się stosunkowo późno. Całość sprawia wrażenie bardzo przemyślanej i stanowi naprawdę dobrą rozrywkę. • “Mężczyzna, który się uśmiechał” nie jest powieścią dla wszystkich. Niecierpliwego czytelnika może szybko znudzić i denerwować. Pozostali mają jednak szansę poznać naprawdę ciekawą historię. Ja sama z pewnością do serii jeszcze wrócę...

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo