• Wreszcie, nareszcie i w końcu - sięgnęłam po cokolwiek napisanego przez Hłaskę! Jak dobrze liczę, to książki tego autora goszczą na mojej liście od 10 (słownie D Z I E S I Ę C I U) lat i jakoś ciągle nam nie było do siebie po drodze. Wiecie jednakże co mówią, "nowa rok - nowa ja". Zdecydowałam się w 2018 roku chętniej i częściej sięgać po polską klasykę, która jest mi znana wręcz w minimalnym stopniu, a chyba nikt nie ma wątpliwości, ze Hłasko do owej klasyki już się zalicza. • Teraz myślę, że popełniłam mały falstart. Nie dlatego, że lektura mi się nie podobała - Boże uchowaj! Bardziej chodzi o to, że zabrałam się za nią bez znajomości prozy autora oraz bez nawet minimalnej wiedzy biograficznej na jego temat (poza tym, że zmarł nagle i w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, a za życia miał opinię raczej pijusa i obdartusa aniżeli nobliwego polskiego prozaika). Sprawiło to, że momentami gubiłam się, nie wiedziałam, co się dzieje. Na szczęście nie zepsuło mi to jakoś bardzo odbioru książki, a trochę może ją utrudniło i wydłużyło okres czytania. • Sama w sobie lektura jest naprawdę smakowita. Nie traktowałabym jej jako autobiografię autora jako samego siebie, ale jako pewną satyrę Hłaski na siebie, ale i na czasy w których przyszło mu żyć. Egzemplarz, który ja czytałam liczył sobie już dobrych trzydzieści lat i pochodził z biblioteki, a cały wypełniony był podkreśleniami rozmaitych cytatów, które dziś określilibyśmy jako "mocno w punkt" ;) • Świetna lektura, polecana przeze mnie po uprzednim zapoznaniu się choć z minimalną wiedzą na temat Hłaski - ot co!

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo