Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Socjolożka. Feministka. Agnostyczka. Zafascynowana historią, przede wszystkim okresem tudorowskim w Anglii, Rewolucją Francuską i II wojną światową. Jej ulubione postacie w dziejach to Elżbieta Wielka i Maria Antonina. Nie potrafi gotować, nienawidzi sprzątać, zakupy robi raz na dwa tygodnie, ale do perfekcji opanowała za to czytanie w każdych absolutnie warunkach. Kolekcjonerka kubków, kaktusów i czerwonych szminek do ust.
Najnowsze recenzje
-
Książka ta ma naprawdę dobre oceny. Niestety, obawiam się jednak, że będę musiała lekko ściągnąć ją w dół, bo wcale specjalnie z lektury zadowolona nie jestem. Ale powoli. • Od jakiegoś już czasu mam przyjemność pracować w Muzeum Narodowym w Krakowie. Na wystawie Wyspiańskiego spędziłam już naprawdę sporo godzin życia. Początkowo nic mnie w niej nie zachwycało. Z czasem jednak zaczęłam doceniać to, co mogę podziwiać. Fenomenalne portrety. Szczegółowe plenery. Szkice. Projekt Akropolis. Meble i wyposażenie wnętrz. Do tego dramaty i poezje. W niecałe 39 lat życia człowiek ten stworzył tyle, ile wielu mogłoby sobie tylko wymarzyć. • Zainteresowanie sztuką zaczęło wreszcie współgrać z zainteresowaniem człowiekiem. Postać Wyspiańskiego zaczęła mnie intrygować. Miałam jakieś jego wyobrażenie z krótkich biograficznych notek ze szkoły, ale to było zdecydowanie za mało. Postawiłam więc na książkę Śliwińskiej, bo akurat udało mi się właśnie ją znaleźć na Legimi. • Widać, że autorka poświęciła sporo pracy na zdobywaniu informacji o życiu tak samego artysty-poety, jak i jego bliskich. W książce znajdziemy wypowiedzi praktycznie wszystkich znaczących osób w jego życiu, urywki listów, artykułów z codziennych gazet, wywiadów, a także poezje pisaną przez jednego z jego synów. Całość okraszona wcale interesującymi zdjęciami Wyspiańskiego i jego rodziny. • Co więc jest dla mnie nie tak? • W początkowych rozdziałach łatwo można zauważyć ciąg przyczynowo-skutkowy oraz rozeznać się w poszczególnych postaciach. Później jednak jest z tym dużo gorzej. Autorka postawiła na mnogość informacji płynących ze źródeł i w pewnym momencie zaczynamy w nich dosłownie tonąć. Bo oto pojawia się nagle list dobrego przyjaciela Wyspiańskiego pisany do niego. A ja nie mam pojęcia skąd ten przyjaciel się wziął, kim był, jak stał się przyjacielem, skoro zbliżenie się do Wyspiańskiego opisywano jako nad wyraz trudne. • Mam zarzut do autorki, że jej książka nie dała mi historii życia Wyspiańskiego, a była raczej zlepkiem różnego rodzaju źródeł, które w mało umiejętny sposób zostały jakoś wytłumaczone, wyjaśnione etc. • Poza tym – moim zdaniem – autorka za bardzo skupiła się na opisie choroby Wyspiańskiego. Uważam, że mogła znacznie obszerniej i ciekawiej przedstawić jego życie, jego bliskich i pracę twórczą, a darować sobie opisy tego, jak to przy kichaniu wypadł mu kawałek kości, a podniebienie się zapadło. Ale to już tylko moje „ale”, może dla innych te opisy będą wystarczające. • Zdaje się też, że autorka nie do końca poradziła sobie z ukazaniem postaci żony Wyspiańskiego. Cieszę się, że nie starała się przedstawiać wyłącznie jednego z punktów widzenia. Teosia w jej książce nie jest ani demonem, ani aniołem. Ale mam wrażenie, że – ponownie – w zalewie wspomnień różnych postaci jej osoba stała się w tej książce jakąś karykaturą jej samej. • Podsumowując. Moim zdaniem w książce brak dobrej obróbki zebranego materiału. Bo całość jest naprawdę ciekawa, ale ja od biografii wymagam przede wszystkim tego, żeby w interesujący i wyczerpujący sposób zaprezentowała mi życie interesującej mnie postaci. Tutaj dostałam bardziej opinie o człowieku aniżeli fakty o nim. Wiem oczywiście, że pisząc o kimś, kto zmarł ponad sto lat temu zadanie jest utrudnione, ale fenomenalne biografie postaci sprzed setek lat pozwalają przypuszczać, że można takie historie poprowadzić inaczej. Szkoda. • Wiem, że jest jeszcze przynajmniej jedna wydana niedawno biografia Wyspiańskiego i po tę również mam zamiar sięgnąć z nadzieją, że będzie lepsza.
-
O sprawie wyłowienia zwłok dziecka ze stawu w Cieszynie słyszał chyba każdy. Był okres, gdy jego narysowana z uwzględnieniem każdego szczegółu twarz nie schodziła z czołówek wszystkich mediów, a zastąpiła ją (o ile to jakkolwiek właściwe słowo do użycia w tym kontekście) podobizna małej Madzi z Sosnowca. • Nie chcę skupiać się w tej recenzji na moralnym osądzie którejkolwiek z osób, których tamte wydarzenia dotyczyły bezpośrednio lub pośrednio. Nie chcę wskazywać, która wersja prawdy jest tą "prawdziwą", nie chcę zrzucać kalumnii na bliską rodzinę - dziadka, babcię - chłopca. Zależy mi wyłącznie na tym, aby ocenić reporterską pracę, jaką przy pisaniu wykonała Ewa Winnicka oraz skomentować to, jak ona sama przedstawia tamte wydarzenia. • Zapewne możecie czuć się początkowo zaskoczeni tym, że książka jest tak krótka. Liczy ona bowiem około 150 stron tekstu, przy czym zawiera też fotografie. W ostatnim czasie autorzy i wydawnictwa przyzwyczaili nas raczej do wielkich, obszernych cegieł stanowiących prawdziwe kompendium wiedzy na dany temat. Tutaj jednak liczba stron jest optymalna i prawie wyczerpuje temat. Czemu prawie? O tym za chwilę. • Autorka relacjonuje tę zbrodnię bardzo skrupulatnie. W pierwszej części skupia się na meandrach śledztwa od momentu odnalezienia przez grupę chłopców zwłok Szymona do poinformowania głównych śledczych o odnalezieniu podejrzanych. Cały ten rozdział jest poświęcony ukazaniu tej sprawy z perspektywy policjantów zaangażowanych w nią. Ewa Winnicka opisuje jakie działania i na jaką skalę zostały przedsięwzięte, aby nie tylko dowiedzieć się kim był sprawca – lub sprawcy – ale i, a może nawet przede wszystkim, by chłopiec odzyskał swoje imię i tożsamość. Jest tu sporo o emocjach, które targały policjantów, którzy niejednokrotnie sami mieli dzieci w wieku zbliżonym do wyłowionego dziecka. Już na tym etapie, kiedy nie było jeszcze wiadome co tak dokładnie się stało, prowadzący sprawę bali się, że ich policjanci będą mogli chcieć sami wymierzyć sprawiedliwość, gdy wreszcie znajdzie się odpowiedzialny za zbrodnię. • Interesującą dla mnie kwestią poruszaną w tym rozdziale było również to, że autorka przytoczyła kilka wypowiedzi, które można było znaleźć w Internecie w niedługim czasie po odnalezieniu chłopca. Co było w nich takiego, że uznałam to za ciekawe? Jesteśmy dwa lata przed głośną sprawą z Sosnowca. Nie mamy pojęcia, co tak naprawdę stało się Szymonowi (czy też Jasiowi, jak nazwali chłopca policjanci), nie wiemy jeszcze kto jest za to odpowiedzialny, ale już społeczeństwo osądza matkę dziecka, jako główną winowajczynię. Nie ojca – matkę. Oczywiście, my wiemy jak kończy się ta sprawa, niemniej jednak zostawiam Wam tę kwestię do przemyślenia. • Druga część to rozdział biograficzny. Poznajemy tu trudy dzieciństwa rodziców Szymona, dowiadujemy się jak wyglądało ich życie zanim się poznali i zanim urodził się ich jedyny wspólny syn. To ta część książki, która jest najbardziej wstrząsająca, bowiem opisuje też jak wyglądało króciutkie życie chłopca i jak – prawdopodobnie – wyglądała jego długa i bolesna śmierć. To rozdział o zbrodni, której większość z nas nawet sobie nie wyobraża, że mogłaby się wydarzyć. Obiecałam na początku tej recenzji, że będę unikać wszelkich ocen moralnych, ale muszę złamać tę zasadę, bo naprawdę nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, by zaserwować swojemu własnemu dziecku taki los. Jak można patrzeć na powolne umieranie swojego malutkiego syna, a później zbezcześcić jego ciało i ograbić go z imienia, z tego kim jest. Naprawdę trzęsły mi się ręce, gdy czytałam, jak skrupulatnie i bez większych emocji, rodzice dokładnie zaplanowali, jak mogą pozbyć się ciała. • Równie wiele emocji wywołał we mnie fakt, że przez dwa lata nikt – ale to dosłownie nikt – nie dziwił się temu, że dziecko dosłownie wyparowało. Jednego dnia było, a drugiego już nie. Oczywiście spora w tym zasługa rodziców – zwłaszcza matki – których kreatywność w wymyślaniu sposobów, by przechytrzyć nawet własną rodzinę jest...No, po prostu łał. • Autorka opisuje te wydarzenia bez ocen. I wydaje mi się, że po tym można poznać jej reporterski kunszt. Swoją opinię i swoje zdanie na temat tego, jakie zmienne mogły doprowadzić nie tyle do zbrodni co do tego, że przez dwa lata mały chłopiec był w stanie dosłownie zniknąć z systemu i życia całej rodziny, a nikomu nie wydało się to dziwne; zostawia na koniec, gdy od początku do końca już wszystko opisze. • Trzecia część to już wzajemne oskarżanie się rodziców o to co zaszło oraz krótki opis nie tyle samego procesu sądowego, co raczej chronologiczne ukazanie jakie w tej sprawie zapadały wyroki i co wpływało na ich zmianę. To też bardzo bolesny rozdział o rozpadzie całej rodziny. Bo to co się wydarzyło nie rzutowało tylko na życie oskarżonych i skazanych. Dramatycznie wpłynęło to na losy ich dzieci i ich rodziców. Ci ostatni już zawsze będą nosili na sobie piętno współwinnych choć sami w paskudny sposób zostali oszukani przez własne dzieci. • I wreszcie ostatnie strony, w których Ewa Winnicka pozwala już sobie na wyrażenie własnej opinii. Autorka przytacza dosłownie streszczeniową wersję historii samego Będzina, samego Zagłębia. Opisuje ludzi, którzy przez poczucie tymczasowości – które zakorzeniło się w nich w latach 40.-50. i nie chce puścić – stali się obojętni na wszystko to, co ich otacza. Ludzi, którzy tak samo jak nie zauważają brudnych i obrzydliwych klatek oraz wind w swoich blokach, nie są w stanie zauważyć, że na dwa lata znika z ich najbliższego otoczenia dziecko. I nie wydaje im się to niczym niezwykłym. • Bardzo podobał mi się ten reportaż. Moim zdaniem Ewa Winnicka dobrze go napisała, nie starała się oceniać, skupiła się na wyłącznej pracy reporterskiej i przeprowadziła ją bardzo dokładnie, ponieważ na koniec lektury nie ma się poczucia, że coś zostało niedopowiedziane. Wspomniałam na początku o tym, że czegoś mi zabrakło, by uznać temat za wyczerpany. Tym czymś było właśnie jeszcze większe rozbudowanie tej ostatniej części, z opisem Zagłębia. Zdaję sobie jednak sprawę, że autorka mogła specjalnie zostawić czytelnika z takimi niedomówieniami, aby ten mógł w tym wszystkim odnaleźć własne zdanie na temat i też nie chciała być może tego reporterskiego stylu zamienić w felieton, który ukazywałby tylko jej punkt widzenia. • Książka bolesna, książka prawdziwa, książka godna polecenia.
-
Pierwszy tom serii o komisarzu Deryle - "Grzech" - zrobił na mnie na tyle dobre wrażenie, a jednocześnie pozostawił mnie z taką ilością pytań i nierostrzygniętych wątków, że musiałam jak najszybciej sięgnąć po kolejną część. I tak, mając jeszcze zupełnie na świeżo wydarzenia z akcji przeprowadzonej przez policję w Wigilię, zabrałam się za lekturę. • Czy "Ofiara" pobiła swoją poprzedniczkę? Moim zdaniem tak. "Grzech" opierał się na najprostszych schematach znanym nam z kryminałów. Ktoś brutalnie zabija kobiety w Lublinie, a policja musi jak najszybciej dowiedzieć się, kim jest podejrzany i go pojmać. Zakończenie książki nie jest jednak zakończeniem sprawy. I bardzo mi się to podoba, bo zaczytując się ostatnio w serii o Chyłce Mroza, czy tej o Lipowie Kasi można w pewnym momencie pogubić się w ilości morderców, ich ofiar i motywów. Tutaj autor skupił się na jednym (no właśnie - jednym?) mordercy. • W "Ofierze" nie musimy już zgadywać, kim może być Cztery Iks, bo znamy jego tożsamość. W tym tomie jednak próbujemy bliżej poznać jego motywacje, a słowem, które mogłoby najlepiej opisywać nasze wraz z policją dążenie do prawdy jest manipulacja prawdą. Bo w wielu momentach można poczuć się naprawdę niekomfortowo. Żadna z informacji do rozwiązania zagadki mordercy nie jest tu podana na tacy, a musi być wyrwana wręcz siłą z gardła prawdy. A i tak nie jest do końca wiadomym, czy ta prawda jest...prawdą, czy aby nie blefem. Intrygujące? • Więcej w tej książce również samego komisarza. Lepiej poznajemy tę postać i już bardziej niż w pierwszym tomie jawi się ona jako facet z krwi i kości. Nie zwróciłam na to uwagi w poprzednim tomie, ale wartym podkreślenia jest faktem, że autor nie stara się tutaj nigdzie na siłę wepchnąć taniego romansu, a jego główny bohater to dojrzały facet z dobrą żoną i dorosłą już córką - żadnych dram z gatunku tych chyłkowo-zordonowych. • Oczywiście, książka ma swoje wady. Momentami trochę za bardzo jest sensacyjna, co koniecznie mi odpowiada, bo zdecydowanie bardziej wolę subtelne kryminały z naciskiem na psychologię postaci, aniżeli na fajerwerki i helikoptery latające nad miastem. • Jestem bardzo zadowolona z lektury. Nie jest to naturalnie dzieło wybitne, ale moim zdaniem Max Czornyj jest autorem, którego absolutnie należy mieć na oku, bo pokazuje się póki co z bardzo dobrej strony. • Polecam!
-
To już druga czytana przeze mnie pozycja z serii "Lat" proponowanej nam przez Agorę. Kilka miesięcy temu z wypiekami na twarzy zaczytywałam się w reportażach Magdaleny Grzebałkowskiej o dramatycznym roku 1945. Teraz przyszedł czas na 1968, który do tej pory jawił mi się jako jeden z wielu. • Pierwsze co trzeba podkreślić - to jest tylko i wyłącznie książka o jednym roku. Auorzy lawirują tu na przestrzeni kilku, a czasem nawet kilkunastu lat. I początkowo trochę mi to przeszkadzało, bo pomiędzy poszczególnymi rozdziałami występowały powtórzenia, zamiast chronologicznie iść do przodu znów się cofaliśmy i tak dalej. Z czasem jednak się przyzwyczaiłam i czerpałam z lektury sporo radości. • Rozbieżność pomiędzy tematami jest naprawdę szeroka. Mamy tu bowiem części poświęcone kulturze popularnej - Beatelsom i "Dziecku Rosemary" Polańskiemu, dramatycznym wydarzeniom znanym nam dziś już świetnie z historii takim jak zajścia na Uniwersytecie Warszawskim, potężne protesty w Paryżu, czy inwazja na Czechosłowację. Wreszcie, autorzy przybliżają nam również biografie osób, których niekoniecznie możemy kojarzyć. Bo czy znacie perypetie rodziny Ciborowskich? Albo mówi Wam coś imię i nazwisko Bohdan Baumritter? No właśnie! • Podtytuł książki to "Czasy nadchodzą nowe". I tak naprawdę dopiero na koniec lektury uzmysłowiłam sobie, że faktycznie każda z historii opowiedzianych w książce jest opisem wydarzeń, które - jak można to zauważyć z perspektywy lat - naprawdę zwiastowały ogromne zmiany w całych społeczeństwach. Właśnie to sprawia, że daję tej pozycji tak wysoką liczbę gwiazdek. Polecam Wam gorąco. Nie bójcie się tego, że książka dotyczy historii. Czyta się ją równie fenomenalnie jak reportaże o wydarzeniach bieżących. • Na dokładkę wspomnę jeszcze, że autorzy zadbali o szczegółowe kalendarium, okrasili książkę mnóstwem zdjęć, a do tego - podobnie jak w przypadku "1945" - tutaj również możemy przeczytać krótkie komunikaty prasowe z okresu.
-
Od kilku lat szalenie pasjonuje mnie literatura wysokogórska. Odczuwam jakąś dziką przyjemność zaczytując się w historiach ludzi gór - zwłaszcza Polaków - którzy mają odwagę i siłę, aby wychodzić w góry, w których już same warunki atmosferyczne panujące na wysokości zabijają. • Raptem kilka, kilkanaście tygodni temu zakończyłam lekturę ksiązki reportażowo-biograficznej autorstwa Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyński zatytułowaną po prostu "Broad Peak". Zrobiła na mnie piorunujące wrażenie i bardzo chciałam przeczytać na temat tragicznej wyprawy z 2013 roku jeszcze więcej. • Sam opis książki niesamowicie zachęcał. Oto bowiem doświadcozny reporter wyrusza pod górę z rodziną dwójki zmarłych wspinaczy. Jacek Berbeka, brat zmarłego Macieja, planuje odnaleźć na szycie ciała i należycie je pochować. Niekoniecznie stosując czyste gierki - do czego od razu się zresztą przyznaje - Jacek Hudo-Bader ma niepowtarzalną okazję przeżywania tej eskapady wraz z bliskimi ofiar. Przeprowadza wiele dłuższych i krótszych rozmów. Nie tylko z tymi, którzy wyruszają na wyprawę poszukiwawczą, ale i z himalaistami, którzy brali udział w zdobywaniu góry rok wcześniej. • Autor miał ciekawy zamysł na książkę, ale kompletnie mu on nie wypalił. I odpowiedzialne są za to według mnie dwie przyczyny. • Po pierwsze, Hugo-Bader miał wyjątkowo skąpy materiał. Książka, która w założeniu miała opierać się na relacjach bliskich ofiar, na opowieściach tych, którzy wyruszyli po ciała Maćka i Tomka jest tych opowieści praktycznie pozbawiona. Autor sam często powtarza (w ogóle, powtórzenia fraz i informacji jest nagminne i potrafi zirytować), że jego rozmówcy nie byli mu w stanie zuafać. I nie ma się co dziwić, bo nie mieli na to praktycznie czasu. Ciężko wymagać od ludzi w żałobie, by ot tak otworzyli się przed obcym człowiekiem, który na dodatek jest reporterem i wiadomym jest, że ich słowa upubliczni. • Po drugie, książka napisana jest na szybko. Autor pisze co mu ślina na język przyniesie, byleby tylko liczba stron się zgadzała. Gdzieś pojawia się wzmianka o jakimś filmie, którego w sumie nie ma, ale książka wypchana jest pourywanymi kadrami nakręconymi czy może wymyślonymi przez Hugo-Badera. To wprowadza chaos do historii i często ciężko się połapać, o kim jest mowa. I z kim. • Do tego wydaje się, jakby Hugo-Bader na siłę starał się być kontrowersyjny. Nie chce trzymać żadnej ze stron, wiec podpuszcza tak Adama Bieleckiego i himalaistów jemu przychylnych, jak i rodzinę Maćka i Tomka. Czasem wychodzi to karykaturalnie, czasem żałośnie. A zazwyczaj po prostu niepotrzebnie. • Podsumowując, nie podobało mi się. Czytało się szybko, ale wątpię, żeby ta lektura została ze mną na dłużej. Na pewno nie zachęciła mnie też do tego, by sięgnąć po inne reportaże Hugo-Badera. • Przeciętnie, żey nie powiedzieć, że słabo.