Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Najnowsze recenzje
-
Nie posiadam wiedzy historycznej wystarczającej do choćby zgrubnego zweryfikowania zawartości tej książki, więc na temat prawdopodobieństwa tego, że autor ma rację nie będę się wypowiadał. Dla mnie wartość tej książki to nie tylko postawiona i broniona (całkiem zręcznie) hipoteza, ale cała masa informacji z zakresu wojskowości i okoliczności dotyczących wybuchu i rozwoju wojny. Chociaż książka jest mocno przeładowana nazwiskami, które tzw. "zwykłemu zjadaczowi" nic nie mówią, czyta się ją jak powieść przygodową. Na plus - autor nie twierdzi, że to co pisze jest jedynie prawdziwe i słuszne, podkreślając w zamian subiektywność swoich obserwacji i wniosków. Na minus - po którymś razie drażniące stają się powtórzenia tego co już zostało wcześniej napisane i skomentowane.
-
To moje pierwsze spotkanie z Wajrakiem, dłuższe niż artykuł w gazecie czy post na portalu społecznościowym. Spotkanie bardzo udane, ciekawe i wciągające. Dla laika w tym temacie książka okazała się dużą skarbnica wiedzy o wilkach, ich losach na przestrzeni wieków ale również o ich zwyczajach i życiu w Puszczy. • Pewnie wilka w Puszczy nie spotkam, ale po lekturze mam wielką ochotę tą Puszczę zobaczyć.
-
Chociaż sentencja otwierająca najnowszą odsłonę Bonda na dłuższą metę odnosi się do struktury fabularnej całego "Spectre", to prawdziwe spełnienie osiąga już w pierwszych minutach filmu, rozgrywających się podczas obchodów meksykańskiego Día de Muertos. Umieszczona przed początkowymi napisami scena jest bowiem tak spektakularna, że z miejsca można ją zaliczyć w poczet najbardziej pamiętnych momentów całej serii. Fantastyczne wprowadzenie głównego bohatera, imponująca praca kamery, kreatywne wykorzystanie zarówno samej lokacji, jak i przemierzającego ją tłumu - wszystko działa tu bezbłędnie oraz przywodzi na myśl legendarny początek "Dotyku zła" Orsona Wellesa. • I cóż, to by było na tyle. Kapitalna sekwencja zerowa jest właściwie wszystkim, co "Spectre" ma do zaoferowania. Oczywiście można się w nim doszukiwać szerokiego spektrum zalet: ładnych aut, ładnych sukienek, ładnych wnętrz, ładnych wybuchów i, rzecz jasna, ładnych pań - nie zapominajmy o ładnych paniach. Nie sugeruję wcale, że "Spectre" takowych plusów nie posiada. Pytanie tylko, czy w ogóle warto ich w tym filmie szukać. Najnowsza odsłona przygód Bonda stanowi bowiem kolejny dowód na to, że nic nie sprawia dzisiejszym blockbusterom tak wielkiego problemu, jak brak przyzwoitego scenariusza.
-
Boks to jedna z tych dyscyplin sportowych, która zakorzeniona jest głęboko w kinie amerykańskim. Według filmowych prawideł, pięściarski pojedynek dwóch atletów nie tylko stanowi okazję do pokonania przeciwnika między linami, ale również jest i szansą na zwyciężenie życiowych niepowodzeń poza matą ringu. Budujące historie "od zera do bohatera", przeplatane okazjonalnymi upadkami w codziennej egzystencji, to niemalże obowiązkowe składowe dramatu sportowego zahaczającego o opisywaną dyscyplinę. Wydaje się, iż po wielu dekadach obcowania z boksem na dużym ekranie, niewiele jest już w stanie widza zaskoczyć. Opowieści o pięściarzach, nomen omen, walczących z piętrzącymi się problemami na i poza ringiem siłą rzeczy muszą bazować na pewnych utartych schematach. Jeśli jednak wszystkie nowe filmy o tej tematyce będą trzymać poziom produkcji "Do utraty sił", to wspomnianą odtwórczość jestem w stanie zaakceptować niemalże bez większych zastrzeżeń. • Antoine Fuqua recenzowanym tytułem w żadnym wypadku nie wynalazł prochu ani nie odkrył na nowo koła, tym niemniej jego filmowe dzieło udanie opiera się na budulcach kina spod znaku dramatu bokserskiego. W "Do utraty sił" znajdziemy wszystkie elementy składające się na ów gatunek, tj. dynamiczne walki, otoczkę sportowego (pół)światka, rodzinne tragedie oraz wzloty i upadki. Przewidywalna, w gruncie rzeczy, fabuła została jednak zmiksowana w niezwykle smakowity sposób ze świetnym aktorstwem, przejmującymi relacjami między bohaterami oraz reżyserskim kunsztem, które to cechy znacznie podnoszą walory obrazu. • W telegraficznym skrócie: więcej niż solidna pozycja z pogranicza dramatu bokserskiego; odpowiedni człowiek za kamerą, świetne aktorstwo i pasująca do tematu muzyka zdecydowanie budują nastrój produkcji; na wielbicieli walk sensu stricte czekają pełne dynamizmu pojedynki na ringu, dla fanów obyczajów znajdzie się sporo wątków podejmujących starcia z bezlitosnym losem; kolejny aktorski popis Gyllenhaala, jak zwykle zasługujący na uznanie.
-
Ekranizacja Szekspirowskiego dramatu to zadanie niemalże karkołomne. • "Makbet" jest dziełem mocno teatralnym: przede wszystkim koncentruje się na zachowaniach bohaterów. Zachowuje przy tym zasadę dramatu, gdzie tło w postaci scenografii czy muzyki powinno stanowić jedynie idealne dopełnienie, a nie przysłaniać aktorów. • W filmie brakuje gwałtownych gestów czy nadmiernej ekspresji. Cały przekaz emocjonalny zawiera się głównie w wystudiowanej mimice i wypowiadanych kwestiach. Wrażenie to jest dodatkowo wzmacniane przez częste zbliżenia, gdzie w pełni możemy obserwować spojrzenia aktorów czy ogólny wyraz ich twarzy. To te momenty najbardziej wyraziście sygnalizują odczuwane przez nich emocje. Pod tym względem, duet w postaci Cotillard i Fassbender wypada znakomicie, aczkolwiek pierwszeństwo zdecydowanie przypada odtwórcy roli Makbeta. Niesamowite wrażenie sprawia śledzenie metamorfozy tytułowego bohatera, który początkowo szargany licznymi wątpliwościami, gryzący się z samym sobą, w końcu staje się nieczuły i bezwzględny. • W "Makbecie" nie ma zbyt wiele dynamiki rozumianej jako sceny gwałtownych akcji. Nawet rozgrywająca się bitwa na początku filmu jest jakby stonowana i w pewien sposób odczuwana metafizycznie. W momencie, kiedy dwie zwarte ściany ludzi zderzają się ze sobą z wrzaskiem, widzimy nagle tę samą scenę puszczoną w zwolnionym tempie i całkiem bezgłośnie; po krótkiej chwili jednak znów jesteśmy przygnieceni hałasem i błyskawicznie zadawanymi ciosami. Ten kontrast pomiędzy poszczególnymi ujęciami pozwala rozpatrywać tę konkretną chwilę niejako z dwóch perspektyw: „z bliska”, gdy słyszymy i widzimy kotłującą się masę oraz „z dystansu”, kiedy obserwujemy tylko spowolnione ciosy i grymasy na twarzy poszczególnych osób. • "Makbet" jest dziełem wybitnym i należy do tych filmów, które po obejrzeniu długo pozostają w widzu i skłaniają do rozważań. Nie należy on jednak do pozycji „łatwych i lekkich” (chociaż zdecydowanie przyjemnie się ją ogląda). Do tego seansu trzeba się przygotować i odpowiednio nastawić, bo jest to dzieło wymagające skupienia. Ponadto, stawia człowieka przed trudnym dylematem i zmusza do odpowiedzi na pytanie: czy warto dla ułudy szczęścia i kuszących, ale niejasnych obietnic poświęcić siebie i własne sumienie?