Recenzje dla:
Narodziny przestępstwa/ Norman Collins
-
Gdyby Beryl istniała naprawdę... chwyciłabym jej próżny łeb i roztrzaskała o ścianę. • Rozpoczyna się wyrokiem. Sędzia miał bardzo trudną sprawę, naprawdę, dlatego też skazany - Stanley Pitts, dziękuje mu za poświęcony czas. Nie tego spodziewaliście się po kryminaliście? Ba! Stan to taki... ułożony człowiek, który wplątał się w poważne g*wno przez swoją zachłanną i pustą żoneczkę, brak uznania ze strony kolegów z Admiralicji i trochę też przez swoją naiwność. Ale, zacznijmy. Mamy sobie tą rodzinkę, ale żoneczka potrzebuje więcej pieniędzy. To nie problem - Stan ma dostać awans, więc można zaszaleć i porwać się na nowe zasłony, dywan i nie wiem co jeszcze. Tylko, że... Stan nie dostaje awansu, a Beryl dostaje wścieklizny. I od tej chwili zastanawiam się, za co Stanley beknął - za morderstwo żony, morderstwo kochanka żony, złamanie tajemnicy państwowej czy wszystko na raz? • Stanley może i nie jest pędzącym z awansu na awans, przepełnionym wygórowanymi ambicjami mężczyzną, jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że jego praca i płaca (bo wbrew pozorom, chodzi tutaj o pieniądz, zawsze) jest po prostu dobra. Tak, jak Stan - w pierwszym akcie widzę go kupującego 'drobiazgi' dla żony i córki, by uczcić wygraną w konkursie fotograficznym. Lubię go, bo to dobry człowiek, aż za dobry. Strasznie przejmuje się Beryl - aż szaleńczo. Gdyby tylko mógł zamieniłby się w harującego woła, aby ta mogła cotygodniowo hasać do fryzjera, kupować sobie nowomodne ciuszki i spotykać z Cliffem. Nie zapomnijmy też o Marleeen i jej 'potrzebach', które dostrzec może tylko (a raczej narzucić) kochająca matka. Czasami mi go żal, jego zaślepienie przysłania mu prawdę o kobiecie, z którą spędził kilkanaście lat swojego życia. A raczej zmarnował je. • Beryl jest typowym babskiem spod klosza. Kiedyś miała nadzianych rodziców, dzięki czemu stać ją było na Kendal Terrance i rozrzutność. Ale kapitał się skończył i teraz to mąż ją utrzymuje. Oczywiście nadal jest dumną posiadaczką oddzielnego konta (a jego, kurna, za taki wybieg chciała zlinczować!), co z tego, że zadłużonego. Konto to konto. Jak sama mówi wyszła za Stana z litości, a może na złość Cliffowi i rodzicom? Nie przeszkadza jej to puszczanie się z wujaszkiem Cliffem, a odpychanie Stana 'bo ją głowa boli i co sobie Marleen pomyśli...'. Aha, no i jak Stan z racji pracy ciągle ma 'nadgodziny' to ta jest zbulwersowana, bo pewnie do innej kobiety chodzi, a to się po prostu nie godzi. Taka hipokrytka. Ciągle idealna, zadbana i ładna z wierzchu, w środku jest zbiorowiskiem pomyji i wszelkiego zepsucia. Jeżeli nadal nie wyczytaliście z tego opisu, jaki jest mój stosunek do tej baby - zabiłabym wbijając dupskiem na ostry pal. • Cliff to taka gwiazda książki - jest chyba paserem, bo korzysta z każdej okazji sprzedaży 'najnowszych' dzieł techniki i podbieraniu kontraktów. Ma superauto i co jakiś czas zmienia sobie laski - nawet raz chodzi z dwiema w tym samym czasie! Ale jego serduszko (albo kutas) wciąż ciągnie do Beryl. Korzysta ze znajomości i odwiedza ich, przy okazji okrutnie kpiąc ze Stana i ignorując rozwydrzone dziecko Marleen. Ma tupet pojawić się w tym samym miejscu (nie powiem w jakich okolicznościach), by sobie bzykać żoneczkę. A jej się to podoba. Niby kasę ma, ale jak przeczytacie o incydencie z pożyczką 100 pensów to... no taki jest naprawdę. Pazerny pozer. • Marleen, dzieciak rozwydrzony, trzeba jednak jej przyznać, że pod koniec książki zmienia się nie do poznania. Choć i tak trzeba się z nią męczyć przez 2/3 książki. Ale największym zaskoczeniem jest pan Cheevers, który ZROBIŁ, CO ZROBIŁ. Brak mi tylko epilogu, co się stało z Helgą, panem Karlinem i panem Parkerem. • Czy czytaliście kiedyś 'Grzech pierworodny w Wilmslow'? Tu i tam akcja podawana jest na spokojnie, opisana dokładnie, z uwzględnieniem postaci epizodycznych. Natrafimy na opisy głównie ubioru (bo Beryl...), technik fotografii oraz prowadzenia ksiąg Admiralicji. Oczywiście są też notatki o życiu postaci, podane w sposób prosty, jako wspomnienia, często nieobiektywne, ale wciąż posiadające ziarenko prawdy. Najlepiej jednak wypadają postacie poboczne, a raczej ich przedstawienie. Chwilowi bohaterowie maja tło, nie są kukłami, które mają tylko spełnić swoją rolę i zniknąć. • Jeżeli jest jakaś powieść, która zasługuje na swoją re-edycję, to jest nią właśnie ta książka. Natenczas jednak pozostaje mi posklejać moją, oprawić w papier i bić się z myślami, że 'mała Iwonka popisała książkę kredkami', taka byłam głupia ;)