Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu
| Rodzaj: | Biblioteki publiczne |
|---|---|
| Telefon: | +48 77 454 80 30 |
| Województwo: | opolskie |
| Adres: |
Minorytów 4 45-017 Opole |
| E-mail: | sekretariat@mbp.opole.pl |
Biblioteka Główna
Poniedziałek 12:00 – 19:30
Wtorek 09:00 – 19:30
Środa 09:00 – 19:30
Czwartek 09:00 – 19:30
Piątek 09:00 – 19:30
Sobota 09:00 – 15:00
Najnowsze recenzje
-
Fabuła jest zwarta i prosta. Nastąpiła apokalipsa, coś, co nazywamy końcem świata. Jego zagładę przeżył jeden mężczyzna, który stara się jakoś uporać z zaistniałą, nadzwyczajną sytuacją. I zaczyna swoje filozoficzne spekulacje. „Jak powszechnie wiadomo – pisze Pilch – im więcej czasu, tym większa destrukcja”. Nasz bohater rozsiewa niepokój, zostawia czytelnika z licznymi, niewygodnymi pytaniami. Jeżeli zniknęli wszyscy ludzie, to jak cieszyć się wartością wszystkich rzeczy, które teraz są absolutnie dostępne? Jaki w przypadku wyludnionego świata jest charakter dzieła sztuki? Czy jeżeli zginą wszyscy ludzie, świat nadal będzie światem? Czy ktoś to zauważy? • Próbuje uporać się z końcem świata i swoją pozornie nieograniczoną wolnością. Wspomina przeszłość, tam stara się bywać częściej niż pośród spustoszonych ulic, otwartych na oścież sklepów, mieszkań, zdziczałego z każdym dniem miasta: „Ozime zboża wyrosły jak lasy, dnem tych lasów posuwałem się trop w trop za samym sobą”. Perspektywa nieotamowanej samotności i własne refleksje, wydają się prowadzić do tracenia zdrowego rozsądku. Czy aby nie jest przypadkiem tak – pyta Pilch – że to właśnie ludzie, jeżeli nawet specjalnie nie darzeni przez nas sympatią, potwierdzają nasze istnienie i nadają mu trwalsze, niż materialne, znaczenie i status? • Proza po końcu świata. O milczeniu, na które nie odpowiada nawet głucha cisza. O starzejącym się ciele wciąż łasym na powaby. Choć, „prawda jest taka, że w pewnym wieku intensywne są wyłącznie zaparcia”. Bohater rozmyśla nad samobójstwem: „Przecież jak się zastanowić, człowiek za życia nie ma po co żyć; jak się zastanowić głębiej, człowiek ma wyłącznie powody do samobója”. Przywołuje ważne osoby w swoim życiu, zastanawia się nad znaczeniem przyjaźni, rozmyśla o pogmatwanych uczuciach i porywach serca, a nade wszystko rozprawia o malarstwie (głównie niderlandzkim; znakomite fragmenty na temat Boscha!) i powołaniu i znaczeniu literatury dla pojedynczego życia. By skończyć dywagacjami na tematy duchowe i religijne, zakończone taką puentą: „Wierzysz nie po to, by było ci lepiej. Nie mylmy wiary chrześcijańskiej z nervosolem”. Jerzy Andrzej Kubica z Sigły, na koniec może powiedzieć: „Siły mi dodawała rozpacz”.
-
Katie Roiphe napisała książkę o ostatnich dniach i chwilach wybitnych pisarzy: Zygmunta Freuda, Susan Sontag, Johna Updike’a czy Dylana Thomasa. Widzimy pisarzy na moment przed ostatecznym pożegnaniem się z życiem i rzeczywistością. Autorów do końca szukających trafnych słów i metafor, które uporałyby się ze śmiercią. Autor „Czarownic z Eastwick” zaczyna w szpitalnej sali pisać wiersze i zwraca się w stronę poezji. W swoim zachowaniu przypomina Richarda Rorty’ego, który u kresu swych dni, żałował, że więcej czasu nie poświęcił na medytację wersów i wersji zdarzeń, jakie potęguje, oświetla i niesie poezja. • Roiphe napisała znakomitą książkę o zmaganiu się z nieuchronnym. „Godzina zmierzchu” (metafora wyciągnięta z poezji Eliota!), to pochwała życia, wraz z jego wszystkimi zawiłymi boleściami i trudami. Często redukujemy śmierć z konieczności do przypadkowego zdarzenia, a to odziera ją z jej naturalnego, monstrualnego piękna. Roiphe zastrzega, że pisze o śmierci, nie o umieraniu. Stara się za każdym razem zrekonstruować i przywołać ostatnią chwilę, wymienionych wielkich. Obstaje przy przekonaniu, że samobójstwo to tęsknota za życiem. A w literaturze naprawdę wielkiej, możemy znaleźć pocieszenie i konsolację, która daje siły by zmagać się po kres. Po finałowe zapadnięcie kurtyny.
-
Natalia Fiedorczuk weszła do polskiej literatury z dużym impetem. Jej debiutancka powieść, „Jak pokochać centra handlowe” była głosem niezwykle dojmującym, pokazującym zmagania kobiety z nowo narodzonym dzieckiem oraz jej próbę akceptacji siebie i świata wokół. Poruszające momenty opisujące macierzyństwo, zdawały sprawę z depresyjnych stanów kobiety, która musi zaakceptować swoją cielesność i która odtąd, będzie kładła na ołtarzu dnia wszystkie swoje potrzeby i ambicje – kosztem nowego życia. Powieść zerwała z cukierkową narracją, wiecznie wdzięczącej się mamy z roześmianym oseskiem na rękach. • „Ulga” to proza obyczajowa najwyższych lotów. W bolesny sposób doświadczająca czytelnika. Meandry losów bohaterów, ich wybory życiowe, istotne decyzje w zasadzie przynoszą kolejne fiaska i pogłębiające się rozczarowanie. Fabuła się rozgałęzia, a wszystkie wątki jakoś ze sobą łączą. Powieść pokazuje rozczarowanie i niezrealizowane marzenia dzisiejszego pokolenia czterdziestolatków, których korporacyjny sen omamił na tyle, że codzienność stała się sumą straconych szans. Fiedorczuk opisuje relacje, które jeżeli się przestaje pielęgnować, stają się własnym przeciwieństwem, a z uczuć najwyżej w cenie stoi nienawiść. Niezwykle sugestywnie pisze o potrzebie bliskości kobiet, zaprzątniętych domem i dziećmi. Bez retuszu odmalowuje portret młodych karierowiczów, którzy przypadkowy seks godzą z incydentalnymi narkotykami, próbując pokolorować monotonię wokół. Pokazuje, że pod pozorem uporządkowanych i niemrawych relacji, kryje się niezabliźniona rana. • To powieść o straconych marzeniach, o potrzebie głębokich relacji, dających oparcie w chybotliwej rzeczywistości. W końcu to literatura o godzeniu się z tym, co nieuchronne, a co życie miało dla nas w zapasie. O złości, która kumulowana, w końcu znajduje ujście w najbardziej bolesnym i nieprzewidywalny sposób. Proza o tłumionej agresji i marazmie, maskowanym przemocą. O życiu pod nieobecność. Twórczość bolesna opowiadająca o gonitwie za materialną ułudą, w trakcie której traci się relacje i więzi. Nigdzie się nie przynależy, swoje przyczółki ma się tylko w głowie.
-
Książka Louisa jest próbą uporania się z własną traumą i pokazuje jak za sprawą literatury można przepracowywać własne zmory, czy może lepiej: doświadczenia graniczne. Młody francuski pisarz opisuje historię, która przydarzyła się jemu samemu. Oto, kilka lat temu, w 2012 roku, młody paryżanin, wraca od swoich przyjaciół w wigilię do swojego mieszkania i zostaje zagadnięty (w okolicach placu Republiki w Paryżu) na chodniku przez młodego Kabyla, który emablując młodzieńca, zyskuje u niego zaufanie i wstęp w skromne progi mieszkania, młodego homoseksualnego intelektualisty. Od fascynacji i łóżkowej ekwilibrystyki, przechodzi się tu do gwałtu i prawie morderstwa. • Louis ów feralny wieczór prawie przypłacił życiem. Kiedy okazało się, że zaproszony przez niego mężczyzna, Reda, okradł go, a właściciel mieszkania się zorientował, rozsierdzony nieznajomy zgwałcił i nieomal pozbawił życia swojego przypadkowego kochanka. Historię Louisa poznajemy przez narrację bohatera powieści, którego utożsamiać można z samym autorem, i również przez opowieść siostry, referującej zdarzenie swojemu mężowi. Te głosy, jakby z drugiego planu, są niezwykle ciekawe i nadają całej akcji odpowiedniej temperatury i dramaturgii. Zresztą cały czas mamy wrażenie jakby narracja i opowiadanie owych feralnych wątków po raz kolejny, oddalało je od ofiary, która musiała ich doświadczyć. • „Historia przemocy” to rzecz o wychodzeniu z cienia własnej traumy, o źle, które cały czas nieopodal nas kiełkuje, wzrasta, czyha. O banalności zła, które może zrodzić impuls, zew agresji, dyktat niepozornej chwili, kiedy niepohamowany instynkt staje się silniejszy niż empatia i kultura. To również powieść o strachu, poczuciu winy, o ranie, która jest silniejsza niż wszystkie przykładane doń szwy. O tym, że jedna sytuacja, epizod, diametralnie mogą zmienić nasze życie i zaważyć absolutnie na jego późniejszych kolejach. Powieść ukazująca jak jedna decyzja, może z pogodnego, ufnego człowieka, uczynić kogoś bezbronnego, wydanego na pastwę własnych lęków, które ogromnieją z każdym przypadkowym szmerem. To w końcu traktat o przemocy, o jej dewastującej osobowość sile, która odczłowiecza sprawców i na zawsze naznacza swoim stygmatem ofiary. • To również książka o współczesnej Francji, o narastającej nietolerancji i agresji, krążącej w zamkniętym obwodzie imigrantów. Powieść o cenie jaką się płaci za sprzyjanie zasadą otwartego społeczeństwa. Literatura pokazująca, że inność i otwartość, jeżeli jest hołdowana i respektowana przez jedną stronę, dla drugiej może być zagrożeniem. Ofiara zawsze pozostaje sama ze swoją historią, która w innych ustach, opowiadana przez innych ludzi, stale oddala się od niewyrażalnej w gruncie rzeczy prawdy. Rzecz o wzrastającej nienawiści i upokorzeniu, które trzeba skanalizować inaczej, niż uciekając się do zemsty, wrzasku i wściekłości. Książka o rodzeniu się uprzedzeń, o strachu, który się nie boi.
-
Paweł Sołtys to kronikarz spraw beznadziejnych. Pisarz zapisujący historię, dziejące się na marginesach rzeczywistości, w jej zaułkach i załomach. Odmalowuje sceny obyczajowe z językową inwencją i z ogromną wiernością detali. Interesują go ludzie przegrani o złamanych życiorysach, wiodący swój żywot w cieniu, na uboczu. Ludzie będący na bakier z czasem i przez ten czas odzierani z kolejnych marzeń i pragnień. Królestwem Sołtysa jest zwyczajność, sprawy mniejsze i większe zdarzające się pod podszewką codzienności. Z czułych wejrzeń, szybkich zmian perspektywy, kreśli portrety ludzi z trudnym życiowym bagażem, który i obciąża i stanowi czasami jedyny kapitał. Kręcimy się wraz z narratorem po zapomnianych barach, odrapanych uliczkach, sfatygowanych blokach, nędznych podwórkach. Sołtys jest rejestratorem drobnych poruszeń, autorem, który potrafi wyłuskać przeszłość z teraźniejszości. Bohaterowie jego prozy są niby przegrani, choć w zasadzie mogliby być każdym z nas. Wiodą swój żywot, raz lepiej, raz gorzej i pchają majdan z napisem „codzienna udręka”, przez kolejne dni i noce. Piechota kreszowa opala lufkę, która „dobrze wikła na zakrztuśćce”. Sołtys jest językowo rozbuchany, niezwykle liryczny. Kondensuje znaczenia, opisuje historię, chciałoby się powiedzieć mało filmowe, a jednak wpisany jest w nie dramat większy niż w niejedną wielką produkcję, by skorzystać z filmowego słownika. Jak mówi jeden z bohaterów: „Bo ciemność, wie pan, puka w ramię”. • Sołtys przedstawia zapomniane sklepy i zaświnione chodniki, ludzi bez perspektyw, zabijających swój czas w cieniu własnych łez. Zdarzają się tu zwyczajne lumpy, ale i niezwykłe oryginały, ludzie porzuceni przez czas i bliskich, skrywający zapomnianą historię, strzegący swoich tajemnic. Ludzie losy pokazane są bez pudrowania i lukrowania, prawda czasu i ulicy trzyma się w mocnym uścisku. Sołtys to taki młodszy Nowakowski, wyczulony na temperament ulicy, na jej utajone, barwne, choć dojmujące i pełne trosk, życie. Zbliża się do swoich postaci i oddala, zajmują go sprawy najbardziej nieistotne, na których upływa znaczna część życia. Galeria postaci jest wyjęta jakby z kroniki policyjnej pomieszanej z miejską, stołeczną rubryką obyczajową. Ludzie pojawiają się tu w nagłym błysku, w językowej magmie, gęsto upaćkani zmartwieniem. Chłopiec w lustrze „miał oczy jak błękitne guziki, jeszcze przez parę chwil niepasujące do żadnej pętelki”. „Taki był Marian. Wielki jak hala na Wschodnim i rozkołysany jak pelargonie w wichurę”. Sołtys ma dla nich wiele zrozumienia i prawie nigdy nie skąpi im serca. Mały realizm, dużej poezji. „Czas płynął i ten człowiek długo się z niego nie wynurzył”.