Strona domowa użytkownika
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Socjolożka. Feministka. Agnostyczka. Zafascynowana historią, przede wszystkim okresem tudorowskim w Anglii, Rewolucją Francuską i II wojną światową. Jej ulubione postacie w dziejach to Elżbieta Wielka i Maria Antonina. Nie potrafi gotować, nienawidzi sprzątać, zakupy robi raz na dwa tygodnie, ale do perfekcji opanowała za to czytanie w każdych absolutnie warunkach. Kolekcjonerka kubków, kaktusów i czerwonych szminek do ust.
Najnowsze recenzje
-
Super mocno żałuję, że ta książka nie pojawiła się jakieś dziesięć lat temu. Gdy byłam mocno smutną piętnasotoletnią grubaską (stan aktualny: całkiem zadowolona z życia grubaska trochę po dwudziestce). Biorąc pod uwagę jakie wrażenie książka ta wywarła na mnie teraz, to wówczas prawdopodobnie aspirowałaby ona u mnie do miana książki całego dziesięciolecia. • To nie jest wybitny cud literatury. Książka jest prosta, momentami naiwna, całkiem przewidywalna, a do tego wydawnictwo średnio się postarało dając jej raczej średnią okładkę i do tego nie do końca bacznie sprawdziło korektę, bo jes w druku trochę byków. Ale cała lektura naprawdę pięknie (tak, tak właśnie - pięknie) opowiada o tym, co czuje i jak czuje przeciętna gruba dziewczyna. • I pewnie teraz pomyślicie, że chodzi mi tu o smutek, ciągły płacz i zajadanie smutków. A guzik prawda. Tak - wbrew powszechnej opinii - funkcjonuje raptem mały odsetek dziewczyn o większych gabarytach. Większość z nich ("nich"! nas!) jest zadowolona z siebie i realizuje się w życiu, a nie tylko siedzi przed lustrem i płacze nad swym losem. Wiadomo, wkurza fakt, że nie można w tzw. "normalnym" sklepie zazwyczaj znaleźć ciucha na swoje kształty, ale bywa! Mamy znajomych, przyjaciół, marzenia i aspiracje. Jednak często, gdy na horyzoncie pojawia się chłopak (i to jeszcze taki, który dostaje dziesięć na dziesięć od tych wszystkich pięknych i chudych i et ce tera), który nawet wykazuje pewne zainteresowanie, to pojawia się problem. Bo myślisz soboe "hm, mnie moje wałeczki nie przeszkadzają, ale jego musi obrzydzać dotykanie ich". Dobry Boże, chciałabym wiedzieć ile związków rozpadło się, bo jedna ze stron wyłącznie bała się tego, że nie jest zbyt idealna dla tej drugiej. W tej lekturze autorka zarysowała te wszystkie lęki i obawy perfekcyjnie. • I okej, pewnie nie każdy facet byłby tak zdeterminowany jak "Brzoskwiniowy Tyłeczek". W końcu nie ma ideałów. Ale i tak fenomenalnie czytało mi się tę książkę, dosłownie połknęłam ją w parę godzin, a po lekturze - na czytniku - natychmiast pobiegłam zamawiać wydanie papierowe, bo ona po prostu musi stać na mojej półce. • Polecam Wam tę lekturę razy dziesięć milionów. Jest łatwa, prosta, przyjemna - ale jest też mocno super!
-
Drugą Rzeczypospolitą interesuję się już od dłuższego czasu. Niezmiernie fascynuje mnie dowiadywanie się ciągle nowych rzeczy o epoce, która bezpowrotnie minęła (czy też może raczej została brutalnie przerwana, stłamszona i nie miała już sił, by się odrodzić). • Sławomir Koper potrafi czytelnika doskonale zaciekawić. Nie daje gotowych odpowiedzi na wszystko, wiele rzeczy opisuje skrótowo, ale to tylko zachęca do tego, by po skończonej lekturze na własną rękę pogłębiać swoją wiedzę. Kilkukrotnie przy czytaniu robiłam "przerwę na jutub lub wiki" i oglądałam urywki z opisywanych filmów, przeglądałam kolejne zdjęcia lub czytałam o osobach, o których Kkoper tylko skrótowo wspomina. • Język książki nie jest skomplikowany i każdy, nawet kompletny historyczny i filmowy laik, odnajdzie się w niej bez trudu, zwłaszcza, że autor układa biografie w sposób chronologiczny i nie ma tu nagłych, ogromnych przeskoków w czasie. To duży plus. Poza tym liczne zdjęcia z epoki, które choć minimalnie dają odczuć czar tamtych czasów. • Wspaniale czyta się o naszych rodzimych gwiazdach, które niejednokrotnie były dostrzegane za granicą, ale realnie postrzegały swoje szanse tam i decydowały się kontynuować kariery w Polsce (czego nie można powiedzieć o aktorach i aktorkach dzisiaj, kiedy to zagranie w scenie dodatkowej średnio kasowego amerykańskiego filmu liczone jest u nas jako "sukces" i wymaga dodania nazwiska aktora na polskich plakatach promujących film...). Prawdziwą klasę celebrytów tamtych czasów można również docenić po sposobie, w jaki sposób wypowiadali się oni o swoim życiu prywatnym, czy też może jak się nie wypowiadali. I znowu - w dobie spowiedzi gwiazd na ramach szmatławców można tylko doceniać i podziwiać taką postawę. • Autor pisze o aktorach świetnie znanych i dziś - jak niezapomniany Bodo - ale i o tych, których przykrył już kurz historii, jak choćby o aktorze, który wystąpił w pierwszym polskim filmie, czyli Antonim Fertnerze. • Książkę zdecydowanie polecam, pełna jest mniej i bardziej znanych faktów, fotografii oraz licznych ciekwostek.
-
Lubię styl, w którym swoje książki pisze Magdalena Grzebałkowska. Nie stara się na siłę unikać swoich własnych opinii, nie boi się przedstawiać niewygodnych dla czytelnika prawd, a język którego używa jest prosty, ale nie prostacki. • Po "1945" sięgnęłam, ponieważ już jakiś czas temu uderzyło mnie to, jak minimalna jest moja wiedza o tym, co działo się w Polsce i w Europie w kilka tygodni i miesięcy po oficjalnym zakończeniu wojny. Jakoś naiwnie chyba sądziłam, że momentalnie znalazł się ktoś, kto był w stanie niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki naprawić całe zło i poniewierkę, które były udziałem wojny. • Grzebałkowska tymczasem stawia mnie do pionu i pokazuje, że walka nie skończyła się wraz z ucichnięciem bojowych dział. Być może nawet niektórzy uznaliby, że dopiero wówczas ta walka się dla nich zaczęła. Jak choćby dla wszystkich tych, którzy musieli nagle opuścić swoje domu i wyruszyć na "swoje" ziemie, bo te, na których mieszkali do tej pory już jednak nie należą do ich kraju i nie są tu mile widziani. Jak dla wszystkich tych Niemców, którzy spędzili bolesne miesiące w Obozie Pracy w Łambinowicach, czy zginęli po zatonięciu "Wilhelma Gustloffa" (zginęło wówczas od 6,6 do 9,6 tysiąca ludzi, dla porównania na "Titanicu" życie straciły 1523 osoby). Jak dla tych, którzy w szabrowaniu widzieli jedyny sposób, by mieć co zjeść, czy w co się ubrać. • Każda z tych opowieści jest bolesna na swój sposób. Bo czym innym jest ciężka, acz krótka, prezydentura Drobnera (był prezeydentem Wrocławia przez 31 dni), a czym innym poniewierka żydowskich sierot w Domu Dziecka w Otwocku. Pewnym jest, że ta książka ukazuje cały wachlarz problemów, z którymi musieli zmierzyć się wszyscy - Polacy, Żydzi, Niemcy - by przywrócić siebie samych do "normalnego" życia, czymkolwiek miałoby ono być. • Książki nie można ni polecić. Nie jest napisana w skomplikowany sposób, autorka dużą wagę poświęca datom i chronologii, zatem czytelnik "nie zagubi się" gdzieś po drodze. Warto ją przeczytać, by uzmysłowić sobie, jak bardzo wojna niszczy ludzkie życie. I to nie tylko w czasie swojego trwania, ale i długo, długo później.
-
Za każdym razem, kiedy sięgam po literaturę opsiywaną jako "prosta", "emocjonalna", czy "sensualna" boję się, że już po kilku stronach rzucę ją gdzieś w kąt, bo będzie ona dla mnie nużąca. Wiem, że wiele świetnych powieści przez to odrzucam, ale cóż - poetyckość w beletrystyce nigdy nie była tym, co mocno bym sobie ceniła. Ot, choćby ostatnio porzuciłam już po parunastu stronach "Gorące mleko". No po prostu nie dało się! • "Mam na imię Lucy" mogło być książką, która podzieli los swoich sióstr, ale okazało się, że momentalnie wciągnęłam się w tę historię. Jest ona faktycznie prosta, ale i niejednoznaczna. Tytułowa Lucy - której historię poznajemy z jej zapisków dotyczących różnych znanych jej ludzi oraz sytuacji, które spotkały ją w życiu - nie rzuca nam swoimi uczuciami i emocjami w twarz. Wręcz przeciwnie, mimo iż całość książki to jej osobiste wynużenia serwuje nam je wstydliwie, jakby chciała przepraszać za każde kolejne wyznanie. • Fabuła skupia się przede wszystkim na relacji Lucy z jej matką, ale nie tylko. Mamy tu rónież kontrastowe spojrzenie na jej związek z mężem oraz z dwoma córkami. Każda z tych relacji jest trudna, skomplikowana i w jakiś sposób bolesna. Ale ponownie - brz rzucania czytelnikowi emocji w twarz, bez narzucania czegokolwiek. • Książkę połknęłam w jeden wieczór i czuję, że jeszcze do niej wrócę. Polecam wszystkim miłośnikom trochę krótszej formy, prostej, ale pełnej tego niesamowitego "czegoś", co zostaje w czytelniku na długo po lekturze.
-
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak blisko do rozkładających się zwłok trzeba podejść, aby je poczuć? Albo w jakiej temperaturze spala się doszczętnie ludzkie DNA? A może namyślaliście się nad tym, gdzie w ludkzich zwłokach najbardziej lubią składać jajeczka różne owady? Jeżeli tak, to ta książka jest dla Was! • O "Trupiej farmie" po raz pierwszy usłyszałam w jednym z filmików na kanale Niediegetyczne. Z racji tego, że każdorazowo jak tylko natknę się na coś interesującego staram się pogłębiać swoją wiedzę w temacie, natychmiast wypożyczyłam książkę z biblioteki i oddałam się zaczytaniu. • Książka miesza ze sobą kilka wątków. Dowiadujemy się sporo o życiu samego Billa Bassa, ale też poznajemy początki jego ośrodka naukowego, parę jego najgłośniejszych spraw, ale i historie kilku jego błędów, ktorych do tej pory się wstydzi. • Całość napisana jest lekkim, humorystycznym wręcz językiem. Wszelkie ewentualne niezrozumiałe dla czytelnika zawiłości są opisywane w sposób jak najbardziej zwięzły i prosty. Mocno przebija się zaangażowanie i fascynacja Billa Bassa do swojej pracy. Dużo mówi on też o swoim szacunku do zmarłych oraz o pogardzie do morderców i zwyrodnialców każdego gatunku. • Książka bardzo ciekawa, poszerzająca horyzonty (serio! zabłyśniecie wiedzą na każdej imprezie!). Jedyna moja uwaga jest taka, byście nigdy nie czytali jej przy jedzeniu ;)