Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Oleska Biblioteka Publiczna
[awatar]
Olesno OBP
Rodzaj: Biblioteki publiczne
Telefon: +34 358 28 34
Województwo: opolskie
Powiat: oleski
Adres: ul. Aleksandra 5
46-300 Olesno
E-mail: bibliosfera@olesno.pl

Wypożyczalnia Główna czynna od poniedziałku do piątku w godz. 8:30 - 18:00,w soboty w godz. 8:00 - 13:00

Oleska Biblioteka Publiczna - w Internecie od 2000 roku.

Internetowa Biblioteka Olesno: bibl­iote­kaol­esno­.pl

Biblioteka Olesno również na Facebooku i Instagramie

Województwo: opolskie
Powiat: oleski
Adres: ul. Aleksandra 5
46-300 Olesno
E-mail: bibliosfera@olesno.pl

Najnowsze recenzje
1 2 3 4 5
...
9
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Henry James (1843-1916) to pisarz amerykański, krytyk i teoretyk literatury, określany dziś jako reprezentant realizmu psychologicznego oraz prekursor nowoczesnej dwudziestowiecznej powieści. Jego twórczość zapowiadała m.in. takie zjawiska, jak strumień świadomości czy nouveau roman. Pochodził z nowojorskiej rodziny intelektualistów (ojciec był filozofem i teologiem, brat – wybitnym filozofem). Zafascynowany Europą w zasadzie spędził w niej całe dorosłe życie. Dwa odmienne światy, Ameryki i Europy, opisywał James w swoich utworach, szczególnie tych z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Swoją drogą ciekawa jest owa fascynacja europejskością i Europą (pisarz mieszkał w Rzymie, Paryżu, by ostatecznie osiąść w Londynie). Poszukiwanie innego miejsca do życia to chyba zjawisko powszechne, i teraz, i wtedy. Henryk Sienkiewicz, polski pisarz realista, trzy lata tylko młodszy od Jamesa, wędrował m.in. po Ameryce, by tam odnaleźć twórcze aspiracje. Szukał ich w tej samej dalekiej Ameryce, którą James uznał za niezbyt przychylną dla wszelkich działań artystycznych. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma? Być może... Twórczość Henry'ego Jamesa dzieli się obecnie na trzy okresy. Utwór „Echo” pochodzi z okresu pierwszego (lata 70-te i 80-te XIX wieku), gdy James podejmował tematykę konfrontującą amerykański styl życia z europejskością. • Wiek XIX... Dla nas dzisiaj – anachroniczny. Niby niezbyt odległy, a jednak tak bardzo nieprzystający do współczesności. Przede wszystkim w sferze mentalnej. Trudno nam obecnie zrozumieć sposób myślenia ludzi tej epoki, pojąć ich obyczajowość, sposób interpretowania zastanej rzeczywistości. Nawet rozumiejąc odmienność warunków życia, wychowania, dziwią czytelnika naszego wieku wątpliwości natury moralnej, z jakimi zmagali się wtedy mieszkańcy Paryża czy Nowego Jorku... Wydaje się dzisiaj nieprawdopodobne, jak odmienny był wówczas pogląd na rolę kobiety w społeczeństwie, jak inne było podejście do sprawy zawierania małżeństw, nierówności społecznej, mezaliansu... Stykając się z książkami Jamesa, uświadamiamy sobie ponadto, jak odmienny już wtedy był świat starej skostniałej Europy i zamorskiej „nowej” Ameryki... • „Echo” to ciekawy przykład zetknięcia się tych dwu światów w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Do Paryża przyjeżdża bogata rodzina amerykańska. Ojciec i dwie córki. Starsza – niezbyt urodziwa – przyjmuje rolę opiekunki swej młodszej pięknej siostry. Rolę przewodnika obu sióstr po pełnym cudów mieście świateł pełni dziennikarz – europejski korespondent „Echa” - amerykańskiego brukowca, jak powiedzielibyśmy dzisiaj – George Flack. Zafascynowany urodą młodziutkiej Francie Dosson próbuje przywiązać ją do siebie, co mu się częściowo udaje. W pewnym momencie prowadzi obie siostry do atelier sławnego amerykańskiego malarza impresjonisty. Tam dziewczyny poznają Gastona Proberta, młodego paryżanina, z pochodzenia zresztą również Amerykanina jak one, brata zamężnych sióstr – hrabiny, baronowej, markizy. Gaston zakochuje się we Francie... Zetknięcie prostolinijności i naiwności z pełną hipokryzji rodową dumą może skończyć się... różnie. Tym bardziej, że i George nie pozostaje bezczynny, próbując odzyskać względy dziewczyny... Ale chyba nie o to chodzi w utworze. Wydaje się, że to nie fabuła jest najważniejsza w dziele amerykańskiego realisty. Istotniejszy wydaje się problem, który chce uświadomić czytelnikowi autor: Czy w imię osiągnięcia sukcesu życiowego – a wówczas takim sukcesem było zawarcie „korzystnego” małżeństwa – warto poświęcić własne ideały i sprzeniewierzyć się moralnym wartościom? Obnażanie świata fałszu i zakłamania, ukazywanie prawdy o naturze człowieka, ujawnianie kompleksów – różnego typu zresztą – to istota tego utworu. I w tym aspekcie świat dziewiętnastowieczny niewiele różni się od naszego, współczesnego. W utworze wszechobecny jest kult pieniądza. Znamy takie zjawisko? Znamy. Poraża potęga i władza prasy. A także perfidia dziennikarzy. Tak jak i dziś. Uwikłanie jednostki w związki rodzinne i jej zależność od innych to również problem częsty w naszych domach. Nie należy przy tym zapominać także o egoizmie i partykularyzmie interesów, o snobizmie oraz zwykłej ludzkiej słabości charakteru – dostrzeganych w utworze i widzianych na co dzień wśród nas. Dzieło Jamesa to utwór opowiadający o człowieku i o życiu, utwór uniwersalny i przekonujący. • „Echo” to nowela napisana zgodnie z klasycznymi regułami gatunku. Charakteryzuje tę nowelę długa ekspozycja, zdecydowanie zarysowany punkt kulminacyjny blisko rozwiązania akcji, wyrazista puenta w zakończeniu. Kondensacja i zwięzłość treści, ograniczenie do minimum partii opisowych, oszczędność i celność słowa to niewątpliwe atuty tej książki. Jest nawet charakterystyczny motyw przewodni w tej noweli. Swoistym „sokołem” tak bardzo wpływającym na losy bohaterów jest w niej tytułowe „Echo”, czyli jedno z amerykańskich czasopism. Artykuł w nim zamieszczony obnaża odmienność postrzegania i oceniania rzeczywistości przez Europejczyków i Amerykanów. Podkreśla również zróżnicowanie postaw bohaterów wobec wartości wyższych. Charakteryzuje ich przy okazji. • Wydana po raz pierwszy w Polsce w 2016 roku książka H. Jamesa z 1888 roku spodobała mi się bardzo. Szczególnie urzekł mnie jej klimat. Jak w innych również utworach tego autora jest to klimat spokoju, swoistego wyciszenia i leniwego niemalże gawędziarstwa, atmosfera intelektualnego rozważania przypadków życia, nawet w dramatycznych chwilach odżegnująca się od płytkiej emocjonalności. Zafascynował mnie świat codzienności przedstawionej w utworze, tak odmiennej od tej znanej. Toczącej się w hotelach, restauracjach i turystycznych atrakcjach Europy, przede wszystkim Paryża. Codzienności pozbawionej problemów finansowych i poważniejszych trosk, w której jednak wybór sukni, lektury czy aktualnej rozrywki urasta do monstrualnych rozmiarów problemu. Cóż dopiero – wybór męża...! Na okładce książki wydawca zamieścił opinię Literary World o książce: „Dopracowana w każdym calu kunsztowna miniatura”. Zgadzam się z tym sądem w pełni. • • Gabriela Kansik • DKK • Oleska Biblioteka Publiczna
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Twórcą pojęcia „arche” jako zasady bytu, początku, źródła wszechrzeczy był filozof grecki Anaksymander z Miletu żyjący na przełomie VII i VI wieku p.n.e. Owego arche szukali starożytni filozofowie przyrody, obserwując świat i zjawiska w nim zachodzące. Tales z Miletu (VII/VI p.n.e.) twierdził, że początkiem wszechrzeczy jest woda, Anaksymenes z Miletu (VI p.n.e.) uważał, że to powietrze pełni tę rolę, Heraklit z Efezu (VI/V p.n.e.) upatrywał arche w ogniu, a Ksenofanes z Kolofontu (VI/V p.n.e.) dowodził, że zasadą bytu jest ziemia. Odmienne te stanowiska starał się pogodzić Empedokles z Akragas żyjący w Vwieku p.n.e. Głosił, że arche tworzą cztery żywioły świata: woda, powietrze (eter), ogień i ziemia. Teoria Empedoklesa zakładała, że z mieszaniny czterech podstawowych - wiecznych i niezmiennych - składników („korzeni”), czyli „pierwiastków wszechświata” rodzą się bardziej złożone formy materii podlegające procesom powstawania i rozpadu, mieszania się i wymiany tego, co pomieszane. • Do teorii Empedoklesa nawiązała Katarzyna Bonda, najpopularniejsza autorka powieści kryminalnych w Polsce – jak głosi informacja na skrzydełku okładki Lampionów. Jest ona autorką serii „Cztery żywioły Saszy Załuskiej”, w skład której wchodzą tytuły: Pochłaniacz, Okularnik, Lampiony oraz Czerwony pająk. W swej tetralogii kryminalnej pisarka zastosowała podobną technikę jak starożytny filozof – połączyła w jedność żywioły rządzące światem i życiem głównej bohaterki: eteryczność zapachu (Pochłaniacz), krwiożerczość ziemi (Okularnik), bezwzględną ostateczność ognia (Lampiony) oraz wodę (jeszcze nieokreśloną – bo część czwarta dopiero się tworzy). Przy czym słowem-kluczem jest tu pojęcie: mieszanina... Życie bowiem głównej bohaterki cyklu powieściowego to melanż dobrych i złych chwil, wzlotów i upadków, mądrych wyborów i nieprzemyślanych decyzji... Jak, wydaje się, życie każdego człowieka... • Sasza Załuska to kochająca mama kilkuletniej córeczki Karoliny (w powieści Lampiony Karolinka ma lat dziewięć), kobieta zagubiona, próbująca uporządkować swoje życie osobiste, znaleźć miłość i stabilizację. Jest to osoba bardzo silna, potrafiąca walczyć z przeciwnościami losu i własnymi demonami, wyleczona alkoholiczka, jednostka zdeterminowana, wytrwała i konsekwentna. Jest również utalentowaną profilerką przygotowującą portrety psychologiczne zbrodniarzy, bezwzględną i bezkompromisową w swej walce ze złem, wreszcie to pracowita, obowiązkowa i nieugięta w realizowaniu zamierzeń profesjonalistka pracująca w policji. Jest wrażliwa i bezkompromisowa, ambitna, twarda, a przy tym niepewna własnych wyborów, jest nieokiełznana jak sama natura jest nieprzewidywalną, a przez to jest postacią bardzo interesującą. I prawdziwą. W trzeciej części cyklu jej sytuacja życiowa wydaje się stabilizować. Łapie drugi oddech... Otrzymuje nowe zadanie do wykonania. I wyjeżdża do Łodzi. • Miasto Łódź staje się głównym niemalże bohaterem powieści. W każdym razie – ważnym. O ile kreacja głównej bohaterki spodobała mi się bardzo, gdyż jest to postać żywa, zarysowana z „nerwem”, o tyle tak znaczące wyeksponowanie miejsca wydarzeń już mniej mnie przekonuje. Nie ma nic nowatorskiego w pomyśle uczynienia miasta bohaterem kryminału. Zrobił to Krajewski, z nostalgią opisując przedwojenny Lwów i precyzyjnie przedstawiając Wrocław, wykorzystał ten pomysł także Miłoszewski, prowadząc czytelnika ulicami Sandomierza, a przede wszystkim Olsztyna. Ale nie na tym polega główny grzech autorki Lampionów. Moim zdaniem ukazana w utworze Bondy Łódź jest odpychająca. Obraz miasta jest zbyt jednostronny i przerysowany. Jest to miejsce ponure, brzydkie, niebezpieczne, odrażające. I ma się wrażenie, że wszyscy tam mieszkający to menele, pijacy, oszuści, bandyci, nie wyłączając policjantów, a nawet dzieci! W jednym z wywiadów autorka tak oceniała miejsce wydarzeń swej ostatniej książki: „Łódź jest jak diwa, która była kiedyś sławna, piękna i szykowna, ale życie dało jej w kość. Ma limo pod okiem, zmarszczki, wyleniałe futro. Wciąż jednak zachowała szlachetne rysy, odwagę i dumę.” No cóż, ja jakoś tej szlachetności, odwagi i dumy miasta w powieści nie zauważyłam... Może po prostu przeoczyłam... Zauważyłam natomiast, że wszystko złe, co może się stać, to tylko w Łodzi... Rozboje, oszustwa, malwersacje, kradzieże, pobicia, gwałty, porwania, podpalenia, morderstwa, wybuchy bombowe, próby samobójcze i akcje terrorystyczne – to wszystko dzieje się w Łodzi i to wszystko jest przedstawione w tej jednej tylko książce! Istna mieszanina! Tyle, że już nie czterech, a kilkunastu (jeśli nie kilkudziesięciu) składników. Akcja rozgrywa się na ulicach miasta, w budynkach kamienic, na dachach domów, a także pod ziemią – w kanałach. W powieści są diamenty, walizki z pieniędzmi, zabawki-zapalniki bombowe, pasy szahida, wśród bohaterów spotykamy drobnego pijaczka, czyściciela kamienic, bossa mafijnego, czeladnika piekarskiego, przedstawiciela świata artystycznego, prawniczego, tubylca i przyjezdnego, katolika i wyznawcę islamu, przedsiębiorczego emeryta, zaradną córeczkę...; można by tak wymieniać w nieskończoność. Przesyt i nadmiar. A jeszcze nawet nie wspomniałam owego podpalacza, który sposobem Herostratesa chciał osiągnąć nieśmiertelność (a należy go wymienić koniecznie – przecież dominującym w tej części cyklu żywiołem jest ogień właśnie, wskazywany w książce, jak przed wiekami przez Heraklita, jako praprzyczyna wszechrzeczy)... Czytelnik gubi się w tej wielości, odwracając kolejne karty, przeciera oczy ze zdumienia i zastanawia się, kto kim tak naprawdę jest. Bo nie jest to wcale przesądzone i wciąż się zmienia... Pomieszanie z poplątaniem – to chyba nadrzędna zasada kompozycyjna tej powieści. Zauważyć jednak muszę, że... w tym szaleństwie jest metoda. Wydaje się, że autorka doskonale się bawi, mnożąc zagadki, gmatwając fabułę, wprowadzając kolejnych bohaterów o dziwacznych życiorysach. Zaskakuje czytelnika, bulwersuje go (niektóre sceny są naprawdę drastyczne), denerwuje nawet, ale tak buduje powieściową rzeczywistość, że chce on poznać ciąg dalszy wydarzeń (ja doczytałam książkę – 628 stron – do końca!). I na zakończenie już stwierdzić muszę, że czekam na kolejną część serii o rudowłosej Saszy Załuskiej, by poznać jej dalsze koleje losu. Nie ukrywam przy tym, że czekam z nadzieją, że ten ostatni już tom tetralogii o żywiołach bliższy będzie Okularnikowi niż Lampionom. • • Gabriela Kansik, • Dyskusyjny Klub Książki, • Oleska Biblioteka Publiczna
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Ilona Wiśniewska, urodzona w 1981 roku prószkowianka spod Opola, z zawodu polonistka i fotografka, związała swe życie z Norwegią, z północną Norwegią. Od 2010 r. mieszka na Spitsbergenie, rodzina jej męża – Birgera Amundsena – pochodzi z Finnmarku, północno-wschodniej części ojczyzny Nansena. O tych miejscach, znanych Wiśniewskiej z autopsji, opowiadają napisane przez nią do tej pory książki. A napisała ich dwie... Pierwsza z nich to reportaż zatytułowany „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”. Za tę książka (ukazała się w 2014 roku) autorka została nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej i do tytułu Kobiety Roku 2015 w plebiscycie portalu wp.pl. Druga książka, opatrzona tytułem „Hen. Na północy Norwegii”, wydana została przez Wydawnictwo „Czarne” w 2016 roku. Wiśniewska na co dzień współpracuje z „Polityką”, regularnie publikując na jej łamach swoje reportaże, oraz z pismami podróżniczymi. • „Hen. Na północy Norwegii” to historia największego okręgu admi­nist­racy­jneg­o Norwegii, rozciągającego się w północno-wschodniej części tego kraju graniczącego od południa z Finlandią, od wschodu z Rosją, a od zachodu z norweskim okręgiem admi­nist­racy­jnym­ Troms. Przedstawiając miejsce, które uczyniła bohaterem swego reportażu, autorka stwierdza: „Dla przyjezdnego Finnmark to największy i najrzadziej zaludniony region Norwegii, rozciągnięty wzdłuż wybrzeża Morza Barentsa, za kołem podbiegunowym. (…) Finnmark to pięć fiordów … (…) Finnmark to garstka ludzi, ryby i renifery, kamień na kamieniu, bezwzględne morze, zimne lato, surowa zima i wiatr, który mąci świadomość.” Finnmark to także, jak dowiedzieć się można w trakcie lektury, swoisty tygiel narodowościowy: mieszkają tam Norwegowie, ale przede wszystkim Saamowie, Kwenowie, Finowie, Szwedzi, Pomorcy, kolscy Norwedzy, którzy wrócili z kolonizacji rosyjskiej strony granicy oraz przybysze z obcych krajów (bardziej lub częściej! mniej serdecznie przyjmowani przez „miejscowych”). Książka o Finnmark opowiada więc o ludziach – twardych, zahartowanych, nieufnych wobec obcych, o okrutnej często, choć urokliwie egzotycznej północnej przyrodzie, o trudnej teraźniejszości i tragicznej przeszłości tej krainy. Podzielona jest na trzy części. Bohaterem pierwszej uczyniła autorka Iberta Amundsena, 90-letniego tuziemca. Życie jego i jego rodziny obrazuje los mieszkańców całego regionu. Druga część poświęcona została historii rdzennej ludności tych obszarów, czyli Saamom (lub jak chcą Szwedzi – Lapończykom). Trzeci rozdział przedstawia bardzo trudną, rzec można nawet beznadziejną współczesność Finnmarku. • Dzisiejszy Finnmark w ujęciu reporterki to powszechne bezrobocie, wszechobecna bieda, umierające osady, puste, opuszczone przez mieszkańców domy, świat ludzi starych (bo młodzi wyjechali). I nie są w stanie zmienić tej sytuacji wysiłki zapaleńców, którzy organizują tam daleko na Północy festiwale światowe, propagują sztukę uliczną, oferują bezpłatne hotele. A nawet stawiają swoiste pomniki-symbole. Jednym z takich pomników jest autobus wkopany w śnieg w miejscowości Vardo. Wiśniewska w jednym z wywiadów tak opowiada o powstaniu tego pomnika: „Autobus stał w tym mieście i rdzewiał, był pamiątką po tym, jak połowa miasta wyjechała po upadku fabryki. Pewnego dnia przyjechał do tego miasta artysta, zorganizował całą akcję, żeby wbić autobus szoferką do dołu w śnieg, unieruchomił go linami i w ten sposób przekazał “Nikt już stąd nie wyjedzie. Nikt tego miasta nie opuści”. Z wraku zrobił pomnik, memoriał po dawnych czasach”. Ten niecodzienny posąg ozdobił okładkę reportażu. I moim zdaniem robi raczej przygnębiające wrażenie – podkreśla rzeczywistość kompletnej ruiny i opuszczenia w bezkresnej pustce, nie odwrotnie. • W swojej książce autorka buduje pesymistyczny obraz życia ludności rdzennej. Nazwa Finnmark wzięła się od norweskiego określenia Saamów – finn. Norweskie finn, czy szwedzkie lapp niosą ze sobą negatywne konotacje. Rdzenni mieszkańcy tych ziem długo byli postrzegani jako podkategoria ludzi. Stąd totalna norwegizacja tych ziem: aby zamienić niezrozumiały język nomadów Północy na norweski, a szamanizm i joik zastąpić bezwzględnym chrześcijaństwem i psalmami. Na szczęście nie w pełni się ta polityka powiodła... I dzisiaj można jeszcze posłuchać tradycyjnej muzyki ludności Północy. Autorka przedstawia czytelnikowi najsłynniejszą na świecie saamską wokalistkę śpiewającą • joik – Mari Boine (która śpiewając ten rodzaj muzyki postąpiła wbrew woli rodziców, bezwzględnie znorwegizowanych tubylców). Poznajemy także innych Saamów, którzy pragną nauczyć swych współbraci dumy ze swojego pochodzenia... • Wiśniewska wyjaśnia w swojej książce, że tytułowe słowo „hen”, podobnie jak w języku polskim, w norweskim również odnosi się do odległości. Z tą różnicą, że to północne hen jest bardzo elastyczne. Dla mnie to „hen” to po prostu „tam gdzieś” (nieważne – blisko czy daleko). Autorka prowadzi czytelnika hen już to pobudowaną nie tak dawno znowu niezbyt gęstą siecią dróg, już to hurtigrutą, czyli promem morskim (i choć hurtig znaczy szybko hurtigruta to najwolniejszy obecnie środek lokomocji). Pozwala jej to przedstawić niektóre miejsca i miejscowości nieco bliżej. W ten sposób czytelnik odwiedza Kjollefjord, Vardo, Kirkenes, rosyjski Nikiel i wiele jeszcze innych osad i skupisk ludzkich. I w ten sposób również czytelnik poznaje krajobrazy i atmosferę tego zakątka ziemi. • Dla mnie Finnmark – po lekturze reportażu Ilony Wiśniewskiej – to olbrzymia przestrzeń, pusta, odkryta, bezdrzewna, z urokliwym, choć chłodnym latem i okrutną, bezlitosną, mroźną, śnieżną i huraganową zimą. Przyroda to wciąż zmieniające się pory roku – jest ich aż osiem, to moroszki w lecie, renifery wciąż jeszcze przebiegające olbrzymie połacie tej „nieobeszłej” krainy, łososie, ale częściej już dzisiaj te hodowlane, nie oceaniczne, noc polarna, zorza, i wszechobecny śnieg, który zasypuje nawet drzwi wejściowe, notabene – otwierane na zewnątrz. Ludzi tam prawie w ogóle nie ma. Jeśli już, to spotkać można tylko przedstawicieli starszego pokolenia, ci młodsi przyjeżdżają rzadko, w odwiedziny, i to na krótko. A warunki życia są ciężkie... I jeszcze jedno – stagnacja. Autorka daje wyraźnie do zrozumienia: dominantą życia tych stron są marazm i stagnacja. • Wiśniewska nie buduje optymistycznego obrazu norweskiej Północy. Na pewno jednak w swoim reportażu przybliża tę Północ (a przy okazji po trosze także i Norwegię) polskiemu czytelnikowi, walory poznawcze tej książki są bezsporne. Po spotkaniu z „Hen...” wiem jedno: Zamieszkać w Finnmarku raczej bym się nie odważyła, ale pojechać tam i zobaczyć tę tajemniczą krainę ... dlaczego nie? • Gabriela Kansik • Dyskusyjny Klub Książki • Oleska Biblioteka Publiczna
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Michel Houellebecq jest dzisiaj najbardziej znanym współczesnym autorem francuskim. Jego książki tłumaczone na ponad 40 języków wywołują poruszenie zarówno wśród krytyki literackiej, jak i całej rzeszy czytelników. Zarzuca mu się epatowanie nihilizmem moralnym, nawoływanie do nienawiści skierowanej wobec całej ludzkości, jednostki, rasy, religii, budowanie jednoznacznego wizerunku kobiety jako obiektu seksualnego, manipulowanie światem uznanych wartości, występowanie przeciw autorytetom. Nazywa się go skandalistą, prowokatorem, a także mizantropem i mizoginem. Czy słusznie? Z pewnością styl życia, wypowiedzi do prasy, kontrowersyjne zachowanie pisarza tłumaczą niektóre choćby z tych ocen, ale Houellebecq to przede wszystkim doskonały, inteligentny, przewidujący obserwator współczesnej rzeczywistości oraz znakomity pisarz. Nic zatem dziwnego, że jego książki są tak bardzo popularne na całym świecie. • Naprawdę nazywa się Michel Thomas. Urodził się w 1956 roku. Jest powieściopisarzem, eseistą, poetą (wydał kilka tomików bardzo osobistych, wręcz intymnych wierszy), a także autorem piosenek. Nieszczęśliwe dzieciństwo, w którym pozbawiony był poczucia bezpieczeństwa i miłości, dwa nieudane małżeństwa (rozpad pierwszego zakończył się dla niego głęboką depresją i pobytem w szpitalu psychiatrycznym), brak kontaktu z jedynym synem oraz walka z matką (w 2008 r. pod pseudonimem Lucie Ceccaldi opublikowała ona autobiografię, w której przedstawiła syna jako zimnego, neurastenicznego potwora) naznaczyły jego twórczość, wpłynęły na postrzeganie świata i człowieka. Z wykształcenia jest inżynierem agronomii. W latach 2000 – 2012 mieszkał poza granicami Francji, najpierw w Hiszpanii, później w Irlandii. • Wydał sześć powieści. Każda jest inna i jednocześnie taka sama. Każda wywołała wielką dyskusję po swoim ukazaniu się. Każda buduje pesymistyczną wizję świata i kondycji współczesnego człowieka. Każda ukazuje człowieka jako samotnika kierowanego seksualnymi impulsami, marzącego o szczęściu, lecz marzenie owo ukrywającego pod maską cynizmu. W swoich powieściach opowiada o świecie wielkich korporacji, środowisk naukowych, związanych ze sztuką i biznesem, zwracając uwagę na nihilizm i bezsens wszelkiego działania jednostki. Wieszczy wręcz rozpad znanego świata i koniec obecnej cywilizacji. Dwie jego powieści zostały zekranizowane. • „Uległość” to ostatnia powieść Houellebecqa. Ukazała się 7 stycznia 2015 roku, w dniu zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”, w którym zginął jego przyjaciel. Jest to, najogólniej mówiąc, futurystyczna opowieść o losach Francji (a więc – jak można mniemać - i Europy) z elementami fikcji politycznej. Rzecz dzieje się w nieodległej już tak bardzo przyszłości, bo w 2022 roku i dotyczy wyborów prezydenckich i przejęcia władzy przez tzw. Bractwo Muzułmańskie, czyli partię islamistyczną. Ukazuje przyczyny zwycięstwa tej siły i mechanizmy przejmowania przez nią kolejnych dziedzin życia w kraju. Wskazuje na nieuchronność takiej wizji rzeczywistości (wobec obecnych wydarzeń politycznych we Francji wręcz profetycznej, chciałoby się rzec). W sposób racjonalny jako nieuniknioną konieczność dziejów maluje obraz Francji zalanej morzem islamu – partia zwycięska wprowadza kolejne zmiany w państwie, zajmuje się ochroną socjalną najuboższych, edukacją, poszerzaniem rynku pracy (kobiety odchodzą z pracy, więc stanowisk wakujących dla mężczyzn jest więcej), usprawnianiem systemu bezpieczeństwa w państwie. Zamknięte zostają szkoły chrześcijańskie, żydowskie i inne, istnieją tylko islamskie. Sorbona staje się uniwersytetem muzułmańskim. A społeczeństwo? Postawa społeczeństwa jest najciekawsza. Francuzi są zadowoleni! Zgadzają się na proponowaną rzeczywistość. „Szczytem ludzkiego szczęścia jest bezwzględna uległość” - gorzko konkluduje autor. Przerażająca jest bowiem wizja końca znanego świata przyjmowana nie tylko bez sprzeciwu, ale wręcz z entuzjazmem! • Tadeusz Sobolewski w swej wypowiedzi na temat najnowszej powieści Houellebecqa powiedział: „On (autor) wcale nie straszy islamem – on nas straszy nami samymi”. Zgadzam się z tą opinią, ale stwierdzić jednak muszę, że islamem straszy nas Houellebecq także. Wstrząsająca jest rzeczywistość szariatu jako czegoś zwyczajnego i normalnego, wielożeństwa, podległości kobiety wobec mężczyzny, wprowadzenia podziału obywateli na tych pierwszej i tych drugiej kategorii (w islamie dhimini). Ale przerażająca jest także postawa obywatela, który akceptuje proponowaną rzeczywistość. • Głównym bohaterem jest naukowiec, profesor Sorbony, specjalista życia i twóczości Jorisa-Karla Huysmansa (francuskiego pisarza żyjącego na przełomie XIX i XX wieku), autorytet w swej dziedzinie, czterdziestoczteroletni kawaler. Uosabia swą postawą współczesnego przedstawiciela upadającej cywilizacji europejskiej, intelektualistę-filozofa. Przede wszystkim nic mu się nie chce. I to jest chyba najgorsze! Uwikłany w układy swojego miłego i ciepłego światka nie znajduje w sobie determinacji i odwagi, by się sprzeciwić, by zareagować, by się bronić. Ulega... Jakoś to będzie, po co się wysilać – to jego dewiza. Nie potrafi walczyć. Jest bierny. I co najgorsze, nie widzi w tym nic złego. Inercja i totalna apatia kierują jego życiem. Samotnym i pozbawionym sensu. Houellebecq stwierdza: „Wszystkie zwierzęta i miażdżąca większość ludzi żyje bez najmniejszego sensu”. Jego bohater tę prawdę niestety potwierdza. Nie walczy o miłość, pozwala ukochanej wyjechać, bardzo się dziwi, gdy ona układa sobie życie z innym. Gdy go zwolniono z pracy, biernie poddaje się losowi, ciesząc się, że dostanie emeryturę. Gdy proponowano mu posadę na muzułmańskim uniwersytecie, zgadza się ją przyjąć, licząc na profity materialne i… seksualne. Egoizm i prywata, brak ideałów, brak celów, bezsens egzystencji, życie bez wartości wyższych, odwrócenie wartości – jakżeż smutny to obraz nas i naszego świata. A Houellebecq maluje go wyrazistymi i ostrymi barwami. Nie uczy, nie protestuje, nie udziela rad, po prostu – przedstawia to,co widzi, i to, co przewiduje. A jest to obraz upadku, rozpadu, zagłady. Smutne... • Obraz zagłady naszego świata, rzeczywistości, w której żyjemy, w powieści Houellebecqa przybiera formę apokaliptyczną. Jest to jednak świat, zdaje się mówić autor, który musi upaść. Bo też dziwny jest ten świat! Świat, w którym władzą dzielą się „dwa rywalizujące między sobą gangi”, w którym człowiek gardzi człowiekiem, nienawidzi bliźniego, dba wyłącznie o siebie, żyje bez ideałów. Jest zagubiony, wyalienowany, odwróciły mu się wartości, nie rozumie ani dobra, ani zła. „Kochani ludożercy” - nawoływał swego czasu poeta. „Nie zjadajmy się Dobrze/ Bo nie zmartwychwstaniemy/ Naprawdę” - przekonywał. A inny poeta prosił: „Spieszmy się kochać ludzi”. Może jest jeszcze szansa na ratunek? • • Gabriela Kansik • DKK Olesno • Oleska Biblioteka Publiczna
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Książki Erica-Emmanuela Schmitta to swoiste antidotum na lęk i zło współczesnego świata. Są to książki czytane, tłumaczone na wiele języków obcych, bardzo popularne. Niosą nadzieję. Pozwalają oswoić się z trudnymi zagadnieniami egzy­sten­cjal­nymi­, takimi jak śmierć, choroba, kalectwo ciała i duszy... Czasami Schmitt nazywany jest „lekarzem duszy” właśnie, bo w swych utworach porusza ważkie sprawy w bardzo przystępny sposób, bo rozprawiając o miłości, małżeństwie, muzyce, śmierci tłumaczy na nowo świat, powoduje, że czytelnik odkrywa w tym świecie piękno, dobro, radość. Mówiąc o tak fundamentalnych wartościach, przekonuje o sensie istnienia i uczy akceptacji rzeczywistości. • Eric-Emmanuel Schmitt to filozof i nauczyciel filozofii, ale przede wszystkim to pisarz. Jak sam o sobie mówi, najpierw jest dramaturgiem, później eseistą, na końcu prozaikiem, autorem powieści. Na świecie znany jest przede wszystkim jako autor dramatów. Jego sztuki wystawiane są na scenach teatralnych w ponad czterdziestu krajach. W Polsce wystawiono m.in. jego dramat „Małe zbrodnie małżeńskie” (wielokrotnie, na scenach różnych miast). Jest także scenarzystą. Na podstawie jego scenariusza powstał m.in. poruszający film „Oskar i Pani Róża” (będący filmowym wcieleniem najsłynniejszej powieści francusko-belgijskiego twórcy). W zasadzie każda powieść, ba, każdy utwór Schmitta jest prawdziwym majstersztykiem, cenną muszelką, która więzi w sobie uniwersalną treść i finezyjną formę, filozoficzną mądrość życiową i naiwność typowo dziecięcego postrzegania rzeczywistości. • Wśród wielu powieści Schmitta ważną pozycją jest krótka powiastka „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu”. W tytule tej powieściowej miniatury występuje wyraz „kwiaty”, nic dziwnego więc, że lektura tej książeczki skojarzyła mi się z wyprawą do ogrodu. Ogrodu życia. Są w nim miejsca szczególnie piękne, zadbane, ale są także takie zakątki, które odstraszają swym wyglądem, zaniedbane, zapomniane. Takim wyklętym i przeklętym miejscem w ogrodzie powieściowym jest rodzina Momo (Mojżesza vel Mohammeda). Rodzina niepełna (chłopca wychowuje ojciec), rodzina nieszczęśliwa; tak jak rabaty w zaniedbanej części ogrodu zachwaszczona jest brakiem miłości, niespełnionymi, wygórowanymi oczekiwaniami, brakiem troski i zrozumienia. „Co ja takiego zrobiłem? Co takiego miałem w sobie, że nie sposób było mnie kochać?” - pyta trzynastolatek, odwiedzając dom uciech w paryskiej dzielnicy żydowskiej i dokonując drobnych kradzieży. Takim ciemnym zakątkiem ogrodu, splątanym gąszczem zatrutym jadem sieroctwa i samotności, a także wyrzutów sumienia, że przeżył holocaust, mimo iż wszyscy jego bliscy zginęli, jest życie ojca Momo, adwokata „bez spraw i bez żony”, jak określa go narrator. Takim ostępem, odrażającym, pełnym bólu i zła, wykolejenia i niewiary, niedostępnym dla dobrych uczuć, mogłoby stać się wreszcie życie chłopca po samobójczej śmierci jego ojca, gdyby... Gdyby nie zjawił się ogrodnik. Ogrodnik jak dobry duch potrafił przywrócić blask ogrodowi życia. Spowodował, że chwasty zostały usunięte, ścieżki wygracowane, na klombach pojawiły się kwiaty... Tym ogrodnikiem okazał się pan Ibrahim, starszy już sklepikarz, muzułmanin z kraju Złotego Półksiężyca, człowiek doświadczony, mądry i odważny. Zjawił się w życiu Momo i kwiaty zakwitły. Chłopiec przestał kraść, nauczył się uśmiechać, znalazł przyjaciela, nauczyciela, wreszcie opiekuna i ojca. Mędrzec uczył chłopca podstawowych prawd życia, a jego rady i wskazówki trafiały do serca młodego człowieka i tam zakwitały. Takimi „kwiatami” w powieści są skrzydlate słowa uczące życia, nadające sens ludzkiej egzystencji. Pan Ibrahim podpowiada chłopcu m.in.: „To, co dajesz, … pozostaje twoje na zawsze; to, co zachowujesz, jest na zawsze stracone”, przekazując mu część swego doświadczenia, swojego widzenia świata. Rozstając się z bohaterami książki, żałowałam, że musiałam opuścić ten ogród, w którym więcej jest jednak piękna niż brzydoty. Głęboko humanistyczne przesłanie tego utworu pozwala uwierzyć na nowo w człowieka. Może w tym właśnie tkwi siła książek Schmitta? Dziwiąc się światu, buduje taki jego obraz, w którym jest także miejsce na sprawiedliwość i dobro. Na duchowość. Na piękno. Na radość. A może nawet na naiwną wiarę w dobre zakończenie opowiadanych historii? • L. M. Montgomery była bardzo zdziwiona, gdy przekonała się, że jej „Błękitny zamek” klasyfikowany jest jako powieść dla młodzieży. Przecież pisała tę książkę dla dorosłego czytelnika... Ja zdziwiłam się chyba równie silnie, gdy przeczytałam, że „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu” to utwór dla młodzieży. Ale może to dobrze, że humanistyczne wartości docierają już do młodego czytelnika, może to dobrze, że również młody człowiek styka się z uniwersalnym kanonem prawd rządzących światem? Według mnie książka E.-E. Schmitta to lektura odpowiednia dla każdego wieku, lektura mądra i optymistyczna. • Gabriela Kansik • Dyskusyjny Klub Książki • Oleska Biblioteka Publiczna
Ostatnio ocenione
1
...
4 5 6
...
15
  • Ulica Ciemnych Sklepików
    Modiano, Patrick
  • Harry Potter
    Rowling, Joanne Kathleen
  • Ostatni naiwni
    Dziewoński, Roman
  • W średnim wieku
    Oates, Joyce Carol
  • Konstancin
    Białoszewski, Miron
  • Ciemność płonie
    Ćwiek, Jakub
wojciech
Opole MBP
Stanomino GBP
Anto
Ilona456
karina.l
biala-roza
AgaDu
Rene
tynaklb
wit-ar
Iwan_fiodorow
alaalicja81
linka2005
gabriela.sykulska
olga.sp1

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo