Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
zosiula2017
Najnowsze recenzje
1 2
  • [awatar]
    zosiula2017
    Nadal nie do końca potrafię powiedzieć, co sądzę o tej książce. Mam do niej mieszane uczucia i nie wiem, czy mi się podobała, czy wręcz przeciwnie. Styl Sally Ronney nie przypadł mi do gustu już po przeczytaniu „Rozmów z przyjaciółmi”. Wciąż jest dla mnie zbyt suchy, zupełnie pozbawiony uczuć. Do tego różne wstawki związane z polityką sprawiają, że cały tekst bardziej przypomina esej niż powieść. W odróżnieniu od „Rozmów z przyjaciółmi” w „Normalnych ludziach” ma się do czynienia z narracją trzecioosobową. Nie potrafię jednak stwierdzić, czy wyszło to książce na plus, czy wręcz przeciwnie. Na pewno korzystniej wypada przy tym styl, ale za to cierpią bohaterowie. Poznając perspektywę Frances z „Rozmów z przyjaciółmi” łatwiej było mi ją zrozumieć, niż czytając o Marianne i Connellu. Dodatkowo książka jest nierówna, chociaż możliwe, że jest to zabieg celowy. Początkowo w ogóle nie mogłam się wgryźć w historię, ale gdzieś w połowie nastąpił taki moment, że powoli zdawało mi się, że odkrywa się przede mną znaczenie „Normalnych ludzi”. Wtedy jednak dotarłam do ostatniego rozdziału i po jego przeczytaniu już niczego nie wiedziałam. Od początku do końca widać za to, że autorka wie, czego chce i jakie książki chce pisać. Na pewno nie są one czymś dla mnie. Po „Rozmowy z przyjaciółmi” i „Normalnych ludzi” sięgnęłam z czystej ciekawości, by zobaczyć, co takiego ma do zaoferowania Sally Rooney. Czy przeczytam jej następną książkę? Na ten moment chyba nie.
  • [awatar]
    zosiula2017
    Żałuję, że nie zaczęłam swojej przygody z Zafónem od „Mariny. W żadnym wypadku nie jest ona lepsza od „Cienia wiatru”. Po prostu „Cień” jest przy niej, jak skok na główkę w twórczość tego autora. „Marina” pozwala czytelnikowi oswoić się ze specyficznym stylem pisarza, jest w niej także mniej char­akte­ryst­yczn­ych dla Zafóna wątków pełnych drobnych niuansów i postaci z rozbudowanymi życiorysami. W obydwóch książkach występują podobne motywy. „Marina” to jakby dwie osobne opowieści, które przez cały czas przeplatają się ze sobą. Narratorem pierwszej z nich, tak jak w „Cieniu wiatru”, jest dorastający chłopak. Druga historia jest natomiast opowiadana przez kolejnych bohaterów, których spotyka na swojej drodze Óscar. Scenerią obydwóch jest Barcelona - senna, spowita mgłą i przesycona magią wydarzeń z przeszłości. Kolejny raz z przyjemnością dałam się wciągnąć w klimat wykreowany przez Zafóna oraz szkatułkową formę opowieści. Podoba mi się to, że każda jego postać jest od początku do końca przemyślana. Kolejni bohaterowie są jak drzwi, za którymi chowają się złożone historie, pragnienia i marzenia. Wątek, który miał na celu wywołać gęsią skórkę u czytelnika, jest niewiarygodny, ale myślę, że dokładnie o to chodziło. Urok „Mariny” to przede wszystkim przenikanie się fikcji z rzeczywistością. Na pewno jeszcze nie jeden raz wrócę do tej książki, aby kolejny poczuć tą pewnego rodzaju nostalgię, którą niesie ze sobą ta opowieść.
  • [awatar]
    zosiula2017
    Przeczytałam kilka pierwszych zdań tej książki i od razu wiedziałam, że oto mam do czynienia z zupełnie inną stroną Colleen Hoover. Nie spodziewałam się, że moja ukochana autorka romansów jest w stanie napisać coś tak mrocznego. W historię wciągnęłam się niemal od razu. Nie było to trudne, zważywszy na styl Hoover, który uwielbiam i który sprawia, że płynę przez każdą kolejną jej książkę. „Coraz większy mrok” nieco mnie zszokował i zostawił w mojej głowie spory mętlik. To taka książka, po której przeczytaniu nie potrafi się stwierdzić, czy się podobała, czy wręcz przeciwnie. Opowieść jest odpychająca, trochę przerażająca, lecz mimo to wciąga i nie byłam w stanie odłożyć jej nawet na moment. Nie da się polubić żadnego z bohaterów, ale i tak chętnie poznawałam ich kolejne kroki. To po prostu powieść z wieloma sprzecznościami, która dodatkowo ma niejednoznaczne zakończenie, która całkowicie zmienia postrzeganie całej historii. Najmocniejszą stroną tej książki są rozdziały z autobiografii Verity. Podziwiam Hoover za to, jak wykreowała tę postać w tych kilku wstawkach. Z drugą bohaterką Lowen poszło autorce nieco gorzej. Niektóre jej zachowania były mocno wątpliwe i nie za bardzo widziałam jakieś podstawy do tego, by postępowała w taki, czy inny sposób. Książkę czytało mi się dość szybko, lecz jest w niej parę takich momentów, które uważam za zbędne – nie wnoszą niczego do fabuły, są po prostu zapychaczami. Na pewno nie jest to dobra książka na pierwsze spotkanie z twórczością Colleen Hoover. Komuś, kto chce zacząć z nią przygodę radziłabym raczej sięgnąć po coś lżejszego, jak „November 9” czy „Maybe Someday”.
  • [awatar]
    zosiula2017
    W ostatnim czasie miałam szczęście i w moje ręce trafiały jedynie dobre, a nawet i bardzo dobre książki. Ta passa skończyła się, gdy postanowiłam przeczytać serię, o której dotychczas słyszałam same pozytywy. Sięgnęłam po „Fallen Crest”, ponieważ liczyłam na bardzo lekką młodzieżówkę, do której mogłabym wracać w chwilach czytelniczego zastoju. Cóż, okazało się, że trafiłam na książkę, której tytuł mogę przytoczyć, gdy ktoś spyta mnie o najgorszą powieść, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Zaczynając lekturę, na pewno nie byłam przygotowana na chaos, którym jest ta historia. „Fallen Crest” dużo się dzieje, akcja goni akcję i przez to naprawdę szybko się ją czyta (to chyba jedyny powód tego, że dotrwałam do ostatniej strony), problem w tym, że kolejne dramaty, związki, relacje są płytkie, niedorzeczne i pojawiają się dosłownie znikąd. Czasami czytałam jakiś rozdział, zastanawiając się, czy czasem nie pominęłam jakiejś strony, bo opisana w nim scena nijak miała się do wcześniejszych wydarzeń. Zawiodła mnie także relacja między głównymi bohaterami. Gdyby wątek miłosny był do przełknięcia, aż tak nie krytykowałabym „Fallen Crest”. Sam i Mason nie rozmawiają ze sobą przez połowę książki, nie wymieniają liścików ani wiadomości, lecz to nie przeszkadza im się w sobie zakochać. Do tego wszyscy bohaterowie oprócz tych pier­wszo­plan­owyc­h są praktycznie tacy sami — dziewczyny przez większość czasu nienawidzą Sam, a chłopcy zrobiliby dla niej wszystko. Czytałam już podobne historie, głównie pisane przez amatorów, które opierały się na praktycznie takim samym zamyśle, jednak na pewno włożono w nie więcej pracy niż w „Fallen Crest”. Miałam wrażenie, że wydano tekst, do którego nikt nie zajrzał, łącznie z samą autorką. Podejrzewam, z czego mogą wynikać zachwyty nad tą książką, jednak mnie ta historia nie przekonała. Tę recenzję mogłabym podsumować jednym zdaniem - jeżeli chcecie sięgać tylko po wartościową literaturę, zwłaszcza tą młodzieżową, to pod żadnym pozorem nie sięgajcie po serię „Fallen Crest”, bo po prostu szkoda na nią czasu.
Ostatnio ocenione
1 2
  • Zabić drozda
    Lee, Harper
  • Firefly Lane
    Hannah, Kristin
  • Rozmowy z przyjaciółmi
    Rooney, Sally
  • Never never
    Hoover, Colleen
  • Żółwie aż do końca
    Green, John
  • Normalni ludzie
    Rooney, Sally
Nikt jeszcze nie obserwuje bloga tego czytelnika.

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo