Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
Oleska Biblioteka Publiczna
[awatar]
Olesno OBP
Rodzaj: Biblioteki publiczne
Telefon: +34 358 28 34
Województwo: opolskie
Powiat: oleski
Adres: ul. Aleksandra 5
46-300 Olesno
E-mail: bibliosfera@olesno.pl

Wypożyczalnia Główna czynna od poniedziałku do piątku w godz. 8:30 - 18:00,w soboty w godz. 8:00 - 13:00

Oleska Biblioteka Publiczna - w Internecie od 2000 roku.

Internetowa Biblioteka Olesno: bibl­iote­kaol­esno­.pl

Biblioteka Olesno również na Facebooku i Instagramie

Województwo: opolskie
Powiat: oleski
Adres: ul. Aleksandra 5
46-300 Olesno
E-mail: bibliosfera@olesno.pl

Najnowsze recenzje
1
...
4 5 6
...
9
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Amos Oz to izraelski pisarz, eseista i publicysta tworzący w języku hebrajskim. Jest współzałożycielem organizacji Szalom Achszaw. Jest również wykładowcą literatury na Uniwersytecie im. Ben-Guriona w Beer Szewie. Jego rodzice, Arie Klausner i Fania Mussman, wyemigrowali z Odessy i Równego do Palestyny w latach 30. XX wieku. Osiedlili się w Jerozolimie i w tym mieście w 1939 roku urodził się pisarz. Dorastał w kibucu Chulda i tam ukończył szkołę średnią. Odbył służbę wojskową, następnie studiował historię literatury i filozofię na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Po skończeniu nauki wrócił do kibucu, gdzie mieszkał przez następne 20 lat, pracując jako rolnik oraz nauczyciel. Kibuc opuścił w 1986 i osiedlił się w mieście Arad. Brał udział w arabsko-izraelskich wojnach: sześciodniowej (w walkach na półwyspie Synaj) i w wojnie Jom Kipur (w walkach na Wzgórzach Golan). Debiutował tomem opowiadań Tam, gdzie wyją szakale w1965 roku, w następnych latach ukazywały się inne jego utwory - powieści, zbiory opowiadań, eseje literackie oraz polityczne. Jest uważany za najwybitniejszego żyjącego pisarza izraelskiego. Od kilku lat wymieniany jest jako jeden z głównych faworytów do otrzymania literackiej Nagrody Nobla. W 2013 r. Amos Oz otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego. W tym samym roku otrzymał również Nagrodę Franza Kafki. • „Judasz” to ostatnia, najnowsza, powieść Amosa Oza. Książka porusza sprawy pozostające w kręgu zainteresowań pisarza już od wielu lat. Bohaterem uczynił autor młodego Żyda z Hajfy studiującego historię i religioznawstwo na jerozolimskim uniwersytecie. Szmuel Asz po osobistych rozczarowaniach porzuca studia i odpowiada na „ofertę relacji osobistej”, tzn. podejmuje pracę jako osoba do towarzystwa starego schorowanego człowieka Gerszoma Walda. W domu Walda – a właściwie w domu jego synowej Atalii Abrabanel - pozostaje przez cztery miesiące, które stanowią jakby cezurę wewnętrzną jego egzystencji. Wyciszony, wycofany z życia zastanawia się nad sobą, swoimi wyborami, swoją pracą, sytuacją państwa żydowskiego, wojną, miłością, by ostatecznie opuścić Jerozolimę pogodzony z własną sytuacją życiową i z samym sobą. Szmuel to „człowiek wnętrza”, myśliciel, na co dzień słabo sobie radzący z rzeczywistością – niezdarny, niezaradny, bierny, chorowity i apatyczny. Jest jednak cierpliwy i dociekliwy, co pomaga mu w osiąganiu celów (choć przy tym raczej leniwy, niestety). Pobyt w domu Atalii jak najbardziej sprzyjał rozmyślaniom nad problemem, który go nurtował już od dawna, nad problemem zdrady i zdrajcy w życiu narodu żydowskiego i w życiu każdego człowieka. Szmuel zastanawia się, jak Judasz, człowiek bogaty, mógł wydać Jezusa jego wrogom za nędzne 30 srebrników (równowartość zwykłego niewolnika), nie może zrozumieć, dlaczego Judasz, najwierniejszy wyznawca Jezusa i jego nauki, mógł swojego Mistrza zdradzić i wydać na okrutną śmierć, duma nad wpływem decyzji Judasza na życie wszystkich Żydów w ciągu dwóch tysięcy lat po śmierci Jezusa. I dochodzi do ciekawego wniosku, że czyn Judasza był swoistą ofiarą, potrzebną, by mogło powstać chrześcijaństwo (nie byłoby chrześcijaństwa bez ukrzyżowania), a mit Judasza-zdrajcy jest niezbędny, by usprawiedliwić i zrozumieć lata cierpień wszystkich Żydów. • Ten wątek niezmiernie mnie zainteresował, zresztą pisarz rozszerza ten temat również na współczesność. Jednoznacznie stwierdza: „Wszyscy jesteśmy Judaszami”. Więc jak to, wszyscy zdradzamy bliskich sobie ludzi, tych, których najbardziej kochamy? Czyżby zdrajcą był Szealtiel Abrabanel, który nie chciał własnego państwa tylko dla Żydów, a który pragnął, by Żydzi i Arabowie żyli w pokoju, zgodzie i harmonii, wzajemnie się tolerując? Czyżby zdrajcą był Gerszom Wald, który przekonywał, że należy być patriotą i walczyć o własny kraj, a ostatecznie „przyczynił się” do śmierci swego jedynego syna w czasie wojny Jom Kipur? Czyżby zdrajcą była Atalia, która kala pamięć poległego męża - bohatera walk o wolność swych współbraci - przygodnymi miłostkami z przypadkowymi mężczyznami? A może zdrajcą jest Szmuel Asz, który przecież nie realizuje marzeń rodziców i siostry, lecz ucieka od zwyczajnego życia i ambitnych planów? Tytuł powieści wyróżnia ten problem najbardziej, ale w utworze są wątki równie ciekawe. • Pisarz porusza problem współistnienia narodów i religii, problem kondycji człowieka w świecie, którym rządzi strach i ciągłe zagrożenie wojną, problem miasta rozdzielonego murem, problem zmagania się z bólem po stracie najbliższych, problem cierpienia i starości, problem samotności, problem wyboru priorytetów i celów... itp. itd. Powieść Oza niesie z sobą pytania o obraz współczesnego świata i współczesnego człowieka. Jest ciekawym studium jednostki wyalienowanej zmagającej się z przeciwnościami losu. • A przede wszystkim jest to książka o umiejętności godzenia się z przypadkami życia. Młody Asz przeżył tragedię osobistą, nie umie odnaleźć się w nowej dla niego rzeczywistości, miota się i podejmuje pochopne, nieprzemyślane decyzje, na szczęście nie decyduje się na jakieś ostateczne rozstrzygnięcia. Pomaga mu dopiero pobyt w domu Atalii i Gerszoma. Książka wyraźnie podpowiada, jak radzić sobie w trudnych życiowych sytuacjach – należy po prostu zainteresować się drugim człowiekiem, otworzyć się na innych, a wtedy własne sprawy nie zasłonią obrazu świata. I jeszcze jedno „wyczytałam” w powieści – nie ma człowieka, który by nie potrzebował drugiego człowieka do życia godnego i spełnionego, do normalnej pełnej egzystencji. • Książka „Judasz” Amosa Oza to spokojna, leniwa opowieść o przypadkach życia ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem jak w tradycyjnym szkolnym wypracowaniu. Książka, która pokazuje i odkrywa, książka, która zwraca uwagę i uczy, ale nie natrętnie, lecz jakby mimochodem, przy okazji. Ciekawa i mądra lektura zmuszająca do zastanowienia i refleksji. • • Gabriela Kansik • DKK • Oleska Biblioteka Publiczna
  • [awatar]
    Olesno OBP
    „Wszystko, co czyni człowiek, czyni z tęsknoty za lepszym życiem” - to słowa Marka Hłaski z „Ósmego dnia tygodnia”. Według mnie zdanie to odnosi się do innego utworu tegoż autora; to jedno zdanie jest po prostu streszczeniem fabuły powieści „Wilk”. Utworu Marka Hłaski „nowego” i „starego” jednocześnie. „Nowego” - bo wydanego dopiero w 2015 roku, a „starego” - gdyż najprawdopodobniej jest to pierwsza powieść pisarza, nigdy nie drukowana, odnaleziona przypadkiem. Nawiasem mówiąc, interesująca jest droga tej książki od momentu powstania do chwili publikacji – dłuuuuga, wyboista, kręta. Ciekawe, czy sam autor dzisiaj by tę książkę wydał, • • a jeśli tak, to czy w takiej właśnie formie... Może by jednak coś w niej zmienił?... Na to pytanie odpowiedzi nie otrzymamy, niestety. Inedita zaś rządzą się swoimi prawami... • Powieść została zatytułowana „Wilk”. Dlaczego? Obraz wilka w naszej świadomości, przedstawiany w literaturze czy filmie jest w większości wypadków negatywny. Wilk jest symbolem drapieżności, zła, okrucieństwa, często zagrożenia. Taki obraz wilka utrwala chociażby bajka o Czerwonym Kapturku. Wilk to jednak także obrońca, opiekun, synonim siły, odwagi i determinacji. Wilczą niezależność i dumę podkreśla chociażby bajka „Pies i wilk” Jeana de la Fontaine'a przetłumaczona na język polski przez Adama Mickiewicza. Tę dwoistą, niejednoznaczną symbolikę wilka wykorzystał Hłasko, nadając tytuł swojej powieści. Tytułowym wilkiem jest młody Lewandowski, chłopak „dziki”, nieujarzmiony, drapieżny i zdeterminowany w pokonywaniu trudności i przeszkód, głodny walki, szukający przestrzeni dla siebie, dumny i niezależny. • Akcja utworu toczy się na warszawskim Marymoncie w okresie międzywojennym. Czytelnik poznaje dzieje Ryśka Lewandowskiego, młodego chłopaka z rodziny robotniczej, który szuka swego miejsca w życiu, a dorastając, coraz bardziej dostrzega, jak to życie jest złe, niesprawiedliwe i nieszczęśliwe. Przed oczyma najpierw kilkuletniego chłopaka, a później nastolatka odkrywa się cała nędza ludzka. Co gorsza, wraz ze zdobywaniem przez Ryśka wiedzy • o trudach i brudach życia znika gdzieś jego idealistyczna wiara w dobro, rozwiewają się jak mgła jego wielkie marzenia. „Straszną rzeczą jest stracić dobre marzenia” - podsumowuje narrator szamotaninę życiową Ryśka. Bo też młody Lewandowski najpierw jak Ken Maynard, filmowy kowboj z Dzikiego Zachodu, chciał dokonywać bohaterskich czynów dla ratowania innych, później już tylko walczyć o lepsze i godniejsze życie swoje, swoich rodziców, swojego kolegi, swoich sąsiadów, mieszkańców Marymontu. I cóż? „I co z tego, że człowiek marzył? Nie bój się, życie odbierze ci te twoje marzenia” - stwierdza ze spokojem bohater „Sonaty Marymonckiej”. Tak też się stało i w powieści „Wilk”. Nie udało się Ryśkowi zrealizować planów i zamierzeń. Z wielkim trudem zdobył buty, ale Henek umarł. Antywzorce stały się dla niego wzorcem, a jednak nie udało mu się zostać ani złodziejem, ani mordercą. Gdy wreszcie znalazł pracę, naraził się na szyderstwa • i szykany całej swojej dzielnicy. Nie został także komunistą, bo rozwiązano partię. Jednak w myśl przesłania: „Można przegrać lub wygrać, ale nie można, do cholery, rezygnować” Rysiek trwał na stanowisku. Walczył. Nie poddał się. Był jak ten wilk, który opuścił stado, samotny, a niezłomny. • Dla mnie ta książka to zetknięcie z ciemną stroną życia. Zwróciłam uwagę oczywiście na polityczną poprawność tej pozycji w ukazywaniu rzeczywistości tamtych czasów, nawet obraz Dziadka Stalina mnie specjalnie nie zbulwersował (swego czasu zaczytywałam się w utworach typu „Timur i jego drużyna” Arkadego Gajdara czy „Opowieść o prawdziwym człowieku” Borysa Polewoja). Poruszył mnie natomiast opis życia mieszkańców Marymontu. Beznadzieja. Bezsilność. Wegetacja. Zezwierzęcenie. Obraz życia jałowego, pozbawionego wyższych uczuć, umniejszonego do naturalistycznej walki o przetrwanie. Hłasko stworzył świat ohydny, odrażający i odstręczający, a przy tym monotonny, wręcz nudny w swej koszmarnej nicości. Bardzo jednostronny, bo tylko okropny. Autor zdecydowanie przesadził, przedstawiając tylko tę „wykrzywioną tragicznie twarz” życia. „Bo tutaj człowiek już za życia zapomina, że żyje i że jest człowiekiem” - podsumowuje, jakby Marymont i okolice były przedsionkiem piekła. Dobrze chociaż, że wplótł opisy przyrody. Krótkie, ale piękne. Trochę „unormalniają” świat przedstawiony, bo go rozjaśniają. „W Bielańskim Lesie drobniutka rdza obsypała liście drzew, które spadały gęsto, powoli, szeleszcząc cicho • w chłodnawym już powietrzu, niesione lekkim wiatrem w dół, na drewniaki.” Prawdziwe perełki • w błocku rzeczywistości rozczynionym racicami wieprzy. • "Życie nie jest koniecznością, ale jeśli już człowiek zdecydował się żyć, powinien żyć pięknie". Tak mówił Marek Hłasko. I tę myśl starał się przekazać w powieści „Wilk”. Jej bohaterowie, przygnieceni ciężarem życia, próbują właśnie „żyć pięknie”. Dla mnie jednak ta powieść to przede wszystkim utwór o utracie młodzieńczych marzeń w zetknięciu z prozą życia. No cóż, już stary mistrz Szekspir nauczał: „Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne.” Hłasko tę myśl nam przypomniał. • Gabriela Kansik • DKK • Oleska Biblioteka Publiczna
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Najnowsza powieść Jacka Dehnela to książka niezwykła! Niezwykła w wielu wymiarach - tak treściowych, jak i formalnych. Zajmująca jest jej fabuła, niezmiernie interesująca jest jej bohaterka, ciekawe są budowa i kompozycja tej książki, przekonujący jest jej język. Nie dziwi, iż „Matka Makryna” to utwór, który znalazł się w ścisłym finale nominowanych do prestiżowej literackiej Nagrody Nike 2015 roku. • Książka zbudowana jest z dwu części. Obie są swoistą spowiedzią. Penitentką w obu jest ta sama osoba – matka Makryna. Obie części opowiadają o przypadkach życia mniszki. Obie rozpoczynają się tak samo: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, będę pisała prawdę, samą prawdę i tylko prawdę, tak mi dopomóż Pan Bóg w niebiesiech i wszyscy święci Jego, amen”. I obie diametralnie się różnią!!! Jedna część powieści ukazuje bohaterkę jako Polkę-męczennicę, cierpiącą za wiarę i ojczyznę. Druga część przedstawia nieszczęśliwą kobietę, ale także przebiegłą oszustkę żerującą na uczuciach religijno-patriotycznych innych. Fragmenty obu części przeplatają się, powoli ukazując ową PRAWDĘ o życiu tytułowej bohaterki. Powieść jest tak skomponowana, że wątek martyrologiczny w części pierwszej ujęty jest zgodnie z chronologią, natomiast sekrety życia bohaterki w części drugiej ujawniane są nie w pełni chronologicznie, w porządku odwróconym, gdyż o najw­cześ­niej­szyc­h latach życia bohaterki czytelnik dowiaduje się w końcowych dopiero rozdziałach. Matka Makryna to postać historyczna. Jednak książka o niej nie jest tylko jej biografią. Jest to raczej utwór psychologiczno-społeczny, próbujący rozwikłać fenomen kłamstwa funkcjonującego jako niepodważalna prawda przez niemal całe stulecie. Jest to utwór próbujący wyjaśnić, jak to się stało, że prosta, by nie powiedzieć prostacka, Żydówka stała się w świadomości jej współczesnych polską szlachcianką wysokiego rodu, że niewykształcona, prymitywna w sposobie bycia, osoba rozmawiała z elitą intelektualną swoich czasów, znała księcia Czartoryskiego, upominała Mickiewicza, lekceważąco zbywała Słowackiego czy Norwida, ośmieliła się uderzyć Jełowickiego, uczestniczyła w audiencji u papieży, była odwiedzana przez przedstawicieli arystokracji – polskiej, francuskiej, włoskiej. Jest to przy tym także utwór pomagający zrozumieć, w jaki to sposób wdowa po rosyjskim oficerze, która nigdy nie była mniszką, mogła funkcjonować w opinii ogółu jako przełożona zakonu unickiego bazylianek z Mińska prześladowana przez prawosławnych popów za swe przekonania religijne i narodowe. A przede wszystkim jest to powieść o kobiecie, która z bardzo prozaicznego powodu - by przeżyć - potrafiła stworzyć sobie nową tożsamość i to tak doskonale, że niemalże sama w to swoje drugie wcielenie uwierzyła! • Matka Makryna to naprawdę Jutka spod Lubcza, która została najpierw służącą Julką w pańskim pałacu, a później żoną kapitana carskiej armii, czyli Ireną Wińczową. Małżeństwo jej się nie udało; wykorzystywana, upokarzana, katowana przez męża pijaka przeżyła piekło. Po śmierci współmałżonka została sama na świecie, bez rodziny, przyjaciół, bez środków do życia. Wtedy, nie mając nic do stracenia, trochę przez przypadek, postanowiła zostać matką Makryną. I stworzyła mit męki sióstr bazylianek, który okazał się strzałem w dziesiątkę! Za opowiadanie o cierpieniach prześladowanych zakonnic otrzymywała kromkę chleba, dach nad głową, współczucie i uznanie ludzi. Tak podsumowuje historię swojego życia: „Raz, że wdowa. Dwa, że biedna. Trzy, że stara. Cztery, że baba. Pięć, że przechrzta żydowska. Sześć, że brzydka. Z bliznami dawnymi na twarzy, a paroma jeszcze całkiem świeżymi, pomarszczona, przygarbiona, z nogami popuchniętymi, sapiąca, gdy po stopniach wchodzi – a przecież wchodziłam po stopniach coraz wyżej i wyżej, przez Poznań, przez Paryż, aż do samego Rzymu, a dalej w królestwo czynienia cudów i prorokowania, jakby mi aniołowie pod stopy kolejne stopnie kładli ze złota i kryształu.” • Szczególnie interesującą w książce, według mnie oczywiście, jest kwestia, jak udało się owej fałszywej przeoryszy „omotać” polską emigrację. Gdy poznawałam kolejne fragmenty jej opowieści o siedmioletnich cierpieniach, wyczuwałam przecież, iż rysowane obrazy heroicznych zmagań z przeciwnościami losu, głodem, katorżniczą pracą, z okucieństwem prześladowców są mało prawdopodobne. Historię tę cechuje wielki dramatyzm, patos, egzaltacja, a eskalacja ukazywanych cierpień urasta do jakichś fant­asma­gory­czny­ch wizji (przykładem niech będą makabryczne opisy męczeńskich śmierci mniszek). A przecież taką właśnie wersję poznali Polacy przebywający na obczyźnie, w Paryżu i w Rzymie. Nie przeszkadzały im drobne nieścisłości w jej opowieści, nie zrażały ich noty dementacyjne carskiej dyplomacji, sprostowania i dowody kłamstwa. „Zanurzyli się” w tej swoistej bajce o złym smoku – carze rosyjskim, który prześladuje niewinne zakonnice rękami swoich oprawców oraz o biednej niewinnej sierotce - niezłomnej obrończyni polskości, której udaje się tego smoka przechytrzyć i pokonać. Przyjęli oni rzekomą matkę Makrynę z otwartym sercem, wzruszali się jej męką, podziwiali jej odwagę i wytrwałość, szukali u niej pomocy duchowej, pociechy, wręcz cudu! Udało się autorowi niezwykle celnie wytłumaczyć ten fenomen zapotrzebowania na cierpiętnictwo za ojczyznę i odwagę w prze­ciws­tawi­aniu­ się zaborcy. Matka Makryna doskonale sama tłumaczy ten trend: „...na początek jednak starczyło powtarzać Bóg i Polska, Moskale i męczeństwo, w różnych porządkach, a łzy już w oczach stawały, sznirpiły nosy i palce same sięgały po różańce”. Patriotyzm i postawa antycarska w historii mińskiej przeoryszy stały się prawdziwym chlebem, którym karmiły się, tam daleko na obczyźnie, rzesze wszystkich żyjących jedynie nadzieją zmar­twyc­hwst­ania­ ojczyzny. • Bardzo ciekawie przedstawia się przy tym obraz polskiej emigracji ukazany oczyma osoby pragmatycznie oglądającej rzeczywistość, realistki twardo stąpającej po ziemi. Ci najwięksi, najświętsi w Paryżu, czczeni przez rzesze uchodźców – książę Czartoryski, wieszcz Mickiewicz, mistrz Towiański – to po prostu dziwacy w mniemaniu matki Makryny, a już najd­ziwa­czni­ejsi­ i najgorsi w żywiole polskim to poeci, od których „nie można się było opędzić”. Świetnie też autor przedstawia postrzeganie dwóch dla nas dzisiaj największych twórców tej doby – Mickiewicza i Słowackiego. Matka Makryna tego pierwszego widzi jako człowieka, z którym należy się liczyć, tego drugiego natomiast lekceważy totalnie. Ogrom tego lekceważenia widoczny jest chociażby w prostym fakcie, iż nie potrafi zapamiętać jego nazwiska! Nazywa go różniście, ale chyba ani razu właściwie. Słowacki więc – i tu popis językoznawczy autora! - to Sławucki, Słowiński, Sławuski, Sławacki, Słowicki, Słowikowski. A poemat o niej przez niego napisany kwituje matka Makryna krótko: „...choć gdyby to on (Mickiewicz), a nie Słowiński o mnie poemat napisał, nie tylko wszyscy Polacy we Francyi łzy by lali jak grochy, ale i niejeden Francuz...”. (Juliusz Słowacki jest autorem poematu z siedmiu pieśni zbudowanego zatytułowanego „Rozmowa z Matką Makryną Mieczysławską”.) • Wracając jednak do matki Makryny – jest to na pewno postać intrygująca. Niezależnie od ocen moralnych jej postawy, cenić trzeba przemyślność, spryt, zmysł obserwatorski tej największej polskiej hochsztaplerki i niepoprawnej oszustki. Po mistrzowsku umiała grać na instrumencie uczuć narodowych, z prawdziwą wirtuozerią odwoływała się do sentymentów „bogo­ojcz­yźni­anyc­h”, w pełni wykorzystała swoje doświadczenia życiowe. Podziwiać należy jej pęd ku lepszemu życiu. Sama nauczyła się czytać najpierw po polsku (z ukradzionej zresztą książki), później po rosyjsku. Wykorzystywała każdą szansę, by zapewnić sobie lepsze życie. Ślepy instynkt, prymitywna wola przeżycia pozwalały jej na pokonywanie kolejnych piętrzących się przed nią przeszkód życiowych. Nie załamywała się, z żelazną logiką realizowała ten plan, który zapewniał jej przetrwanie i dobrobyt. Była też niewątpliwie doskonałą aktorką! Pozbawiona uczuć wyższych wspaniale umiała się do nich odwoływać! Była pragmatyczką, istotą prostacką, o przyziemnych umotywowanych egoistycznie poglądach (o śmierci Mickiewicza mówi tak: „Pojechał gdzieś, między Turki sprośne, i tam go śmierć zabrała; napchali w niego zielska jakiegoś, liści, trawy, siana, i tak jak kukłę trocinami wypchaną, przysłali go dopiero do Paryża i tam sobie razem z tym sianem gnije.”). A jednak...! Słowacki w swoim poemacie tak mówi o niej: „Na twarzy jasne widziałem męczeństwo, / Jakieś męczeństwo wielkie, boże, złote, / Które mię z góry uderzyło w ciemię / Jak Pan, gdy rzuca zbrodniarzem o ziemię...”. • Według mnie „Matka Makryna” Jacka Dehnela to książka, z którą warto pobyć. Zarówno ze względu na chwytliwy temat, który podejmuję, ciekawą konstrukcję, jaką czytelnikowi przedstawia, jak i na przesłanie, które z sobą niesie. Uważam, że książka ta między innymi uczy, iż nie należy się załamywać, bo w życiu wszystko może się zdarzyć, należy tylko być zdeterminowanym i zdecydowanym na działanie. Matka Makryna jest tego najlepszym przykładem. • Gabriela Kansik • DKK • Oleska Biblioteka Publiczna
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Przeczytałam kilka książek Patricka Modiano. Spodobała mi się szczególnie „Ulica Ciemnych Sklepików”, książka z 1978 roku, nagrodzona nagrodą Prix Goncourt. Uważam, że jest to utwór ciekawy i chyba reprezentatywny dla twórczości ubiegłorocznego noblisty z Francji. Znalazłam w nim wiele spraw ponadczasowych, które mnie po prostu zainteresowały. • Jest to niewielka książeczka licząca niespełna dwieście stron (co przy obecnej modzie na tysiącstronicowe „cegły” wydaje się ewenementem!), ale porusza wiele egzystencjalnych zagadnień. Dotyczących tożsamości, przynależności, sprawiedliwości, sensu życia, miłości... W skondensowanej formie – powiedziałabym reporterskiej surowości – ukazuje pisarz ważkie sprawy, ważne dla każdego człowieka. Przede wszystkim związane z poszukiwaniem tożsamości, odkrywaniem własnego „ja”, powrotem do korzeni. W powieści Modiano potraktowanymi dosłownie. Główny bohater cierpi na amnezję już od długiego czasu. Nie wie, kim jest. Nie pamięta zupełnie swej przeszłości. Nic. Pustka. Dzięki pomocy przyjaciela i pracodawcy otrzymuje przybraną tożsamość, staje się Guyem Rolandem, ale pragnie – bardzo pragnie - poznać swe prawdziwe imię. Rozpoczyna więc swoiste śledztwo, by dowiedzieć się, kim jest. Spotyka wielu ludzi związanych z jego (jeszcze nie wie, czy rzeczywiście jego) przeszłością. Wyobraża sobie, że jest konkretnie tym człowiekiem, którego historię właśnie poznaje. Wynika to zapewne z dążenia do poznania własnej tożsamości, ale jest także przejawem trochę rozpaczliwego wysiłku „umocowania” siebie w określonym miejscu i czasie. Modiano rozstrzyga więc jednoznacznie, że człowiek potrzebuje wiedzy o sobie. Bez tej wiedzy jest jakby niepełny... Fabuła rozwija się w sposób bardzo prosty: jest jak łańcuszek, w którym jeden poznany człowiek to ogniwo prowadzące do następnego ogniwa, czyli kolejnej postaci. Bohater odkrywa swe imię, nawet dwa imiona, ale jeszcze wszystkiego nie wie; będzie szukał nadal. Pewien wycinek przeszłości wyłonił się z mgły niepamięci, należy dowiedzieć się więc wszystkiego. Potrzeba „rozpoznania” własnej przeszłości dogłębnie i ostatecznie wyjaśnia, dlaczego powieść nosi taki, a nie inny tytuł, gdyż ulica Ciemnych Sklepików, którą chce Guy odwiedzić, to miejsce w Rzymie związane z poprzednim, tym odkrywanym dopiero, życiem bohatera. • Zastanawia, dlaczego dopiero po wielu latach amnezji (a więc życia jakby w niebycie) Guy Roland decyduje się ostatecznie na poznanie prawdy o sobie. Tu chciałoby się krzyknąć wielkim głosem: Umarł król, niech żyje król! Bo cóż się stało? Zmieniła się rzeczywistość, w której egzystował bohater. Nie ma już Huttego - pracodawcy (przeszedł na emeryturę), nie ma nawet Huttego - przyjaciela (wyjechał z Paryża do Nicei), zabrakło owej kotwicy bezpieczeństwa w życiu detektywa (Guy pracował w Agencji Detektywistycznej). Poszukiwanie własnej przeszłości stało się więc w tym momencie celem samym w sobie, stało się prawdziwą misją, sposobem na życie. Toteż nie dziwi determinacja i pasja w podejmowaniu kolejnych wyzwań. Modiano pewnie chciał mi powiedzieć, że jeśli się czegoś chce, to się to zdobędzie, tylko trzeba chcieć naprawdę. A może tylko stwierdził, że człowiek musi w życiu coś robić, mieć jakiś cel? Czyżby sens życia to po prostu działanie? • Ciekawie ukazana jest rzeczywistość, w której porusza się bohater powieści. Są to jakby dwa światy wzajemnie się przeplatające. Świat dobra i świat zła. Tę dwoistość niejako symbolizuje pięknie utrzymany parkowy labirynt znajdujący się na terenie zrujnowanej posiadłości „zabranej w sekwestr”, czy gospodyni zasypiająca w trakcie wizyty gościa, któremu przygotowała już nawet herbatę. Ta dobra i ta zła strona świata ukazane są niejako przy okazji, jako coś oczywistego, naturalnego, normalnego. Samotna, pijana panna młoda na własnym hucznym weselu? Zdarza się. Żona zdradzająca męża, wesoło spędzająca czas z przyjaciółmi pod jego nieobecność? Nic nowego. Mąż, który musi wyjść z domu, bo jego żona bawi się z innym i potrzebuje mieszkania? Co w tym dziwnego? Egzystencja tzw. dziwnych ludzi, których sensem życia jest zabawianie innych? Ależ to zupełnie naturalne, że są tacy ludzie, jak np. „człowiek plaż”. A z drugiej strony nie dziwi zupełnie fakt, że ludzie bardzo, bardzo, bardzo! chętnie pomagają Guyowi, umawiają się z nim, rozmawiają, udzielają mu informacji, zapraszają do swoich domów, nie szczędzą swojego czasu, są serdeczni, cierpliwi, pomocni. Zupełnie naturalnym wydaje się, że dopiero co poznani ludzie przekazują Guyowi swe skarby, pamiątki po bliskich sobie osobach, rozstają się z przechowywanymi czasem przez długie lata fotografiami, książkami, bibelotami. Autor więc mimochodem pokazuje, że świat nie jest jednoznaczny, że życie to nie czarno-biały obraz, ba, nawet nie szary, ale i biały (dobry), i czarny (zły) jednocześnie. I że należy tę prawdę przyjąć jako coś naturalnego. Przy okazji dodaje także, że życiem rządzi zwykle przypadek. Tych w utworze jest bardzo dużo! • Guy Roland, odkrywając prawdę o sobie, wraca do czasu drugiej wojny światowej (akcja właściwa toczy się w 1965 roku). Jest rok 1942, robi się coraz niebezpieczniej, szczególnie dla obcokrajowców, trzeba uciekać z Paryża. W Megéré w Górnej Sabaudii jest cicho, spokojnie, wydaje się, że wojna tu nie dotrze. Ale niedaleko, za granicą Francji, w Szwajcarii będzie jeszcze bezpieczniej... Jest początek roku 1943. Bohater decyduje się na ucieczkę przez zieloną granicę. Pomagają mu dwaj ludzie, niestety, zdradzają. To, co miało zapewnić bezpieczeństwo, stało się przyczyną tragedii. Zdrada i kolaboracja (jeden ze zdrajców współpracuje z Niemcami) to jakby uogólniona wizja wojny, a taka wizja niesie ocenę - wojna to zło. Zło, czyli brak bezpieczeństwa, niepewność jutra, rozłąka, śmierć. Chyba także niepamięć... • Modiano przedstawia czytelnikom całą plejadę bohaterów o życiorysach wydawałoby się niedługich, ale jednak bardzo dokładnych. Losy ukazywanych postaci mogłyby stać się kanwą kilku filmów. Gay (Maria) Orłow, Denise Coudreuse, Waldo Blunt, Freddie Howard de Luz... I inni jeszcze... Postaci interesujące, pamiętane, w jakiś sposób oddzielne. Jak udało się autorowi na tak niewielu stronicach ukazać tak rozmaitą, odmienną, różnorodną ilość charakterów ludzkich, mnogość spraw do przemyślenia, wielość problemów? Kondensacja języka, uszczegółowienie, umiejętność wykorzystania „mówiących” niedopowiedzeń. Ukonkretnienie przedstawianego obrazu. Precyzja przekazu. Słowem – wirtuoz słowa, a przy tym mistrz nastroju. Powieść Modiano ma niepowtarzalny klimat, aurę jakby poetyczności i wzniosłości. Już pierwsze zdanie jest jak grom. A brzmi ono: „Jestem nikim.” Krótkie, dosadne, wprowadzające element zagadki, zadziwienia, ba, niepokoju nawet. W podobny sposób pisarz wywołuje konkretny problem. Króciutki dialog: „Trafiłem już na ślad. (...) Ślad mojej przeszłości...”; „Ale widzi pan, Guy, zastanawiam się, czy to naprawdę warto...” skłania do zastanowienia się nad celowością działania i nad zróżnicowaniem poglądów na tę samą sprawę. Jednocześnie charakteryzuje bohaterów, mówi o ich związku. • Jednym zdaniem powiedziawszy - „Ulica Ciemnych Sklepików” to kolejna powieść, którą warto przeczytać. To książka o bohaterze, który krąży po omacku uliczkami Paryża, by odnaleźć prawdę o swoim własnym życiu ukrytym w ciemnościach niepamięci i odkrywa mroki strasznej wojny. Jest to książka o przyjaźni, miłości, lojalności, zdradzie. Jeszcze jedna książka, która pyta. Polecam. • • Gabriela Kansik • DKK • Oleska Biblioteka Publiczna
  • [awatar]
    Olesno OBP
    Ewa Winnicka to współczesna polska dziennikarka współpracująca z kilkoma czasopismami (przede wszystkim z „Polityką”), reporterka tworząca teksty tzw. społeczne, scenarzystka pisząca scenariusze do filmów dokumentalnych, autorka książek reportażowych („Londyńczycy”, „Nowy Jork zbuntowany”, „Angole”). Jest także laureatką nagrody Grand Press – dwukrotną oraz nominowaną do nagród „Gryfia” i „Nike”. Jej najnowsza książka to reportaż o sprawie jak najbardziej aktualnej, bo o emigracji na Wyspach Brytyjskich. • 2004 rok – to rok przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, z czym wiąże się otwarcie granic dla emigracji zarobkowej. Polacy wyjeżdżają z kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Dziesięć lat później oficjalna prasa angielska, będąca głosem chyba wszystkich rodowitych mieszkańców Wysp, otwarcie mówi o najeźdźcach z Polski i zagrożeniach z owym „najazdem” związanych. Szacuje, że na Wyspy przybyło około dwóch milionów Polaków. Tej sprawie, czyli imigrantom polskim w Anglii, poświęciła Ewa Winnicka swą książkę. • Książka ma charakter swoistego wywiadu. Poznajemy w zasadzie tylko odpowiedzi pytanych, którzy przedstawiają własną historię pobytu w Anglii i oceniają „tubylców” (przy okazji charakteryzują też środowisko imigranckie Polaków). Reportaż zbudowany jest z 34 krótkich rozdziałów, będących właśnie wypowiedziami udzielających wywiadu. Są to przedstawiciele młodego i średniego pokolenia, zróżnicowani pod względem wykształcenia, wykonujący różne zawody, kierujący się odmiennymi motywami przybycia na Wyspy. Szczęścia szukają przede wszystkim w Londynie, ale także w Manchesterze, Edynburgu, Dublinie, Belfaście i kilku innych miejscach. Z ich wypowiedzi maluje się raczej pesymistyczny obraz życia za granicami ojczyzny. Reportaż nosi tytuł „Angole”, więc, jak rozumiem, w założeniu miał opowiadać o mieszkańcach Wielkiej Brytanii oglądanych i ocenianych przez przybyszów z innego niemalże świata, bo przybyłych z kraju o odmiennej historii, o odmiennej kulturze, świadomości, mentalności. Trochę o owych Angolach opowiadają „przepytywani” Polacy, ale w sumie – niewiele. Znacznie więcej jest o samych Polakach... W książce jest takie zdanie: „Nie jesteśmy narodem solidarnym ani w Polsce, ani w tam” tzn. w Anglii. Zdanie to poraża, aczkolwiek niestety oddaje niezbyt miłą prawdę. O Polakach i ich wzajemnych stosunkach. Bo książka ta przede wszystkim rysuje obraz imigrantów z naszego kraju. Tych, którym się udało, i tych, którzy nie poradzili sobie z nową rzeczywistością. Opowiada o usatysfakcjonowanych i zadowolonych oraz o przegranych, niespełnionych, zawiedzionych (tych jest niestety o wiele więcej) . O pracowitych, zaradnych, wytrwałych, a także o leniwych, „płynących z prądem”, niewykazujących inicjatywy i woli przetrwania. Książka ujawnia typowe polskie zalety – przedsiębiorczość, kreatywność, zaradność - i wady – bufonadę, agresywność, pijaństwo. • Książka ta na naszym klubowym spotkaniu wywołała wielkie poruszenie, bo... wywołała temat. Temat emigracji. Aktualny i bardzo bliski nam wszystkim. Okazało się, że wszystkie możemy wiele powiedzieć o stosunkach panujących poza granicami naszego kraju. W Anglii, ale także w Niemczech, w Australii, Włoszech, Holandii, Stanach Zjednoczonych, Francji. Usłyszałyśmy historie o krewnych, sąsiadach, znajomych, którzy wyjechali, by zmienić swoje życie – by mieć pracę, zarobić pieniądze, zapewnić przyszłość dzieciom, pomóc rodzinie, godniej żyć. Opowieści były różne. Łączyło je jedno: ciężko się żyje na obczyźnie, szczególnie na początku. Trudno nawiązać kontakt z „tubylcami” ze względu po pierwsze na barierę językową, po drugie ze względu na odmienność doświadczeń kulturowych i światopoglądowych, ze względu wreszcie na obcość tej nowej ojczyzny. A także ze względu na brak obok siebie bliskich. Alienacja i tęsknota są nierozłącznie związane z emigracją, nawet tą tzw. zarobkową. Niezrozumienie i nieufność to częste uczucia, z jakimi witani są przybysze z obcych stron. Często także brak akceptacji. Mimo to w żadnej z przedstawianych historii nie było mowy o rezygnacji ich bohaterów z pobytu tam daleko i powrocie do kraju. Co też wiele mówi o współczesnym świecie. • Każda z tych opowieści, którymi raczyłyśmy się nawzajem, mogłaby być jednym z rozdziałów omawianej książki. Okazało się więc, że to, o czym pisze Ewa Winnicka w reportażu,jest po prostu częścią naszej rzeczywistości, naszego świata. „Dziwny jest ten świat”, można by westchnąć słowami z utworu śpiewanego przez Niemena, ale w takim właśnie żyjemy i musimy się w nim odnaleźć. Książka o Angolach Winnickiej przybliża nam ten świat, opowiada o jego problemach, uświadamia współczesną rzeczywistość. Warto tę książkę poznać, bo mówi o realiach współczesności bez upiększeń i bez egzaltacji. Jest obiektywną relacją wycinka naszej wspólnej, globalnej rzeczywistości. • Gabriela Kansik DKK • Oleska Biblioteka Publiczna
Ostatnio ocenione
1 2 3 4 5
...
15
  • Lektury nadobowiązkowe
    Szymborska, Wisława
  • Pani Churchill
    Benedict, Marie
  • Ginczanka
    Kiec, Izolda
  • Manhattan Beach
    Egan, Jennifer
  • Wielcy zapomniani
    Borucki, Marek
  • My z Jedwabnego
    Bikont, Anna
wojciech
Opole MBP
Stanomino GBP
Anto
Ilona456
karina.l
biala-roza
AgaDu
Rene
tynaklb
wit-ar
Iwan_fiodorow
alaalicja81
linka2005
gabriela.sykulska
olga.sp1

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo