Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
AsKier
Najnowsze recenzje
1 2 3 4 5
  • [awatar]
    AsKier
    W recenzji książki „Calder. Narodziny odwagi” napisałam, że dopiero po przeczytaniu „Eden. Nowy początek” będzie można stwierdzić jednoznacznie, czy historia Caldera i Eden była ciekawa i warta pochwał. Po skończeniu pierwszego tomu zostaje ogromny niedosyt, aż chce się sięgnąć po kolejną część natychmiast. Może zaskoczyć was liczba stron... Ale nie myślcie, że taka cieniutka książka nie może być wystarczająco dobra. • „Eden. Nowy początek” przedstawia dalsze losy bohaterów „Calder. Narodziny odwagi”, trzy lata po tragedii w Akadii. Fabuła jest równie wciągająca, jak w pierwszej części, jednak tutaj głównym wątkiem jest miłość Eden i Caldera, a w poprzedniej więcej uwagi autorka poświęciła sektom i manipulacjom. Trudno przybliżyć bieg wydarzeń, bo niemal wszystko w tej książce jest istotne, a nie chciałabym odbierać wam przyjemności odkrywania tajemnic... Bo właśnie taki jest drugi tom. Wiele spraw trapiących Eden zostaje wyjaśnionych, z kolei Calder dowiaduje się szczegółów na temat swojego pochodzenia i dzieciństwa. Hector zniknął, jednak nadal jest obecny w życiu młodych ludzi, którym wyrządził nieopisaną krzywdę. Media wciąż spekulują, pojawiają się nowi ludzie, którzy kiedyś mieli z Hectorem do czynienia, a dzięki nim Calder i Eden zaczynają rozumieć, co kierowało tym okrutnym człowiekiem. • Mia Sheridan skupiła się głównie na opisaniu cierpienia po utracie miłości i bliskich, zarysowała też traumę Eden i depresję Caldera, chociaż moim zdaniem zrobiła to dość powierzchownie... A szkoda, bo tematy są – jak na mój gust – idealne na znakomitą i emocjonującą, a przede wszystkim wciągającą powieść. Nie znaczy to jednak, że książka nie wzbudza wystarczająco emocji, o nie... Mia potrafi doprowadzić czytelników do łez i do śmiechu, potrafi wywołać zawstydzenie i strach, a wszystko dzięki temu, że dyskretnie tworzy więź między bohaterami a czytelnikiem. • Do postaci nie można mieć zastrzeżeń, starzy zachowali swój charakter i urok, dzięki czemu można było bez przeszkód wrócić do historii głównych bohaterów, nowi natomiast wnieśli odrobinę świeżości i tajemnic, a także opowiastek z dalekiej przeszłości czy nadziei na przyszłość. Wszystkie elementy powieści znakomicie się ze sobą komponują, a całość pasuje do poprzedniej części. Wiele się oczywiście zmieniło, zwłaszcza miejsce akcji, ale nawet to nie sprawiło, że autorka się pogubiła bądź zapomniała o char­akte­ryst­yczn­ych cechach postaci. Widać, że przygotowywała ich portret dokładnie, gdyż rzeczywiście czuć ich zagubienie, rzeczywiście można zrozumieć niezręczność sytuacji. • „Eden. Nowy początek” to książka lekka i przyjemna, ale poruszająca wrażliwe strefy ludzkiej emocjonalności. Pokazuje, że nawet gdy jest tak źle, że człowiek nie ma sił i ochoty żyć, warto trwać i przeczekać zły moment w życiu. Daje nadzieję na lepsze jutro, lepsze życie. Nawet jeśli myślimy, że straciliśmy wszystko, z powodem do życia włącznie, nie możemy sobie wyobrazić, jak bardzo się mylimy. Zawsze można zacząć od nowa.
  • [awatar]
    AsKier
    Mówią, że początki są trudne. Nowe trzeba poznać, przyzwyczaić się, "dotrzeć". Jednak na początku związku wszystko wydaje się proste i przyjemne, a motyle w brzuchu nie pozwalają myśleć inaczej. W relacji przeważa czułość, romantyczne gesty, wyznania, chwile namiętności i bliskości. Hudson i Alayna nie są razem długo, zaledwie kilka tygodni. Tych kilka tygodni Laurelin opisała w trzech tomach cyklu „Uwikłani”, a już w październiku ukaże się czwarty – „Hudson”. Czy wady, które wymieniałam w recenzji części drugiej, zostały dopracowane? W końcu: czy Hudson okazał się godny zaufania? • Alayna mieszka z Hudsonem już na stałe, każdy dzień rozpoczynają i kończą wspólnie chwilami pełnymi miłości i namiętności. Ona wciąż powtarza te dwa magiczne słowa, on... cóż, nawet przez gardło nie mogą mu przejść. Jednak Hudson odnajduje wiele innych sposobów na okazanie swojej kobiecie uczuć, jakie rozpierają go od środka – dosłownie i w przenośni. W związku wszystko układa się wspaniale, można powiedzieć, że sielankowo. Do czasu, aż wraca osoba z przeszłości, która już raz próbowała zrujnować życie tej dwójki. Jej cel jednak do końca zostaje owiany tajemnicą... Chociaż wiele wskazuje na to, że dla Hudsona wszystko jest jasne, Alayną targają wątpliwości i z każdym dniem popada w coraz większe szaleństwo. W miedzyczasie dostaje jednak awans, zawiera korzystne współprace, a prowadzenie klubu sprawia jej coraz większą przyjemność. Ale widocznie nic nie może trwać wiecznie, zwłaszcza coś, co jest tak idealne jak ten związek. Czas pokazuje, kto tak naprawdę jest przeciw, a kto popiera Hudsona i Alaynę całym sercem. Czas pokazuje również, że tytuł Na zawsze nie jest taki dosłowny... • „Podziwiam twój optymizm, ale dawny ból ma to do siebie, że zawsze znajdzie sposób, aby od czasu do czasu o sobie przypomnieć, nawet gdy w życiu wszystko pięknie się układa”. • Myślałam, że trzeci tom będzie najbanalniejszą częścią tej serii. Na co innego mógł wskazywać tytuł „Na zawsze” i okładka? Gorące i namiętne wieczory co dwie strony, jakieś przygody w życiu codziennym i jakoś by się to kręciło. Laurelin natomiast miała zupełnie inny pomysł i postanowiła czytelnika trochę zaskoczyć i się z nim pobawić. Zupełnie jakby mówiła: "Ha! Myślałeś, że to już? Za nisko mnie oceniłeś, oj za nisko...". Nie mogę już narzekać, że fabuła jest gorsza od scen erotycznych bądź odwrotnie. W końcu wszystko się zrównoważyło, nic nie było bardziej dopracowane kosztem innej części powieści. Przede wszystkim niektóre wydarzenia zostały przedstawione tak, by czytający zwątpił w intencje Hudsona i jego zmianę. Ta postać została rozwinięta na tyle, że można było ją w końcu w pełni zrozumieć i poznać z każdej strony. Na tym nam chyba najbardziej zależało, prawda? Alayna z kolei w drugiej części niesamowicie mnie denerwowała, teraz... trochę też, bo nadal we wszystkim doszukiwała się drugiego dna, jednak kolejne strony książki pokazują, że wcale nie bezpodstawnie. W końcu Laurelin wykreowała tę postać tak, że rzeczywiście można uwierzyć, że jest kobietą silną i stanowczą. Pozostałych bohaterów mogę ocenić dobrze. Tylko dobrze, bo nie pojawiali się za często. Najlepsza przyjaciółka Alayny została wprowadzona do fabuły dopiero gdzieś w połowie książki, matka Hudsona była wciąż matką Hudsona. Jedynie Mira wzbudziła we mnie jakąś sympatię. Oczywiście jest jeszcze jeden bardzo ważny element codzienności dwójki zakochanych, a intencje tego "elementu", przyznam, zaskoczyły mnie. Z jednej strony nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń, z drugiej... Przemilczę to, musicie przekonać się sami. • „Przyczyną tego, że chcę z tobą żyć, jest to, że chcę z tobą żyć. Co jeszcze chcesz wiedzieć? Potrzebujesz słów? One mogą być łatwo zmienione, przetworzone i zrozumiane na opak. Ale moje czyny – one mówią za mnie. Mówią wszystko, co powinnaś wiedzieć”. • Trzeci tom rzeczywiście wszystko wyjaśnia i doprowadza do finału. Jak to w erotykach bywa, trochę przewidywalnego, ale nie wyobrażam sobie tej historii z innym zakończeniem. To znaczy... może i sobie wyobrażam, ale to by się zdecydowanie nie przyjęło. Szczerze pisząc, przez wszystkie problemy i zawirowania w związku Alayny i Hudsona, wszystkie odkrywane po kolei tajemnice i niedomówienia sądziłam, że autorka mnie jednak zaskoczy. Zwątpiłam, a taki był chyba zamiar, więc za to przyznaję „Uwikłanym. Na zawsze” ogromny plus. • Kolejny należy się za to, że trzeci tom jest najlepszy ze wszystkich. W końcu nie mogłam oderwać się od czytania o zwykłych wydarzeń w zwykłym życiu, w końcu czekałam na bardzo dobrze opisane sceny łóżkowe... i biurkowe... i kąpielowe... i tapczanowe... No i w ogóle. W „Pokusie” spodobały mi się wydarzenia, w „Obsesji” spodobały mi się sceny miłosne, a „Na zawsze” połączyło wszystko tak, że jestem usat­ysfa­kcjo­nowa­na. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że jest to "znakomita i ambitna powieść psychologiczna z nutką erotyki", bo tak nie jest. Ale zapewne mogę określić ją jako bardzo dobre i ciekawe czytadełko, skłaniające do przemyśleń na temat rodziny i miłości. Macie ochotę na chwilę relaksu? Chcecie się oderwać od rzeczywistości? A może szukacie inspiracji do wprowadzenia świeżości w waszym związku? Ta seria – a zwłaszcza część trzecia – jest dla was!
  • [awatar]
    AsKier
    Czasami wystarczy jeden mały, z pozoru nic nieznaczący czyn, by cały świat wywrócił się do góry nogami, zmienił nie do poznania czy legł w gruzach. Nie mamy na to wpływu, to się po prostu dzieje. Jednak jak poradzić sobie ze zmianami tak trudnymi i poważnymi, że aż nieadekwatnymi do wieku? Jak poradzi sobie dziewczyna, której rodzina rozpada się na jej oczach przez jeden błąd nastolatki? Jak poradzi sobie chłopak, którego rodzice zmagają się z ciężkimi chorobami? • Aria ma szesnaście lat, jest niezwykle utalentowaną artystką, która żyje sztuką, ale także nastolatką niemal wykluczoną ze szkolnej społeczności. Ma jednego przyjaciela, Simona, który ma problemy z własną samooceną, a w szkole uchodzi za "dziwaka". Wszystko się zmienia, gdy Aria daje się ponieść chwili. Nagle wszyscy w szkole zaczynają zwracać na nią uwagę, nazywać ją zdzirą i puszczalską, ośmieszać i obrażać. Właśnie na tym etapie poznaje Leviego, przystojnego chłopaka, który zdobywa popularność ze względu na swój wygląd. Nikt jednak nie ma pojęcia, co się z nim dzieje, jaki jest w środku. Nikt nie ma pojęcia, że to on tak naprawdę jest "dziwakiem". • Levi uwielbia grę na skrzypcach. To pasja, która towarzyszy mu od lat, uspokaja go i pozwala myśleć oraz wyrażać siebie. Chłopak uważa, że bez muzyki życie byłoby... inne. Tę pasję pielęgnowała w nim chora mama, której stan przez długi czas się nie polepszał. Levi postanawia wyjechać i dać matce czas na rozwiązanie problemów. Zdecydował się zamieszkać u ojca, którego nie widział ponad jedenaście lat. Ten jednak cały czas trzyma syna na dystans, przez co Levi wciąż nie może poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Wszystko się zmienia, gdy na jaw wychodzi tajemnica jego ojca, przez wszystkich uważanego za dupka. • Między Levim a Arią z czasem rodzi się piękna przyjaźń, która pomaga im obojgu "jakoś" się trzymać. Są dla siebie wsparciem, potrafią ze sobą szczerze rozmawiać i wyrażać swoje uczucia. Levi jest jedyną osobą, która nie odczuwa niechęci do dziewczyny, gdy słyszy wszystkie plotki na jej temat oraz gdy dowiaduje się prawdy. • „W posiadaniu przyjaciół jest coś wspaniałego. Nieustannie przypominają, że tak naprawdę nie jesteśmy sami”. • Nie tego się spodziewałam. Nie myślałam, że tak mną to wstrząśnie. Nie sądziłam, że dostanę piękną i poruszającą powieść. Byłam w sumie nastawiona na zwykłą historię o miłości. Ale nie... To coś lepszego, o wiele lepszego. „Art & Soul” to książka, która idealnie opisuje współczesną młodzież: jej problemy i reakcje na odmienność. Narracja jest prowadzona z punktu widzenia dwóch osób: Leviego i Arii, poświęcone im rozdziały się przeplatają. Aria wypowiada się jak inteligentna, ale nadal nastoletnia artystka. Zna wielu malarzy, rozróżnia ich style i pasjonuje się ich życiem. W narracji Leviego z kolei można dostrzec, jaką chłopak ma osobowość, jakie targają nim dylematy i jak wielką miłością darzy muzykę. Oboje są artystami i kochają to, co robią. Oboje też stoją przed ważnymi wyborami, które mogą zmienić ich życie na zawsze. Postanawiają jednak żyć tu i teraz. Są różni, ale tak wiele ich łączy, że nie potrafiłabym wybrać, do kogo przywiązałam się bardziej. • „– (...) Ludzkie serca są właśnie takie. – wziął talerz z wegańskimi ciasteczkami Daisy. – Są idealne, gdy patrzysz na nie z dystansu, ale kiedy się do nich zbliżysz... – Wziął ciastko i zaczął je kruszyć. – Lubią się łamać”. • Gdy czytałam tę książkę, nie potrafiłam przestać o niej mówić i myśleć. Ba! Myślę o niej nadal. Opowiadałam wszystkim, jak bardzo jestem zaskoczona fabułą, nie dostałam bowiem – jak się spodziewałam – zwykłego romansu, ale przede wszystkim powieść o przyjaźni i wsparciu w trudnych momentach życia. Historia bohaterów pokazuje, jak wiele jest warta rodzina i czas z nią spędzony, jak kłótnie niszczą relacje i jak cierpią na tym najmłodsi członkowie. Mówiłam o tym wszystkim przyjaciółce, która uznała, że tak wiele problemów poruszonych w jednej książce musiało męczyć. Ale nie, nie męczyło. Może dlatego, że takie jest życie: czasami wszystko nagle spada na głowę. A może dlatego, że narracja w książce jest tak lekka, że czyni ją przyjemną. W dodatku oprócz problemów w życiu głównych bohaterów jest też dużo powodów do radości i szczęścia. Nieraz na mojej twarzy gościł uśmiech, który pozwalał odpocząć chwilę od pytań typu "co ja zrobiłabym w takiej sytuacji, jakbym się zachowała, co z dzieckiem?". • Niełatwo się wzruszam przy książkach. W historii musi być "to coś", co wywoła moje łzy. Musi być dobrze napisana, autor powinien dawkować mi emocje, nie rzucać nimi w twarz, a fabuła nie może być banalna. Nie lubię książek, w których "zakochani" całują się przed setną stroną (chyba że są to erotyki), nie poznając się wcześniej i tym samym nie dając mi siebie poznać. Art & Soul jest pozbawione tandety. Tak stopniowo ja przyzwyczajałam się do bohaterów, jak oni się poznawali. Autorka postawiła na budowanie zaufania i pokazanie, jak ważna jest przyjaźń – w związku i w życiu. • „Jako rodzice dokonujemy wyborów. Podejmujemy trudne decyzje, których nie chcemy. Dajemy sobie radę z najt­rudn­iejs­zymi­ rzeczami. Pozwalamy dzieciom się nienawidzić, jeśli ma to dla nich oznaczać lepsze życie. Poświęcamy się każdego dnia”. • „Art & Soul” to piękna powieść o przyjaźni, chorobie, młodzieńczych błędach i miłości. Tę książkę po prostu trzeba przeczytać, najlepiej z paczką chusteczek i tabliczką czekolady. Mogę powiedzieć bez wyrzutów sumienia, że jest to najlepsza książka, jaką przeczytałam w tym roku, najbardziej poruszająca i prawdziwa, lekka i zapadająca w pamięć. Jednak wadą jest, że żadnymi słowami nie opiszę uczuć, jakie we mnie wywołała, gdyż żadne słowa (jakie znam) nie opiszą, jaka jest wspaniała. PRZECZYTAJCIE TĘ KSIĄŻKĘ!!!
  • [awatar]
    AsKier
    ‘Powieść przywodząca na myśl atmosferę dzieł Carlosa Ruiza Zafóna’ – tak głosi rekomendacja na przedniej okładce książki, która ma skłonić czytelników, by po nią sięgnęli. I udało się. Uwielbiam Zafóna i z niec­ierp­liwo­ścią­ wypatruję jego kolejnej książki. Będę miała okazję ponownie sięgnąć po trzy pierwsze części serii „Cmentarz Zapomnianych Książek”, która mnie urzekła i jestem w niej od lat zakochana, chociaż już zapominam szczegóły. Po przeczytaniu „Złodzieja z mgły” stwierdzam, że ta rekomendacja jest... błędna. Myląca. Ale zadanie swe spełniła, jako fanka Zafóna skusiłam się po nią sięgnąć. Jednak – co mnie bardzo ucieszyło – Lavinia Petti nie jest Carlosem, a „Złodziej z mgły” nie jest ani trochę podobny do jego książek. Czy wyszło to na dobre czy na złe, dowiecie się dalej. • Głównym bohaterem książki jest światowej sławy pisarz Antonio M. Fonte (nawiasem mówiąc, uwielbiam książki, których bohaterami są artyści), który na swoich dziełach dorobił się dużego majątku, a mimo to wciąż mieszka w starej kamienicy, chodzi ubrany mało schludnie i nie przejmuje się niczym, co dzieje się wokół niego. Najważniejsza dla pisarza jest jednooka kotka, która daje mu natchnienie i towarzystwo na co dzień. Antonio stroni od ludzi, nawet gdy oni ubiegają się o jego towarzystwo. Jednak mężczyzna nie był gburem od zawsze... W jego życiu wydarzyło się coś, co zmusiło go do zamknięcia się w sobie i zapomnienia przeszłości. Nawet gdy znajduje portret pewnej kobiety i dedykację, z której jasno wynika, że coś do niej czuł, nawet gdy dostaje list nadany przez niego samego, w którym jego charakterem pisma jest opisana historia jego życia... nawet wtedy nie przypomina sobie niczego z przeszłości. Sprawy nabierają tempa, gdy Antonio czyta ostatnie zdanie listu... • „Może najważniejszą rzeczą, jakiej musimy nauczyć się w życiu, jest przebaczenie sobie samemu. Wielu nie zdaje sobie sprawy, jakie to trudne”. • W dniu pięćdziesiątych urodzin pisarz gubi się na ulicach miasta i trafia pod bramę wieży z zegarem bez wskazówek. Przekracza próg tajemniczego budynku, a tam okazuje się, że gospodarz go bardzo dobrze zna. Antonio nic jednak nie pamięta. Nie pamięta tego miejsca ani człowieka, a rzeczy, o których ten wspomina, wydają się nierealne i bajkowe. Zostawiają jednak ślad w umyśle, który nie pozwala pisarzowi zapomnieć o Tirnail – Królestwie, do którego trafiają wszystkie rzeczy utracone i zapomniane, z ludźmi i ich historiami włącznie. Antonio po części nieświadomie wybiera się w podróż w poszukiwaniu utraconych wspomnień i własnej tożsamości, sensu życia i powodów, dla których ludzie chcą być zapamiętani. • „Zastanawiałeś się kiedyś, co dzieje się z przedmiotami, których nikt już nie szuka? Po dłuższym czasie gniją, umierają”. • „Złodziej z mgły” to książka przepełniona magią, przemyśleniami o ludzkim życiu i jego sensie, o pamięci i osiągnięciach, o wierze w siebie i w innych ludzi. Autorka opisuje nierealne światy, których zrozumienie wymaga intensywnego użycia wyobraźni, pobudzania do myślenia. Ja złapałam się na tym, że nieraz przed oczami wyrastały mi przepiękne widoki, które – jak sądziłam – podziwia właśnie główny bohater i jego odnalezieni zgubieni towarzysze. Lavinia opisuje wszystkie miejsca bardzo obrazowo, na szczęście nie przesadnie. Nie robi z czytelnika idioty, który zapewne nie zrozumie, o co jej chodzi, bo to nierealne, i nie tłumaczy wszystkiego jak małemu dziecku. Za to „Złodziej z mgły” otrzymuje ode mnie ogromnego plusa. Przed przeczytaniem tej książki czytałam o niej bardzo różne opinie: skrajnie negatywne i bardzo pozytywne. Tłumaczyłam sobie, że przecież „Cień wiatru” też nie podobał się wszystkim... Jak wspomniałam we wstępie, „Złodziej z mgły” jest od niego zupełnie różny. To jest na pewno zaleta, bo kopiowanie drugiego pisarza nie jest przecież kreatywne. Jednak to, co dla mnie wydaje się dobre, dla innych może być nudne i przerysowane. Podobał mi się świat stworzony w wyobraźni autorki, podobały mi się prawa nim rządzące, ciągłe zmiany i ruch krain. „Złodziej z mgły” jest naszpikowany magią, można powiedzieć nawet, że przepełniony opisami magicznych umiejętności ludzi, miast, rzek, budynków, środków transportu, rzeczy codziennego użytku... To świat realny jest umieszczony w świecie magicznym, gdy podczas czytania Zafóna ma się odwrotne wrażenie. Dla mnie było to coś fascynującego i już po kilkudziesięciu pierwszych stronach uznałam, że książka naprawdę mi się podoba i zapadnie w pamięci na długo. I tak też się stało: nie byłam w stanie jej odłożyć, przerwy w czytaniu były wymuszone, bo chciałam wiedzieć koniecznie, co autorka wymyśliła dalej. • „Jestem pisarzem i wiem, jak konstruuje się powieść. Każda akcja wywołuje reakcję, każda przyczyna ma swój skutek. Nawet coś, co wydarzyło się trzydzieści lat wcześniej, może mieć wpływ na teraźniejszość, w najbardziej nieoczekiwanym miejscu i czasie”. • W tej książce wszystko łączy się w jedną spójną całość. Przygody Antonia w Tirnail łączą się z jego prawdziwym życiem, a spotkane przez niego osoby wcale nie są przypadkowe. Każda z nich symbolizuje jakąś część życia nie tylko głównego bohatera, ale też człowieka – jednostki stosunkowo niewielkiej i nic nie znaczącej dla wielkiego świata. Każdy z bohaterów jest stworzony po coś, nie ma się wrażenia, że coś jest wciśnięte na siłę. Historie każdego z nich skłaniają do refleksji nad własnym życiem: czy właściwie wykorzystuję dany mi czas? Czy poświęcam wystarczająco dużo uwagi moim bliskim? • Rozumiem, że niektórym ta książka może się nie podobać. Nadmiar nierealnych zdarzeń może przytłaczać. Jednak paradoksalnie jest to świat nazbyt realny, uwydatniający zarówno pozytywne, jak i negatywne strony życia – przynajmniej ja tak tę książkę odebrałam. Nie mogę powiedzieć, że jestem w niej zakochana jak w książkach Zafóna, ale mogę powiedzieć, że jest ucztą dla wyobraźni. „Złodziej z mgły” dla mnie jest wart przeczytania i polecenia. Może dzięki tej książce zmieni się czyjeś życie?
  • [awatar]
    AsKier
    Podszedłem do tej książki tak samo, jak do każdej książki fantasy ostatnich lat – z dystansem. Nie z powodu jakichś uprzedzeń, a raczej z powodu obaw, które jakże często okazały się mieć solidne podstawy w rzeczywistości. Piękny niegdyś gatunek jest dziś redukowany do roli bajeczek dla nastolatków, a etos walki dobra ze złem, intrygi i złożony wielowątkowy świat zamienione na proste historyjki miłosne nieopalonego wampira z idiotką. Pomimo faktu, że nadal jestem wielkim fanem tego gatunku, podchodzę do niego ostrożnie. I właśnie tą ostrożnością kierowałem się, sięgając po „Krew i stal: Krainę Martwej Ziemi” Jacka Łukawskiego. Czy debiut pisarza zalicza się do udanych czy też jest to kolejna lektura typu przeczytaj/zapomnij? • „...to zła droga, co cierpień wielu przysporzy, lecz zdaje się, że jedyna, jaka pozostała. Jeśli zdrada tak daleko wbiła swe szpony w królestwo, to tylko krew i stal może je oczyścić...” • Na wstępie warto wspomnieć, że wydawnictwo SQN, które dostarczyło książkę w przyciągającej wzrok okładce, wykonało kawał dobrej roboty: przedstawia ona zakrwawiony, trochę biednie wykonany miecz, leżący na suchej ziemi. Na pierwszy rzut oka, pomimo estetyki okładki, wydaje się ona dość typowa. Taki tam miecz, pokryty krwią, na oddającej niby poważny klimat opowieści suchej ziemi. Okazuje się, że jest to symbolika, a raczej proste nawiązanie do wątku fabularnego pozycji, co, gdy już to odkryłem, ucieszyło moje serce i sprawiło, że pokochałem okładkę. Ponadto dobra czcionka nie męczy oczu... Zobaczymy jednak, co przyniesie czas. • „– Chyba go nie...– A gdzie tam. – Machnął ręką – Przecie zanim ten dureń se miecz zza pleców wygimnastykował, to w pysk dostał ostrzegawczo.” • Sztampa? To zależy. • Cóż też ciekawego nam ten Łukawski wymyślił? To była chyba moja największa obawa. Niezwykle często autorzy pisząc książki fantasy popadają w skrajną baśniowość i piszą infantylnie, upraszczając odbiór całej opowieści jako, że "to fantasy, a to przecież dla dzieci". Zarys fabularny również nie wytrącił mnie z przekonania, że będziemy mieli do czynienia z czymś oryginalnym. Ot, wyprawa grupy śmiałków po potężny, tajemniczy artefakt, ukryty wieki temu na wrogiej ziemi. Brzmi to jak opowieść niezwykle sztampowa i oklepana. Archetyp wielkiej podróży był eksploatowany tak agresywnie w różnorakich grach, książkach i filmach tego typu, że widząc wprowadzenie, byłem niezwykle zawiedziony. • Moje serce wypełniła jednak radość, gdy zaczytując się w kolejne karty opowieści zacząłem dostrzegać coraz więcej komplikacji i zawirowań, które koniec końców absolutnie zmieniły motywacje i cele biorących w niej udział bohaterów. Po pewnym czasie to nie arcyważna misja stała się najważniejsza, a chęć przetrwania i powrotu w rodzinne strony. Widać, że autor stara się napisać poważną, wciągającą fabułę, która będzie jak najbardziej odchodzić od sztampy na rzecz oryginalności i świeżości. • Nie mogę jednak powiedzieć, że linia fabularna nie ma żadnych wad. Ma ona wzloty i upadki, czasami widać, że autor starał się za mocno podkreślić powagę swojej historii, przez co wychodzą mu nieco dziwne w kontekście obecnej sytuacji rozważania danych postaci. Nie jest to jednak błąd poważny, a jedynie coś, czemu powinien się on przyjrzeć. • Styl pisania jest, jak wszyscy doskonale wiemy, jednym z najważniejszych elementów każdej lektury. Jeśli jest lekki i wciągający, to mamy ochotę czytać długo i nie męczymy się. Gdy jednak autor wyraźnie nie potrafi uchwycić więzi ze swoim czytelnikiem, to robi się problem. W tym przypadku całe szczęście występuje to pierwsze. Łukawski pisze niezwykle płynnie i lekko, często wplatając humor oraz elementy "niszczące czwartą ścianę". Zaniosłem się śmiechem podczas opowieści kilku żołnierzy na temat wariata z siwymi włosami i mieczami na plecach, który domagał się zapłaty za ubite potwory. Tak samo śmieszne były słowa Mędrca, który z lekkim poirytowaniem wspominał jednego ze swoich "pacjentów", który przekonany o swojej racji, ciągle uciekał z domu w góry, by w wulkanie spalić pierścień. • Brzmi znajomo? Otóż takich smaczków jest o wiele więcej, a to się chwali. Uwielbiam być nagradzany za to, że coś wiem, coś czytałem i w czymś się orientuję. To puszczanie oka to dowód na niezwykłą swobodę operowania słowami przez autora. Jego opisy, barwne i detaliczne, potrafią jednak znużyć, gdy ciągną się przez kilka stron bez przerwy. Jest to jednak jak najbardziej subiektywny minus, gdyż niektórzy ludzie uwielbiają tego typu szczegółowość. • Minusem jest, niestety, główny bohater. Może to moja wina i po prostu nie zdążyłem się do niego przyzwyczaić i go polubić, ale no... nie porwał mnie. Choć autor stara się jak może zapoznać nas z tą postacią, to nie potrafi sprawić, aby zaczęło mi na Arthornie zależeć. Według mnie jest to postać niezwykle typowa. Zamyślony, uzdolniony wojownik. Przystojny, bohaterski, z trudną przeszłością i wieloma umiejętnościami. Pomimo jednak swego szerokiego wachlarza talentów nie potrafił wzbudzić we mnie żadnych emocji poza suchymi przemyśleniami na temat jego osoby. • To niezwykle dziwna sprawa, gdyż nasz debiutant pokazał mi, że potrafi tworzyć barwne i tajemnicze postaci. Gwydon, szelmowski ale wierny żołnierz i bawidamek. Dartor, wojskowy oficer o niezwykłej werwie, rubaszny i oddany sprawie, jaka by ona nie była. Wreszcie Fardor, postać niezwykle tajemnicza, ale – jak się okazuje – istotna dla przebiegu fabuły. Owiany tajemnicą jegomość sprawnie skrywa przed nami tak wiele rzeczy, że odkąd go poznajemy, zastanawiamy się, kim jest, jak stał się tym kim jest i jakie są jego motywy w tym pełnym przemocy świecie. • Pisarz zręcznie operuje naszymi uczuciami i tworzy postaci, których nienawidzimy, które kochamy bądź o których pragniemy dowiedzieć się więcej. Dziwnym jest więc dla mnie, że główny bohater, z którym spędzimy większość czasu, jest tak... mdły i bez życia, jak gdyby robiony na siłę, bo coś przecież ciągnąć te wątki musi, prawda? • Czy Martwica (ziemia, po której chodzą bohaterowie) jest wiarygodna? Fantasy dzieli się na wiele gatunków i podgatunków. Wszystkie zaliczają się do swojego rdzenia, a jednak są tak różne, że absolutnie każdy znajdzie coś dla siebie. Ja lubię dark fantasy, coś jak „Gra o Tron” czy „Wiedźmin”. Światy realistyczne i zbliżone do naszych, światy prawdziwe. Brudne, brutalne i tylko przejawiające oznaki dobra, uczciwości i dobroci. Szanuję artystów, którzy potrafią takie światy stworzyć i tchnąć w nie dusze, świeżość i realizm. • Podchodząc do tej książki nie byłem pewien, w jaki podgatunek fantasy się ona wpasuje. Mogę powiedzieć z prawdziwą ulgą, że „Krew i stal” to opowieść mroczna, brutalna i pełna niezwykle dzisiejszych trudności. Co prawda, nie jest to jeszcze opowieść wyrobiona, dlatego też autor nieco raczkuje w tym mroku, nie zdając sobie sprawy do końca z tego, co stara się osiągnąć, ale jest to świetny krok w kolejne książki z tej serii. Często wręcz niepokojąca, nie stroniąca od wątków brutalnych i pełnych strachu lektura pokazuje, że jest poważna i tak należy na nią patrzeć. Strony nie ociekają gimbo-erotyzmem ani nie ma tu też przesadzonych wątków miłosnych, które są w dzisiejszych czasach wplatane absolutnie we wszystko. • Poczułem sympatię do Jacka Łukawskiego, gdyż widać na kim między innymi się wzorował. Przerzucając stronę za stroną nie możemy oprzeć się wrażeniu, że to Andrzej Sapkowski natchnął autora talentem opisywania rzeczywistości. To nie bajka dla dzieci o krasnoludkach i elfach, a klasyczna opowieść fantasy. To w niej niezwykle cenię. Tak samo jak cenię nawiązania do wiecznie żywej demonologii słowiańskiej, która niezwykle wpisuje się w klimat absolutnie każdego fantasy. Mroczne demony i stwory czekające w mroku na nieostrożnych chłopów. Autor daje znak, skąd pochodzi, nawiązując do ludowych polskich bajań, i daje nam prawdziwie europejską opowieść, w której czuć europejski, bardziej niż amerykański, klimat i styl. • Co ja sam sądzę o tej książce? To moja pierwsza recenzencka książka. Czuje, że jest to początek długiej, ale niezwykle przyjemnej drogi jako recenzenta, skryby doświadczeń. Cieszę się, że to właśnie z tą pozycją rozpocząłem swoją "poważną działalność recenzencką". Jest to opowieść brutalna, realistyczna, ale przejawiająca humor i prześmiewczość. Robi to jednak w tak ludzki sposób, że nie da rady nie związać się z tą historią emocjonalnie pomimo faktu, że główny bohater wypada niezwykle blado na tle reszty. Niezwykle detaliczne opisy pozwalają nam na odwzorowanie w swoich głowach tego przepełnionego słowiańską, i nie tylko, demonologią, polityką i intrygą świata. To niezwykle mocny debiut młodego pisarza, o którym z całą pewnością jeszcze nie raz usłyszymy. Ja natomiast czekam na Tom 2, gdyż zakończenie postawiło mi pytania, na które pragnę odpowiedzi.
Ostatnio ocenione
1 2
  • Wszystko to co wyjątkowe
    Quick, Matthew
  • Raced
    Bromberg, K.
  • Crashed
    Bromberg, K.
  • Napędzani pożądaniem
    Bromberg, K.
  • Małe życie
    Yanagihara, Hanya
  • Jak najdalej stąd
    Portes, Andrea
Nikt jeszcze nie obserwuje bloga tego czytelnika.

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo