Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
AsKier
Najnowsze recenzje
1 2 3 4 5
  • [awatar]
    AsKier
    Nikt nie jest idealny, nic nigdy nie wychodzi perfekcyjnie. Trzeba potrafić przyznać się do własnych słabości. • O „Teraz albo nigdy” wspominałam myślałam już, zanim zostało wydane. Stwierdziłam wówczas, że nadal chcę się zaliczać do młodzieży, nie myśleć przez chwilę o rzeczach poważnych i dorosłych. Czasami trzeba uciec do innego świata. Myślałam, że akurat ta książka będzie kolejną z serii "przeczytać i zapomnieć", gdyż opis zapowiadał płytką historyjkę o dziewczynie idealnej zawieszonej między zakochanym w sobie nerdem a przystojnym chłopakiem. Jednak to kolejny dowód na to, że nie warto ufać opisom z tyłu książki... Jaką historię tym razem zaproponowała nam Sarah Dessen? • „To okropne (...). może nie okropne, ale na pewno uciążliwe. Tak jakby życie nie było i tak dość skomplikowane. Człowiek powinien przynajmniej móc poruszać się według znaków”. • Macy od śmierci ojca żyje w idealnie ułożonym świecie, gdzie nie ma miejsca na chaos i niespodzianki. Ma idealnego chłopaka – inteligentnego, wszechwiedzącego, o nienagannych manierach i sposobie wypowiedzi. Jason właśnie wyjeżdża na Obóz Mózgowców, a przygotowuje się w oparciu o listy, które pomagają mu zachować w życiu równowagę i brak atrakcji. Ma jedną poważną wadę (oczywiście z czasem dowiadujemy się, że ma ich dużo więcej, ale sam ich nie zauważa): nie potrafi wyrażać uczuć ani ich przyjmować. Dziwne, biorąc pod uwagę, że jest nastolatkiem tuż przed klasą maturalną, prawda? • Matka Macy za wszelką cenę wypiera przeszłość ze świadomości, ucieka w pracę i do innych ludzi, dzięki którym zapomina, że kiedyś miała kochającego męża. Zapomina też, że jej córka potrzebuje uwagi i chwili rozmowy. Macy nie chce niszczyć tego, co udało się matce wypracować, schodzi jej więc z drogi i próbuje być idealną córką, która skupia się na pracy i nauce. Jej codzienność jest niezmienna i monotonna, znosi spokojnie wszystkie upokorzenia ze strony "idealnych" dziewczyn z pracy. Wszystko się zmienia, gdy dostaje mail od Jasona. Stara się nie myśleć o jego treści i bierze na swoje barki kolejne zobowiązanie: dorywczą pracę w cateringu. Tam też poznaje ludzi, których życie nie jest idealne w żadnym stopniu: każdego dnia zmagają się z problemami, nigdy nie wiedzą, co się za chwilę wydarzy... Poznaje Wesa, który – mimo burzliwej przeszłości – okazuje się wspaniałym człowiekiem, na którym można polegać, który rozumie wady i fascynuje się nimi. Jak dziewczyna przyzwyczajona do nudy poradzi sobie w totalnym chaosie i zgiełku? • „W chwili gdy człowiekowi zostają tylko słowa, trzeba umieć nimi zastępować to, czego akurat nie mamy, mówić rzeczy, które okazałyby się zbędne podczas kontaktu twarzą w twarz”. • Powieść Sarah jest przepełniona emocjami, które uderzają w czytelnika już od pierwszej strony. Zastanawiające jest przede wszystkim to, czy "człowiek idealny" rzeczywiście istnieje. Odpowiedź jest oczywiście prosta i zawarta w historii Macy, która uświadamia sobie wiele rzeczy i dynamicznie się zmienia na naszych oczach. Jason już od pierwszej chwili obudził we mnie niechęć – nie dlatego, że mu zazdrościłam "idealnego" życia, ale dlatego, że w moim odczuciu był zwykłym wampirem emocjonalnym. Narzucał głównej bohaterce pracę i przeróżne rozwiązania, planował jej całe wakacje, a Macy nie potrafiła powiedzieć "nie", bo zarzekała się, że jest zakochana z wzajemnością. Później byłam zdenerwowana, że rzekomy chłopak odnosi się do swojej dziewczyny jak do podwładnej czy (w najlepszym wypadku) współpracownicy... Jeszcze kilka sytuacji z nim związanych sprawiło, że po prostu nie lubiłam tej postaci, mimo że występowała niezwykle rzadko. Zapewne gdy podczas czytania traficie na te chwile, będziecie wiedzieć, o czym mówię. • Macy oczywiście do pewnego momentu też nie budziła mojej sympatii. Była za mało asertywna i taka... nijaka. Dopiero po kilku stronach opowieści jej postać zaczęła nabierać kształtu, a wszystko to za sprawą nowych znajomych, których polubiłam od razu. Za co? Może za ich odmienność, nieidealność i podejście do życia. Teraz albo nigdy to przede wszystkim historia o dziewczynie, która uświadamia sobie, że w życiu tak wiele się dzieje, że nie może być zawsze dobrze, bo nie wszystko może iść zgodnie z planem. Można zaplanować sobie dzień, wakacje, życie, ale nie można mieć wpływu na to, co może się wydarzyć niespodziewanie: szynka zostawiona na dachu samochodu, zepsuty grill, plama na koszulce, ulewa czy po prostu miłość. Sarah Dessen pisze o nastolatkach dla nastolatków i rodziców. Dla wszystkich. Uczy i nakierowuje, jak radzić sobie z problemami, ale nie daje gotowej recepty. Jej po prostu nie ma, każdy musi wypracowywać własną – na bieżąco. Wszystko staje się łatwiejsze, gdy ma się obok przyjaciół, rodzinę, którzy podtrzymają na duchu i dodadzą pewności siebie. • „Nigdy nie ma odpowiedniego czasu ani miejsca na prawdziwą miłość (...). To się dzieje przypadkiem, w mgnieniu oka, w jednej rozdzierającej, pełnej cierpienia chwili”. • Zapewne nie każdy chce być umoralniany i uczony, jak powinien i nie powinien postępować. Jednak „Teraz albo nigdy” nie tylko porusza tematy życiowe i trudne, ale jest przyjemną lekturą na chwilę, przy której można się rozerwać i zapomnieć o włączonej pralce, pełnej zmywarce i brudnych podłogach. Jest napisana tak przyjemnie i lekko, że nie miałam ochoty jej odkładać. Sarah w przyjemny i delikatny sposób przemyca różne wartości i wskazówki, dzięki czemu nie czuć ich ciężaru. Nieważne, że ciebie ta sytuacja jeszcze nie dotyczy, bo jesteś młodą osobą, która nie przeżyła jeszcze żadnej straty. Nieważne, że już to wszystko wiesz, bo dawno życie pokazało ci, jak wygląda rzeczywistość. Ważne, że ta książka może połączyć pokolenia, nie tylko coś pokazać i czegoś nauczyć, ale o czymś przypomnieć i pomóc ci się zrelaksować, bo w pędzie współczesnej codzienności nie zawsze jest czas na pomyślenie o sobie i bliskich.
  • [awatar]
    AsKier
    Trudno było mi zebrać myśli po przeczytaniu „Bez słów”, nadal nie wiem, co powinnam wam przekazać. • Ludzie czasami bez zastanowienia rzucają w kogoś mięsem, bez zastanowienia spychają kogoś na margines, obmawiają za plecami, szepczą, obdarowują gardzącymi spojrzeniami... Ludzie czasami bywają bezlitośni. Potrafią zniszczyć cudze życie tylko po to, by ich nadal było kolorowe, by nie wyszły na jaw skrywane głęboko w umyśle tajemnice. Tajemnice, które mogą zmienić wszystko. Celowe wyobcowanie kogoś nie ma uspr­awie­dliw­ieni­a. Obcy często oceniają nas po okładce: jak wyglądamy, co nosimy, jaką przyjmujemy postawę... Oni nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Jednak co, jeśli to najbliższa rodzina, która powinna się wspierać i wspólnie przeżywać tragedie, jest sprawcą największego koszmaru w życiu? • W sumie nie napisałam nic odkrywczego, jednak właśnie podobne kwestie Mia Sheridan porusza w swojej książce „Bez słów”. Bree ucieka przed przeszłością, która i tak wszędzie ją znajduje. Przyjeżdża do małego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, są dla siebie mili i pomocni. Wynajmuje domek nad jeziorem, dzięki przemiłej sąsiadce znajduje pracę, koleżanki, znajomych... Pewnego dnia zupełnie przez przypadek wpada na mężczyznę, który wyróżnia się na tle ludzi poznanych do tej pory. Mężczyznę, który nie mówi, nie uśmiecha się, ale Bree widzi w nim coś intrygującego, co każe jej poznać go bliżej. • Archer jest uznawany za dziwaka, odludka. Krążą plotki, że jest głuchoniemy i niebezpieczny. Plotki, plotki, plotki... Ludzie w miasteczku ufają pogłoskom, mimo że wielu z nich zna Archera od dziecka. Przylepili mu łatkę szaleńca, bo po śmierci rodziców zaopiekował się nim szalony wuj. Bree próbuje zbliżyć się do Archera, krok po kroku nawiązuje z nim kontakt, odkrywa skrywane przez niego tajemnice, dręczące go koszmary przeszłości i blizny przypominające o tragicznym wydarzeniu. • „Boję się tej miłości. Boję się, że wyjedziesz, a ja znowu zostanę sam. Tyle że wtedy będzie mi z tym sto razy gorzej, bo będę miał świadomość tego, co straciłem. (...) Chciałbym, żeby moja miłość była silniejsza niż strach, ale nie wiem, jak to zrobić. Naucz mnie tego, Bree. Proszę. Nie pozwól, żebym to zniszczył”. • „Bez słów” było wychwalane przez każdą czytelniczkę. Wydawnictwo zadbało o wspaniałą reklamę, bo przecież książki grające na emocjach mają powodzenie. Z pozoru brzmi trochę płytko: on – tajemniczy, wycofany, przystojny, pięknooki i umięśniony mężczyzna; ona – piękna, po przejściach, spragniona uczucia. Zapewne kolejny banał o miłości. Spodziewałam się więcej, przyznaję. Spodziewałam się czegoś... innego, lepszego. Dlatego tak długo zajęło mi napisanie recenzji. Jednak nie chodzi o to, czego się spodziewałam, ale o to, co znalazłam w tej powieści. A znalazłam znakomitą i wzruszającą historię, która zostanie w mojej pamięci na długo. I nie jest to zasługa wspaniałego języka wywołującego całą paletę emocji, nie jest to zasługa umiejętnych opisów uczuć, otoczenia i ludzi. Tego w tej książce nie ma, ale to nic złego. Bez słów jest książką wyjątkową, bo przedstawia historię tak prawdopodobną i ciężką, że aż piękną. Jest to książka po prostu życiowa, która stawia przed czytelnikiem pytanie: jak ty postąpiłbyś na miejscu jej bohaterów? • „Miłość do drugiej osoby zawsze wiąże się z ryzykiem zranienia. (...) Ale jeśli nawet miałoby się nie udać, nie sądzisz, że warto?”. • Wiemy przecież, że życie z osobą niepełnosprawną, w dodatku zranioną przez bliskich i nieznajomych, z osobą po przejściach, do pewnego momentu samotną i wyobcowaną, jest trudne. Trudno się porozumieć z niemową, trudno niemowę zrozumieć. Czy ty zaprosił(a)byś takiego człowieka do swojego serca? Czy potrafił(a)byś pokochać i wesprzeć? Mia Sheridan udowadnia, że wszystko jest możliwe, gdy się tego bardzo chce. Wszystko jest możliwe, gdy nie zwraca się uwagi na to, co ludzie powiedzą. Wszystko jest możliwe, gdy się kocha. Przykre jest, że to właśnie obca kobieta, która jest daleko od swojego domu i przyjaciół, musiała znaleźć się w tym miejscu, by pomóc Archerowi. Przykre jest, że najbliższa rodzina odepchnęła go od siebie, nie próbując nawet się z nim porozumieć. Przez nich jako młody chłopak musiał radzić sobie sam, musiał szybciej dorosnąć i w pojedynkę stawiać czoła swoim lękom. Musiał zmagać się z trudami życia na bieżąco i dźwigać ciężar wspomnień i wyrzutów sumienia, musiał uczyć się ludzkich odruchów z książek... Bree była tym wyjątkiem, którego okładka intryguje i zachęca do poznania (może dlatego, że bohaterka dużo czytała?). Może jednak przeznaczenie istnieje? • Naprawdę niełatwo mi wyrazić jakąkolwiek opinię o tej książce. „Bez słów” wciąga i skłania do refleksji nad własnym postępowaniem i życiem, ale... Nie, myślę, że "ale" nie jest tutaj potrzebne. Ciekawie stworzeni bohaterowie, dobry pomysł na fabułę to mocne strony tej powieści. Na sceny erotyczne również nie można narzekać, bo są idealnie dopasowane do całości, nie przesadzone i nie pisane na siłę. Mia Sheridan wzbudza wiele emocji, nie raz byłam na granicy płaczu, nie raz przeżywałam razem z Archerem i Bree cudowne chwile. I choć jest to książka "na raz", napisana dla chwili relaksu i odpoczynku, nie zachwyca, ale jest warta tych kilku godzin. Przede wszystkim znakomicie przekazuje prawdę o wartości ludzkiego życia, o wartości drugiego człowieka. Nie wszyscy są tymi, na jakich wyglądają. • „Nieważne, kim jesteśmy, musimy radzić sobie z tym, co przyniesie los, nawet jeśli okaże się gówniany, i robić, co w naszej mocy, żeby mimo to się rozwijać, kochać, mieć nadzieję... i wiarę w to, że droga, którą podążamy wiedzie do jakiegoś celu. A poza tym musimy pamiętać, że im bardziej życie daje nam w kość, tym jesteśmy mądrzejsi”.
  • [awatar]
    AsKier
    Cecelia Ahern jest autorką znaną niemal każdemu, kto zetknął się z książkami. Jeśli nie czytał którejś jej powieści, na pewno słyszał gdzieś to nazwisko, choćby w czasie premiery filmu „Love, Rosie”. Oglądając go, myślałam, że książka musi być naprawdę interesująca, a autorka utalentowana. Jednak „Miłość i kłamstwa” to moje pierwsze spotkanie z Cecelią (jak wiecie, nie lubię czytać książek, których ekranizację zdążyłam już obejrzeć), autorką lubianą i poczytną. Czy udane? Przekonajmy się, bo na chwilę obecną sama nie jestem pewna swoich odczuć... • Sabrina Boggs jest około trzy­dzie­stol­etni­ą żoną, matką, ratowniczką. Basen i pływanie jest jej pasją, a powiedzenie, że w wodzie czuje się jak ryba jest w jej przypadku bardzo trafione. Problem w tym, że nie może w pełni się rozwijać w swoim zawodzie, a jej codzienność jest zlepkiem powtarzalnych chwil. Jednym słowem, Sabrina żyje w monotonii i nie tylko to jest jej problemem. W małżeństwie ostatnio się nie układa, bo nie dogaduje się z mężem. W pracy nie jest tak, jakby tego oczekiwała. Ojciec o imieniu Fergus dostał udaru i trafił do szpitala pozbawiony pamięci o wielu istotnych sprawach swojego życia, do tego wraz z matką – która już od kilkunastu lat jest z Fergusem rozwiedziona – muszą spakować jego rzeczy. Obie kobiety uważają, że Fergus jest tylko... Fergusem, a w jego życiu były tylko kobiety i praca w zawodzie sprzedawcy, która i tak nigdy się go długo nie trzymała. Ich myślenie zmienia się, gdy Sabrina odkrywa pudełka, których nie pakowała z matką i nie wie, skąd się wzięły. Ich zawartość jest tak zaskakująca i tajemnicza, że Sabrina postanawia przeprowadzić małe śledztwo i dowiedzieć się więcej o przeszłości ojca. Nie spodziewała się jednak, że pozna zupełnie innego człowieka. Człowieka, który już nie żyje, a o którym pamięć Fergus starał się pielęgnować. • „Wszyscy mamy coś, o czym nigdy nie chcielibyśmy zapomnieć. Wszyscy potrzebujemy kogoś, kto będzie o tym pamiętał, tak na wszelki wypadek”. • Na drodze Sabriny pojawia się wiele osób, o których do tej pory nie miała pojęcia, nie znała ich osobiście, nie interesowała się nimi, mimo że w większości byli jej krewnymi. Jeden dzień odkrywa przed młodą kobietą głęboko i starannie ukrywane tajemnice. Jeden dzień pokazuje jej, że nie wszyscy są tymi, za kogo się podają. Jeden dzień zmienia... wszystko. • Mniej więcej w ten sposób mogę sucho przedstawić fabułę książki „Miłość i kłamstwa”, jednak to za mało. Zdecydowanie za mało. Ale zacznijmy od początku... Zainteresowała mnie ona głównie ze względu na opis, jaki wydawnictwo umieściło z tyłu książki. Muszę przyznać, że zapowiadała się interesująca historia, która pochłonie mnie na tyle, że skończę czytać jeszcze tego samego dnia, co zaczęłam. Te słowa są po prostu... piękne, idealnie zachęcają, by sięgnąć po kolejną (w moim przypadku pierwszą) historię stworzoną przez Cecelię Ahern. Nie mogę powiedzieć, że są one złudne... Nie mogę powiedzieć też, że jestem zawiedziona, bo byłyby to słowa za ciężkie i nie mogłabym wziąć za nie odpo­wied­zial­nośc­i. Ale powiem, że oczekiwałam czegoś... czegoś innego. Czegoś, co mną, czytelnikiem obyczajówek, wstrząśnie. Myślałam, że coś się będzie działo, że będzie się działo lepiej i więcej. Miałam dostać świetnie stworzonych bohaterów, co sugerowały mi zdania "Sabrina ma tylko jeden dzień na poznanie sekretów mężczyzny, którego rzekomo tak dobrze znała. Dzień, który wydobywa na światło dzienne wspomnienia, historie i ludzi, o istnieniu których nie miała dotąd pojęcia. Dzień, który na zawsze zmieni ją i wszystkich wokół niej"... Ale dość, za bardzo się rozgadałam! W tej historii jest naprawdę dużo bohaterów. Poznajemy całe rodziny różniące się od siebie diametralnie. W moim odczuciu niestety nikogo nie poznajemy na tyle dobrze, by móc przez książkę przejść z sympatią do którejś z postaci (nawet głównej). Sabrina to zwykła kobieta, Fergus to zwykły facet... i nie ratuje go nawet wyjątkowe hobby, bo czytanie wciąż o kulkach momentami mnie nudziło. Aczkolwiek do niego mam najmniej zastrzeżeń. Najlepiej zrozumiałam jego postępowanie i to, co nim kierowało. Nadal niestety wszystko zostało tylko wspomniane, zasygnalizowane czytelnikowi. • „Chciałem kogoś lepszego od siebie. Dopiero później doszedłem do wniosku, że to ja chciałem stać się w ten sposób lepszy, zupełnie jakby Gina mogła mieć na mnie wpływ”. • Początek zapowiadał dobrą historię. Cofnęliśmy się w czasie do lat dzieciństwa Fergusa, który był uczniem nies­praw­iedl­iwie­ traktowanym w szkole i to właśnie on opisywał swoje przeżycia i początki wyjątkowego hobby. Następny rozdział przeniósł czytelników do teraźniejszości widzianej oczami Sabriny, która przybliża swoją sytuację. Dalej wszystko toczy się właśnie w ten sposób – na zmianę. Zabieg dobry, zauważyłam że coraz częściej stosowany w książkach. Pozwala dokładniej wczuć się w sytuacje bohaterów, zobaczyć je z różnych stron. To jest wielki plus, jednak realizacja pozostawia wiele do życzenia... Miałam wrażenie momentami, że autorka próbowała powiedzieć za dużo na raz, a opisy stawały się długie i nudne, ale mało wnoszące. • Mam też duże zastrzeżenia do fabuły. Wyżej napisałam, że myślałam, że coś będzie się działo. Działo się owszem. Ale co? No właściwie to... nic. Wszystko wydarzyło się jednego dnia. Nie wiem, jakim trzeba być robotem i jakim środkiem transportu podróżować, by zdążyć jednego dnia zrobić to, co zrobiła Sabrina. Rano była w pracy, w pracy coś narozrabiała, w szpitalu odkryła pudła dla taty, porozmawiała o tych pudłach z mamą, później wróciła do domu i te pudła rozpakowała, poukładała wszystko na podłodze i poprzeglądała, pojechała do prawnika, do jakiegoś faceta, znów do prawnika, do szpitala, na pole, spotkała wielu ludzi i zdążyła z nimi posiedzieć i porozmawiać... No nie da się tego wszystkiego zrobić w jeden dzień, nawet gdy wstanie się o godzinie ósmej i pominie śniadanie. Owszem, w książce są przywoływane również wspomnienia Fergusa i ludzi z nim związanych, jednak patrzę tylko na poczynania Sabriny. • Jednak nie mogę się tylko czepiać szczegółów... Może po prostu „Miłość i kłamstwa” nie jest w moim guście, może źle nastawiłam się do lektury. Jedno zdanie z opisu na okładce się sprawdziło. Książka skłoniła mnie do refleksji nie tyle o pozornie najzwyklejszych decyzjach (o czym myślę, że napiszę jeszcze niedługo na blogu, bo mam dużo w głowie, a nie chcę aż tak spoilerować książki), co o znaczeniu jednego dnia w życiu i o jego symbolice w książkach. Patrząc pod tym kątem, zamysł był świetny, bo symboliczny "jeden dzień" może wywrócić wszystko do góry nogami i jest rzeczywiście często używany... Ale nadal jestem zdania, że realizacja leży i kwiczy. • „Tam jest ktoś, kto na ciebie czeka, kto chce ci pomóc... Ktoś, kto cię kocha. To powinno motywować cię do wysiłku”. • Kończąc mój już i tak za długi wywód, powiem jeszcze, że... z jednej strony się wynudziłam i trochę "męczyłam" tę książkę, z drugiej jednak uważam, że istnieją czytelnicy, którym może się spodobać, przypaść do gustu, bo to akurat coś, co każdy ma własne. Dla mnie temat książki nie został zrealizowany, a wszystko kręci się wokół jednego (chociaż dzieje się dużo). Ale nie mogę jej odradzić nikomu, nie chcę jej odradzać. Ba! Chcę ją polecić. Przeczytajcie tę książkę i powiedzcie, co o niej sądzicie. Powiedzcie, jakie myśli w was obudziła, bo nawet we mnie jest to dość sporna kwestia. Nie mogę powiedzieć z czystym sumieniem "nie podobała mi się" i kropka. Nie mogę powiedzieć też "wow, po prostu świetne". Mogłabym gadać i gadać, taką mieszaninę uczuć wywołały we mnie „Miłość i kłamstwa”. A to właśnie w książkach cenię. Lubię, gdy pobudzają mnie do myślenia o sprawach, nad którymi bym się nie zastanowiła nawet pod prysznicem.
  • [awatar]
    AsKier
    Myślicie, że życie można zaplanować od A do Z? Spisać cele na kartce, przewidzieć pojawiające się na drodze do przyszłości osoby, problemy i wydarzenia? A może sądzicie, że jak coś postanowicie, to przynajmniej los nie spłata figla i, z odrobiną wysiłku i samozaparcia, dopniecie swego? To jednym może wydawać się nudne, innym natomiast... stabilne. Pytanie jednak brzmi, czy jest możliwe? • Przez kilka lat Grace uważała, że ma nad swoim życiem całkowitą kontrolę i nic nie może jej zaskoczyć. Po rozwodzie rodziców studiowała prawo, ojciec doradził jej przyszłościową specjalizację i wszystko wskazywało na to, że będzie trwała w obecnej sytuacji, w przyszłości zarobi dużo pieniędzy i... no właśnie, i co? Zaplanowała sobie, że w przyszłości pozna "faceta numer dwa", który nauczy ją wszystkiego, co będzie jej potrzebne w relacji z przyszłym mężem. Mąż pojawi się "kiedyś tam", gdy skończy studia i znajdzie pracę w odpowiednim miejscu. Do tego dwójka dzieci i ciepełko rodzinnego życia. Brzmi cudownie, ale nieco absurdalnie, czyż nie? Życie również musiało sobie zakpić z młodej i naiwnej Grace, gdy wyjechała na konferencję studentów prawa do Las Vegas. To jej pierwszy wolny weekend od niepamiętnych czasów, wciąż zaplanowany co do godziny. Basen, nauka, wykład... Dziewczyna zdziwiona odkrywa, że w tym samym czasie w luksusowym hotelu odbywa się konferencja pracowników i fanów porno. Można zadać pytanie, co to ma wspólnego z ułożoną i niewinną studentką? Odpowiedź przychodzi sama, gdy Grace poznaje Carsona Stingera, aktora hete­rose­ksua­lneg­o. Jedna chwila w zepsutej windzie zmienia całe życie zarówno jej, jak i jego. Mimo że mają być w swoich życiorysach tylko epizodem, połączyło ich coś, czego nigdy się nie spodziewali. Coś, czego nie było w planach Grace. • „Czasem na terapię potrzeba wielu lat, a czasem wystarcza jedna niewiarygodna chwila – lata wątpliwości i nienawiści do samego siebie leczy chwila zdumiewającej miłości”. • Życie każdego człowieka jest dynamiczne. Nic nie jest niezmienne, a codzienność pozbawiona emocji i uczuć jest niepełna. Dziś nie jesteśmy tym, kim byliśmy wczoraj. Jutro znów będziemy kimś innym. Ta książka pokazuje ludzi tak prawdziwych, że mogliby żyć gdzieś obok nas. Oczywiście nie zaglądamy im do sypialni, więc o tym nie wiemy. Mia Sheridan podejmuje w „Stinger. Żądło namiętności” temat dość popularny, ale w sposób wyjątkowy i ciekawy. Do tej pory przeczytałam tylko jedną jej książkę, „Bez słów”, i byłam pod niemałym wrażeniem. Jednak jeśli uważacie, że to, co autorka zrobiła w historii, której głównym bohaterem był Archer, to wszystko, na co ją stać... cóż, mylicie się. Moim zdaniem „Stinger...” jest jeszcze lepsze, chociaż przedstawia zupełnie inną historię. Wciąż jest życiowo i zaskakująco, wciąż Mia daje popis swoich umiejętności poprowadzenia fabuły w sposób niek­onwe­ncjo­naln­y i tworzenia niebanalnych postaci o ciekawych osobowościach. • Grace, jak już wiecie, chce być perfekcyjna. Wszystko musi być idealne. Postępuje tak z logicznych powodów i niemal udaje jej się trzymać całe swoje życie w ryzach. Carson jest z kolei jej przeciwieństwem. Chce przeżywać każdy dzień, doświadczać wielu emocji i czuć płynącą w żyłach adrenalinę. Rzekomo w branży erotycznej pracuje, bo lubi seks. Ale czy na pewno? Autorka nie zdradza czytelnikom od razu powodów, dlaczego jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Nie rzuca w nas bohaterem przewidywalnym i bezsensownym, ale pozwala z czasem odkrywać przeszłość i sposób myślenia. Ta dwójka bohaterów jest z dwóch różnych światów, ale – jak wiemy – są tacy ludzie, którzy pojawiają się w naszym życiu po coś. Nie możemy powiedzieć od razu: "o, on zmieni moje życie", ale patrząc na wiele sytuacji z perspektywy czasu uświadamiamy sobie, że od początku "coś było nie tak". Właśnie na tym polega relacja Grace i Carsona, diametralnie zmieniają życie drugiej osoby. • „(...) lubię że pozwalasz mi zajrzeć pod swoją perfekcyjną powierzchowność, bo okazuje się, że to, co tam ukrywasz, jest jeszcze bardziej zachwycające (...)”. • Muszę przyznać, że momentami było bardzo przewidywalnie. Jeszcze zanim przewróciłam kartkę, wiedziałam, co za chwilę przeczytam. Było tak przede wszystkim w pierwszej części książki, noszącej nazwę "Skorpion". Z upływem stron wiedziałam jednak, że nie będzie sielankowo i nudnawo. Kolejna część utwierdziła mnie tylko w tym przekonaniu, bo z historyjki opartej na seksie – o którym za chwilę wspomnę szerzej – zrodziła się historia o problemie istotnym, ale niezauważanym przez zwykłych ludzi. Historia, która pokazała, że wszystko jest możliwe. Wystarczy tylko małe pchnięcie, by sprawy przybrały nieoczekiwany obrót, by wszystko się zmieniło. Na lepsze czy na gorsze, nie mnie oceniać. Tego dowiecie się zapewne sięgając po tę pozycję. • W „Bez słów” Mia Sheridan nie wplatała w fabułę seksu tak często, jak w „Stinger. Żądło namiętności”. Tam stawiała głownie na uczucia, które prowadzą do zbliżenia. Miłość odgrywała główną rolę, miłość trudna i piękna. Tutaj jest natomiast odwrotnie: to seks prowadzi do miłości. W krótkiej notce o autorce możemy przeczytać, że uwielbia snuć opowieści o ludziach, którzy są sobie przeznaczeni. I muszę powiedzieć, że bardzo w niej to polubiłam. Autorka idealnie opisuje uczucia zakochanych, dopełniając je scenami seksu i miłości cielesnej, w takich dawkach, że nie są męczące. Mia pokazuje, że jedno nie wyklucza drugiego, i za to daję jej ogromnego plusa. Opisy zawsze są pełne delikatności i namiętności, nie wulgarne czy przesadzone... No, jak to w erotykach bywa, czasami zbyt idealne. Najlepsze jest jednak to, że opowieści są tak wciągające, że trudno nie pochłonąć jej od razu. • „W życiu spotykamy ludzi, którzy nas ratują, zarówno na duże, jak i na małe sposoby. Czasem ratunek oznacza, że ktoś cię uwolni z ciemnego pokoju bez okien albo wyciągnie z płonącego budynku. Ale znacznie częściej oznacza ratunek od samego siebie, a także to, że warto otworzyć się na miłość, bo miłość wcale nie jest bajką”. • Och, dobra! Przyznam się bez bicia: przeczytałam ją w jeden dzień. Wszystko dlatego, że lubię historie lekkie i przyjemne, jednak poruszające nie tylko moje uczucia, ale ważne kwestie życiowe. Lubię obserwować, jak bohater zmienia się na moich oczach, bierze życie w swoje ręce i zaczyna decydować o sobie, nie zapominając przy tym o innych. „Stinger. Żądło namiętności” pokazuje, że ludzie są w życiu bardzo ważni i potrzebni do właściwego funkcjonowania, ale trzeba żyć z nimi, nie tylko się na nich zdawać. Grace była tylko bodźcem, który wywołał lawinę myśli i decyzji zmieniających rzeczywistość Carsona, i odwrotnie. W każdym człowieku kryje się dobro i wrażliwość, potrzebny jest tylko impuls, który wypuści je na światło dzienne.
  • [awatar]
    AsKier
    Mię Sheridan znacie już zapewne dzięki książkom „Bez słów” i „Stinger. Żądło namiętności”. Dziś chcę przedstawić wam kolejną historię stworzoną przez tę autorkę. Historię piękną i niep­rawd­opod­obną­. Historię, która znakomicie pokazuje, jak wielką rolę w życiu człowieka odgrywa wiara – nawet ta najbardziej absurdalna. Historię, która obrazuje, jak bardzo ludzie są podatni na manipulacje. „Calder. Narodziny odwagi” albo skradnie serce, albo trochę zanudzi. Jak to będzie z wami? Myślę, że powinniście się przekonać po prostu po nią sięgając. A jak to było ze mną? • „– Tak. Wszyscy potrzebujemy azylu. Na świecie dzieje się wiele zła. A niektórzy ludzie chcą mieć poczucie przynależności. (...) Ale nie za taką cenę. • (...) – A jaka jest cena azylu tutaj, Matko? • (...) – Śmierć”. • Wyobraźcie sobie, że gdzieś za miastem, tuż obok cywilizowanego i nowoczesnego świata, istnieje mała wioska, której społeczność żyje według zupełnie innych zasad. Ludzie wyrzekają się wszystkich dóbr współczesności, odrzucają ułatwiające życie technologie i zapominają o przyjemnościach. Do przeżycia, pracy, uprawiania pól mogą używać tylko tego, czym obdarzyła ich natura, ściślej mówiąc – bogowie. Ludzie ci nazywani są robotnikami, nad którymi kontrolę sprawuje zarząd. Hector, przywódca tej społeczności, głosi, że właśnie wyrzeczenia i czystość doprowadzą ich do Elizjum, gdzie mają trafić już niedługo. • Elizjum to piękne miejsce, w którym każdy będzie tym, kim zechce. Będzie bogiem. Calder już jako chłopiec zauważa pewne niep­rawi­dłow­ości­ i sprzeczności w tym, co Hector mówi, a co sam robi. W siedzibie zarządu znajdują się bowiem wszystkie udogodnienia, od prawdziwych toalet po pralki. Mieszkający tam nie muszą się wyrzekać niczego, a i tak będzie im dane trafić do cudownego miejsca. Ponadto przywódcy mają możliwość opuszczania wioski i podróżowania do wielkiej społeczności, czego Calder właśnie pragnie. Jest pewien, że jako jeden z urodzonych wśród robotników, nie sprowadzony przez Hectora z zewnątrz, da radę przedostać się do zamkniętego grona prze­wodn­iczą­cego­ i dowiedzieć się więcej o tym, co jest poza wioską. To niestety nie jest tak łatwe, jak się Calderowi wydaje, a z czasem na światło dzienne wychodzą tajemnice dotyczące jego osoby. Calder musi stawić czoła wielu przeciwnościom i problemom, by spełnić swoje marzenia. Musi być silny i odważny, wytrzymały i sprytny, gdyż Hector popada w szaleństwo, którego powodem jest Eden, dziewczyna, którą sprowadził w wieku ośmiu lat do wioski z zamiarem jej poślubienia. Przedstawił swoim wyznawcom – bo trudno nazwać robotników inaczej – dziewczynkę jako ich przyszłą matkę, której przeznaczeniem jest odegrać znaczącą rolę w przepowiedni... • „(...) niektóre rzeczy tu, na ziemi, także są piękne i sądzę, że należy się nimi cieszyć. Nie zostaliśmy powołani do życia po to, by ich nie doceniać. Nasze nie serca są stworzone, by nie czerpać radości z tego, co zostało nam dane tutaj”. • Nie czytam wielu książek, w których poruszana jest tematyka sekt, więc zapewne nie ocenię „Caldera...” obiektywnie. Jednak przyznaję, że Mia Sheridan nawet tą pozycją pokazała, że trzyma poziom, a fabułę buduje pomysłowo i wyjątkowo. Autorka jest znana jako "miłosna pisarka", która na pierwszym planie stawia relację dwójki zakochanych osób. Tak było w przypadku dwóch wyżej wymienionych książek, jednak tutaj odczułam, że nie miłość gra pierwsze skrzypce, a właśnie ogólny problem sekty, nietypowego niewolnictwa. Ta historia przedstawia czytelnikom grupę ludzi, która uwielbia sprawować kontrolę, a także inną grupę, która jest podatna na manipulacje. Jedni i drudzy nie wychodzą najlepiej na takim podziale, jednak do końca wierzą, że tak ma być i tak jest dobrze. • Zawężę trochę krąg rozważań do naji­stot­niej­szyc­h bohaterów tej powieści. Przede wszystkim główny bohater, Calder, jest taki, jak inni główni bohaterowie książek Mii: jako dziecko sympatyczny, kontaktowy, radosny, gdy staje się mężczyzną robi się ponadto wysoki, umięśniony, przystojny charyzmatyczny i romantyczny. W wielu kluczowych sytuacjach pokazuje swoją odwagę i siłę, które – przez ludzi, którym są nie na rękę – stają się jego wadami i przyczynami cierpienia. Eden z kolei jest... bohaterką Mii: śliczna, zgrabna, długowłosa blondynka o pięknych oczach. Na szczęście żadna z tych postaci nie jest nudna czy sztuczna, a dobrze dopasowana do świata, w którym wszystko się dzieje. Mimo że jest to wciąż nasz świat, jego zasady są zupełnie inne, przestarzałe. Calder i Eden – zapewne dlatego, że są głównymi bohaterami – wyłamują się z obu grup. Podejmują ogromne ryzyko, które doprowadza ich na skraj wytrzymałości... Na koniec świata (dosłownie i w przenośni). • Jednym z lepiej wykreowanych bohaterów był Hector. Dlaczego? Bo budził we mnie ogromną niechęć, czasami wręcz odrazę. Swoje okrutne czyny potrafił tak uargumentować, że w gruncie rzeczy wszystko wychodziło na dobre. Jego... nazwijmy to "metody wychowawcze" były momentami tak okrutne, że nielegalne w danym stanie, a jednak dzięki poddaństwu robotników nic, co działo się wewnątrz społeczności, nie przedostawało się poza jej granice. • „Będę chronił twoje czyste, pełne nadziei serce. Przysięgam ochraniać cię przed wszelkim złem tego świata i zawsze być twoim schronieniem w czasie burzy”. • Historia Caldera wydawała mi się niep­rawd­opod­obna­. Przez cały czas lektury miałam wrażenie, że jest ona o niczym. Wszystko to zmieniło się, gdy zaczęłam ją głębiej analizować przed snem. Myślę, że wielu czytelników odbierze tę książkę inaczej, co jest jej ogromnym atutem. Lubię książki, które nie są banalne i skłaniają do życiowych przemyśleń. „Calder. Narodziny odwagi” nie jest powieścią, w której wątek miłosny odgrywa główną rolę. Czasami był on przewidywalny i prosty. Jednak nawet w tym minusie odnajduję pewną zaletę. Otóż nie mamy do czynienia z historią dwójki dorosłych ludzi, a ledwie nastolatków... młodych dorosłych. Taka relacja jest prosta w rzeczywistości, więc Mia prawdziwie zobrazowała pierwszą miłość. Na naszych oczach ona się rozwija i dojrzewa, gdy zakochani zaczynają się poznawać, przestaje być infantylna. Jak to bywa w książkach Mii Sheridan, uczucie jest znakomicie połączone z miłością cielesną. Autorka pokazuje, jak krok po kroku odkrywać przyjemność i łączyć ją z innymi sposobami okazywania uczuć. W recenzji „Stinger. Żądło namiętności” wspomniałam, że w przypadku jej bohaterów seks prowadził do miłości, z kolei jeśli chodzi o bohaterów „Bez słów”, to miłość prowadziła do zbliżenia. W powieści „Calder. Narodziny odwagi” jest dokładnie tak samo: uczucie dojrzewające w bohaterach latami sprawia, że chcą pokazać je sobie w inny sposób. Jak w przypadku poprzednich książek, miałam wrażenie, że wszystko to znakomicie się dopełnia. • „(...) czyś jest lordem, czy biedakiem, ulicznikiem, czy księciem, pragnę tylko ciebie i nikogo innego. Dopóki starczy tchu, dopóki w proch się nie zmienię, ty, najdroższy, i nikt inny”. • Ale to jeszcze nie koniec przygód Caldera, jeszcze nie było wielkiego finału i jeszcze wiele czeka nas, czytelników, w drugim tomie. Dopiero po przeczytaniu „Eden. Nowy początek” będzie można powiedzieć wszystko o tej historii. Będzie można ją zachwalać bądź krytykować. Jednego jestem pewna: „Calder. Narodziny odwagi” trzymał mnie w niepewności do końca. Były momenty, w których musiałam odetchnąć, bo było mi ciężko na sercu, a informacje były trudne do przetworzenia. To książka bardzo emocjonalna i myślę, że warta przeczytania.
Ostatnio ocenione
1 2
  • Wszystko to co wyjątkowe
    Quick, Matthew
  • Raced
    Bromberg, K.
  • Crashed
    Bromberg, K.
  • Napędzani pożądaniem
    Bromberg, K.
  • Małe życie
    Yanagihara, Hanya
  • Jak najdalej stąd
    Portes, Andrea
Nikt jeszcze nie obserwuje bloga tego czytelnika.

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo