Strona domowa użytkownika

Zawiera informacje, galerię zdjęć, blog oraz wejście do zbiorów.
[awatar]
woojteek
Najnowsze recenzje
1 2 3 4 5
  • [awatar]
    woojteek
    Kolejna przeczytana przeze mnie książka znów spełniła swoje zadanie i totalnie pokręciła mi myśli. Pomimo tego, że siedzę nad recenzją już cztery godziny, to nadal nie mam jeszcze nic, oprócz niewinnego tytułu książki, który skrywa naprawdę niesamowitą i pełną humoru historię. Czy kiedykolwiek ktoś zastanawiał się jak powstają baśnie? Te magiczne i pełne tajemnic opowiadania to tak naprawdę zasługa „Akademii Dobra i Zła”, która prowadzi rekrutację dzieci. Niektóre z nich stają się czarnymi charakterami, a niektóre prawdziwymi bohaterami. Gdy jednak do szkoły przybywają dwie dziewczyny, które trafiają do całkiem innych szkół niż sądziły, czy może teraz w baśni w końcu wygra zło? • „Akademia Dobra i Zła” już od samego początku, kiedy trzymałem ją w rękach i kartkowałem strona po stronie, wywołała we mnie mieszane uczucia, przez co sam nie wiedziałem jak mam ocenić pozycję, która z jednej strony zachwyca, a z drugiej wręcz drażni. Po pierwsze sama okładka przywołała mi na myśl zwyczajną książkę dla dziewczynek, do której trzeba być przygotowanym mentalnie, a najlepiej, gdy ma się dziesięć lat i lubi kucyki. Natomiast opis książki, tak niesamowity i naprawdę zaciekawiający, w zestawieniu z oprawą graficzną wzbudził w mojej głowie cienie wątpliwości, toteż pozostało mi jedynie wstrzymać rozgrzane idee oraz spostrzeżenia i zająć się czytaniem, by choć moja wyobraźnia subiektywnie oceniła powieść. • „Akademia Dobra i Zła” to książka, którą niebywale zapamiętam na bardzo długo, bo gwarantowała mi codzienną dawkę uśmiechu i odkrywanie szczelnie zamkniętego świata, który powoli ujawniał przede mną swoją majestatyczną postawę pełną magii, tajemniczości i niezwykle trafionego humoru, który nadał powieści całkiem innego wyrazu, bardziej świeżego i przy­jemn­iejs­zego­ dla czytelnika. Wraz z biegiem akcji zupełnie rzuciłem w niepamięć moje wcześniejsze wątpliwości w stosunku co do fabuły, która może się okazać dziecinną i zwyczajnie płytką. Historia Sofii i Agaty naprawdę mnie wciągnęła, mimo że jest stosunkowo prosta i nie wymaga od czytelnika nuty zrozumienia czy ciszy, by wszystko pojąć. Już od samego początku dziewczyny ukazały swoją oryginalność i dzięki temu powieść zmieniała się z rozdziału na rozdział, eksponując pomysłowość autora, która tryskała i wylewała się z lektury. Agata okazała się być taką dziewczyną, która jest najwyraźniej zbuntowana, woli samotność i czarne ubrania. Natomiast Sofia to istna księżniczka, która nie wyobraża sobie życia bez kosmetyków, długich różowych sukien i ogórków, poprawiających jej cerę. Wszystko jednak zmienia się, kiedy te dwa mocne charaktery się spotykają i zostają porwane do akademii dla bohaterów baśni. Jedna z dziewczyn od zawsze marzyła o byciu księżniczką, zaś druga o tym, by wreszcie jej kot, nazwany Rozpruwaczem, odgryzł głowę kolejnemu ptakowi. Jednak nic nie poszło po ich myśli. Sofia trafiła do Akademii Zła, gdzie pielęgnuje się brzydotę i uczy dzieci jak zostać czarnymi charakterami, zaś zbuntowana Agata została przydzielona do Akademii Dobra, gdzie już na samym początku oburza wszystkie księżniczki swoim zachowaniem, bowiem prawie zjada latającą wróżkę i później puszcza bąka. Doprawdy nie da się przejść koło tej lektury obojętnie, nie zwracając uwagi na wspaniałą intrygę i fabułę obsypaną mocną dawką śmiechu. Wykreowani przez autora bohaterowie są tak realistyczni, że akcja książki pędzi z prędkością światła, trzymając czytelnika w takim napięciu, że zostaje dosłownie pochłonięty do innego świata, który staje się jego domem. Jak się później okazuje, nic nie dzieje się w naszym życiu przypadkowo, a wygląd zupełnie zmienia postać rzeczy. „Akademia Dobra i Zła” zapewnia każdej osobie lawinę płynnej adrenaliny dzięki szybkiej fabule, która swoją prostotą i brakiem zbędnego owijania w bawełnę trafia prosto do wyobraźni czytelnika i uzyskuje oczekiwany rezultat w postaci świetnej zabawy z lekturą. Fakt, że pozycja nawiązuje do tylu baśni, gdzie Kopciuszek chodził do jednej szkoły z Królewną Śnieżką i czasami spotykali Złą Czarownicę, wcale nie powinien odrzucać starszych czytelników, a wręcz odwrotnie. Uważam, że do tej książki potrzebny jest ogromny dystans, ale także wielka wyobraźnia. Tak jak mówiłem, książka ta nie jest zaszufladkowana dla dzieci, bowiem wątpię czy cokolwiek zrozumiałyby z tej historii i czy w ogóle by ją zapamiętały. Myślę, że tak nowo wykreowany przez autora świat, którego jeszcze w świecie literackim nie było powinien zainteresować rzesze czytelników, które gotowe są splądrować księgarnie. Mnie „Akademia Dobra i Zła” zapewniła wspaniałą zabawę, zupełnie oderwała od rzeczywistości i chlapnęła mi w oczy wspaniałą i słodką dziecinnością, której trochę mi brakowało. • „Akademia Dobra i Zła” to prawdziwa przepustka do tajemniczego świata baśni, gdzie każdy staje się dzieckiem i przeżywa niezapomniane przygody pełne wrażeń i tajemniczych czarów. Moim zdaniem powieść ta w zupełności zasługuje na uwagę wszystkich czytelników, bo zaciera szarą rzeczywistość, zsyłając ogromne dawki humoru. Gorąco polecam!
  • [awatar]
    woojteek
    Morderstwo bądź samobójstwo to w zasadzie najszybsza droga rozwiązania problemów bez zbędnych przeszkód. Wystarczy podciąć sobie żyły, albo strzelić wrogowi prosto w głowę i cała sprawa załatwiona. Niemniej jednak wtedy spokój zapewnia sobie wyłącznie jedna ze stron, ta, która w zasadzie nie złoży już zeznań, lub zatrze ślady i będzie się ukrywać. Wtedy zapewnia ona detektywom masę papierowej roboty i ciągłego odkopywania nowych poszlak, które dopiero po pewnym czasie dają jakiekolwiek rezultaty. Bo przecież żaden morderca nie zostawia po swojej zbrodni karteczki z napisem: „Ja, Jan Kowalski, zabiłem tego człowieka, ponieważ mnie zdenerwował”. Wtedy byłoby za łatwo. A więc wkrocz do świata detektywów oraz teoretycznie nier­ozwi­ązyw­alny­ch spraw i poznaj „33 dni prawdy”. • Książka Thomasa Arnolda trafiła w moje ręce całkiem przypadkowo i już od paru dni przed swoją oficjalną premierą zupełnie wypełniła moje myśli. Cóż, muszę przyznać, że kryminały należą do tych powieści, które się lubi bądź nienawidzi. Więc przed zagłębieniem się w pozycji różne spekulacje krążyły mi po głowie, aż w końcu nie wiedziałem, jak mam się nastawić na fabułę przepełnioną nutą kryminalną. „33 dni prawdy” to powieść dete­ktyw­isty­czna­, która jak gąbka przesiąknięta jest tyloma zagadkowymi sprawami, że wprawdzie wylewają się one z powieści. Niemniej jednak owy przesyt nie jest odrzucający ani nieprzemyślany. Czytelnik może się jedynie nabawić przez to lekkiego zdez­orie­ntow­ania­, ale to chyba całkiem normalne w kryminałach, by wywołać zaskoczenie w momencie kulminacyjnym. Muszę przyznać, że na początku całkowicie pogubiłem się w różnych historiach, które jak kalejdoskop wirowały na kartach powieści. Z jednego tajemniczego zdarzenia znów przechodziłem w następne, całkiem inne i zupełnie odmienne. Cóż, bardzo mnie to zastanowiło, bo przecież czemu autor przedstawia tyle różnorodnych spraw, które w ogóle ze sobą nie współgrają? Jednak moja odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewałem. Wszystko połączyły morderstwa i nic nie okazało się być przypadkowe. W pewien sposób jeszcze bardziej przyciągnęło mnie to do książki, bo poczułem w sobie duszę Sherlocka Holmesa, który musi stawić czoła bardzo zawiłej zagadce zabójstw. Od razu uprzedzam, że nic z tego nie wyszło i żadne moje domysły się nie ziściły. Dlatego jestem niezmiernie zadowolony, gdyż po prostu nie cierpię książek, które są tak przewidywalne, że w cudowny sposób mógłbym opowiedzieć całą fabułę bez znajomości pozycji. „33 dni prawdy” to książka tak zagadkowa i odpowiednio zawiła, aby nie zrazić czytelnika i zarazem go nie znudzić, że zastanawiałem się, jak autor tego dokonał. Naprawdę poziom książki jest bardzo wysoki, a konstrukcja fabuły doprawdy wciąga czytelnika z każdą przeczytaną stroną i rzuca nim po polach wyobraźni jak marionetką. • Muszę przyznać, że zabójstwa i kłębiące się nowe wiadomości są wręcz nieodłączną częścią „33 dni prawdy”, więc jeśli ktoś nie lubi poczuć dreszczu emocji przy dobrej lekturze, to niestety to nie jest książka dla niego. Bez najmniejszego cienia wątpliwości stwierdzam, że cała „krwawa” historia została przedstawiona w bardzo przystępnym dla czytelnika świetle, a to naprawdę ważny element całej książki, bowiem sztuczność całkowicie uchodzi w niepamięć, a my czujemy się, jakbyśmy oglądali świetny film przepełniony adrenaliną, sensacją i szczyptą trafionego kryminalnego wątku rodem ze Stanów Zjednoczonych. Dzieło Thomasa Arnolda przedstawia również wiele naprawdę tajemniczych i niespotykanych postaci, a każda wydaje się mieć coś na sumieniu i być wmieszana w wir kryminału. Ogólnie rzecz biorąc, całym fundamentem fabuły jest samobójstwo byłej zakonnicy, które postanawiają rozwiązać najlepsi detektywi z wydziału zabójstw: James Adams i David Ross. Przyznaję, że mężczyźni są na tyle inteligentni i w dodatku obyci z tak zawiłymi sprawami, że od początku robią na czytelniku ogromne wrażenie swoimi domysłami, a także działaniami mającymi na celu wykryć sprawcę. Naprawdę byłem zachwycony, gdyż przypomniało mi to dawne filmy kryminalne, które oglądałem. Zastanawiałem się wtedy, czy jednak wszyscy mają taki sam mózg, bo przy detektywach czułem się jakby wszystkie szare komórki wyparowały mi przez uszy. Przekonanie to znów powróciło, więc wolałem zatrzymać swoje myśli, bo i tak intryga autora okazała się wprost nie do rozgryzienia. Następnie do głównej sprawy rozpoczynającej książkę pan Arnold sprawnie dorzucił kilka, jak mogłoby się wydawać, małych ziarenek kolejnych zabójstw, które przez całą książkę wydawały się niepotrzebne, ale pod koniec okazały się jedną wielką całością, wielkim planem, który ktoś starannie obmyślił, by zemścić się na wrogach z przeszłości. Najbardziej szokujący był według mnie ostatni rozdział „33 dni prawdy”, gdzie dowiedziałem się rzeczy, o której nawet nie posądziłbym detektywa Rossa. Takie zakończenia książek to ja rozumiem! • Reasumując, „33 dni prawdy” to książka, która już od samego początku zastawia na czytelnika pułapkę i nie pozwala choćby na chwilę się nudzić, gwarantując olbrzymią dawkę strachu, ale także prawdziwą ulewę ciekawości i zafascynowania. Jedno jest pewne, na każdym kroku czekają zagadki, a czytelnik staje się częścią mrożącego w żyłach świata. Polecam!
  • [awatar]
    woojteek
    Tematyka post­apok­alip­tycz­na jest jedną z tych, która od pewnego czasu zyskała bardzo dużą popularność w związku z licznymi przepowiedniami, występowaniem tajemniczych zjawisk przyrodniczych, a także czystą ciekawością ludzi, którzy chcą ujrzeć i zapoznać się z obrazem końca życia na niebieskiej planecie. Trudno więc dziś nie dostrzec spektakularnych produkcji czy wstrząsających książek, które wręcz zalewają rynek, prześcigając się w pomysłach, aby jak najbardziej zszokować ludzi i jednocześnie godziwie zarobić. Muszę przyznać, że wątki dotyczące strasznej apokalipsy, która zbiera ogromne żniwo, oraz przedstawianie najc­zarn­iejs­zych­ scenariuszy końca świata wcale nie należą do moich ulubionych motywów, a nawet twierdzę, iż czasami długi łańcuch katastrof zamiast wywoływać strach, powoduje śmiech. Dlatego też zadecydowałem, by tym razem wkroczyć odważnie do całkiem innej historii w cieniu apokalipsy i zapoznać się z powieścią „Dopóki nie zgasną gwiazdy”, by przekonać się na własnej skórze o trafności moich przekonań. Czy nie żałuję swojej decyzji? • Dzieło Piotra Patykiewicza już od pewnego czasu przykuło moją uwagę, jednakże mimo szczerych chęci zapoznania się z nim, wciąż wypełniał mnie strach i obawa, że nie sprostam zadaniu i nawet nie dokończę książki. Po prawdziwej burzy myśli zadecydowałem, aby wkroczyć do świata myśliwych, mcharzy, złomiarzy, sygnalistów oraz gońców i muszę przyznać, że wcale tego nie żałuję, bo powieść naprawdę mi się spodobała pod wieloma względami. Jednym z nich jest wykreowana przez autora Ziemia, która po Upadku nie wygląda tak jak wcześniej. Zginęło wiele ludzi, zaginęły dorobki cywilizacji, a nad światem roztoczyła się peleryna śniegu i mrozu. Pytaniem jest, czym jest ów Upadek? Już od początku pozycji zacząłem się nad nim głowić, jednak w czasie trwania fabuły cały czas bohaterowie odwołują się do wielkiego przełomu w życiu ludzkości, tłumacząc Upadek, jako zepchnięcie Lucyfera przez Boga z Nieba. Z tego względu nastała wieczna zima i na planecie pojawiły się Świetliki- latające nocą niebieskie kule, które są uważane jako demony i zagnieżdżają się w ciałach ludzi. Muszę przyznać, że taka koncepcja post­apok­alip­tycz­na wydaje mi się o wiele ciekawsza niż nastające po sobie kataklizmy, bowiem autor dołożył do niej szczyptę fantastyki, która wprawdzie nie jest wszechobecnie zauważalna, niemniej jednak nadaje powieści trafionego smaku. W dalszych rozdziałach "Dopóki nie zgasną gwiazdy" natrafiamy na kolejną definicję Upadku. Tym razem spotykamy się z tezą, iż na Ziemię spadła kometa, a nie Lucyfer, jednak zacofani ludzie postanowili wytłumaczyć sobie ową sytuację drogą wiary, co całkowicie mija się z prawdą według uczonych. Pewnie już każdy zauważył fakt, iż powieść Patykiewicza nie należy do lekkich książek, które czyta się dla zabicia czasu. Zdecydowanie "Dopóki nie zgasną gwiazdy" jest lekturą bardzo ambitną i zarazem ciekawą, jednakże wiele razy, kiedy nie byłem skupiony na fabule, całkowicie się rozpraszałem i musiałem czytać dany fragment drugi raz, bo nic z niego nie rozumiałem. Wydaje mi się, że jedynym minusem książki jest chwilowo ciągnące się urywki fabuły, kiedy wręcz nastawiałem się na akcję, a ona nadchodziła zbyt wolno. Oprócz tego uważam, że cała fabuła naszpikowana jest tajemnicami i mrocznymi sekretami, które tylko czekają aż czytelnik zacznie je rozwiązywać i powoli układać w jedno wielkie rozwiązanie zagadki. Od pierwszych stron tomu mamy również przyjemność towarzyszyć Kacprowi, głównemu bohaterowi powieści, dzięki któremu można obserwować zmiany w zachowaniu ludzi i ich nowe zwyczaje. Powszechnie znane nam szczury, które budzą odrazę wśród społeczeństwa, w świecie szesnastolatka są uznawane jako zwierzęta bardzo mądre i smaczne, a nawet są szkolone do odnajdywania ciał w ruinach. Natomiast zwyczajne przekonania, tok myślenia, a także powszechne zabobony zostały całkowicie zmodyfikowane przez czas i ludzi, którzy przetrwali Upadek i zadomowili się na szczytach gór w obawie przed krążącymi wszędzie Świetlikami. Można powiedzieć, że akcja całej powieści roztacza się pomiędzy latającymi demonami, życiem na post­apok­alip­tycz­nej Ziemi i przygodami głównego bohatera, które doprawdy łączą się w jedną i spójną całość. Jedno jest pewne, prawdziwe lawiny intryg oraz naprawdę trafione przygody i wędrówki Kacpra zapewniają niesamowite wrażenia, które zapamiętam naprawdę długo. Cóż, przyznaję, że motyw apokalipsy naprawdę może zainteresować i wciągnąć. Jeśli nie wierzycie, to przeczytajcie "Dopóki nie zgasną gwiazdy" i się przekonajcie! • Podsumowując, powieść „Dopóki nie zgasną gwiazdy” częściowo rozwiała moje wątpliwości i zdecydowanie zmieniła postrzeganie tematyki post­apok­alip­tycz­nej, która nie była przeze mnie pozytywnie odbierana i wręcz odpychała. Dzieło Piotra Patykiewicza to idealna powieść na długie i upalne dni, bowiem niesamowicie przerzuca czytelnika do świata wiecznego śniegu i zabójczego mrozu, studząc jego rozgrzaną do czerwoności wyobraźnię. To pełna wrażeń przygodna, dzięki której możemy poznać tradycje ludności zamieszkałej na szczytach gór oraz ciekawą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wykreowanej Ziemi. Mroźno polecam! • [Link]
  • [awatar]
    woojteek
    Magia bardzo często pojawia się w literaturze, dodając każdej historii odrobiny fantastycznych, wręcz abstrakcyjnych pierwiastków, które pozwalają oderwać się od szarej rzeczywistości. Jednak problemem jest fakt, że motyw ten jest dosyć nieokrzesany i beztroski, toteż nieumiejętnie wykorzystywany może całkowicie zburzyć całą fabułę i kompletnie ugasić cały potencjał powieści. Zapanowaniem nad tajemniczymi czarami tym razem podjął się J.D. Horn, amerykański autor, który wkroczył w świat współczesnej magii wiedźm, kryjących się za każdym rogiem. Co z tego wynikło? Przekonajcie się. • Dzieło stworzone przez J.D. Horn z pewnością znalazło już poparcie wielu czytelników, którzy uwielbiają książki naszpikowane mrożącymi w żyłach tajemnicami i zabójczą magią. Myślę, że starannie dopracowana fabuła wraz z niesamowitą pomysłowością autora tworzą idealny duet, który czyni tę książkę naprawdę wartościową i godną uwagi. Niemniej jednak pomimo samych dobrych stron powieści, zauważyłem dosyć widoczne minusy, które mocno wpłynęły na całą historię Marcy, której rodzina należy do najpotężniejszych rodów wiedźm. Savannah, miejsce, gdzie przenosimy się za pomocą wyobraźni, już od samego początku emanuje ze stronic powieści zagadkową energią, rozsyłając zaskoczenie i jednocześnie zagubienie, co naprawdę intryguje czytelnika, wysyłając jednocześnie impuls, iż na pewno się nie zanudzimy. Ogólnie rzecz biorąc, sam wstęp historii w mieście czarów zaskoczył mnie idealnym pomysłem wykreowania głównej bohaterki, jako przewodniczki po mieście, która wdraża nas do pozycji małymi krokami. Niemniej jednak wcale nie uległem urokowi małych uliczek, sekretnych rzeźb czy starych cmentarzy, co bardzo mnie zdziwiło, bowiem odczuwałem pewnego rodzaju opór. Zastanawiam się czy to fabuła utworzyła ścianę, oddzielając czytelnika na tyle, by pozostał na granicy zainteresowania a znudzenia, czy to książka ukazała na wstępie pierwszą wadę, gdyż istotą jest fakt, że rzuca czytelnika na głęboką wodę. To od niego zależy czy uniesie się i popłynie w oceanie pomysłowej fabuły, czy jednak utonie, dusząc się gęstą akcją. Jestem dosyć wytrwałym czytelnikiem i zawsze staram się czytać książkę do końca, choćbym miał toczyć z nią ciężki bój, a potem sprawnie wyławiam z niej dobre i złe strony. Jednak powieść „Ród” postanowiła całkowicie mnie zaskoczyć i na początku objawiła się, jako zamknięta skrzynia, którą nie sposób było otworzyć, aczkolwiek z każdą chwilą spędzoną razem z główną bohaterką, Marcy, otworzyła przede mną swój skarb, z czego jestem niesamowicie zadowolony. • Z miejsca przyznaję, że do powieści powinni przede wszystkim dołączyć małą mapę obrazującą Savannah, żeby sprawnie móc popłynąć z nurtem fabuły i nie dać się wciągnąć w wir zakłopotania, któremu niestety się poddałem. Natłok anglojęzycznych nazw w zestawieniu z falą najrozmaitszych obiektów ułożonych starannie w mieście i pędzącą akcją naprawdę nie daje czytelnikowi zaczerpnąć tchu. Jednakże moim największym problemem przy czytaniu pierwszej części serii „Wiedźm z Savannah” była dziwna obojętność, która ciągnęła się prawie przez całą pozycję. Zanurzając się w rozgrzaną i żywą historię, która działa przecież jak narkotyk, byłem zupełnie rozkojarzony, a gdy wracałem do powieści po dłuższej przerwie, musiałem przypominać sobie, co wydarzyło się wcześniej, bo zdarzenia bardzo szybko uciekały mi z głowy. Sam się dziwię, czym moja obojętność była spowodowana. Możliwe, że to zmęczenie szkołą lub przesileniem wiosennym, ale bardzo utrudniło mi to czytanie, odbijając się na postrzeganiu książki. Natomiast należy przyznać, że pędzącą wciąż akcję „Rodu” można porównać bez zastanowienia do świecącej żarówki, która momentami gasła, zaś niekiedy wprost raziła. W gruncie rzeczy jest to bardzo dobry obraz całej szaty fabuły pełnej urozmaicenia i czyhających na każdym kroku zagadek do rozwiązania, ponieważ czytelnik ani się nie nudzi, ani też nie doznaje przesytu. Zaś sama fabuła książki Horna jest bardzo pomysłowo ułożona, można by nawet stwierdzić, że układał ją prawdziwy fachowiec, gdyż wygląda ona jak imponująca i zaczarowana mozaika. Każdy, nawet najdrobniejszy element tworzy na końcu jedną, spójną całość. Jeden obraz, który sami odkryliśmy i który cieszy nasze oczy. Po przeczytaniu tajemniczej powieści wypełniło mnie dziwne uczucie, które zwykle towarzyszy ostatnim częściom serii. Okazuje się, że albo „Ród” jest tak dobrze wykreowany, albo autor pozwolił sobie na zbyt dużo i uwolnił tyle pomysłów, ile tylko się zmieściło w fabule, aczkolwiek wcale nie miałem takiego wrażenia w czasie czytania lektury. Dlatego też jestem niezmiernie ciekawy innych tomów J.D. Horna. Pojawiająca się w dziele magia jest bardzo elastyczna i trafiona, ponieważ w niektórych momentach nie wydaje się, by odgrywała pierwszoplanową rolę, niemniej jednak wciąż istnieje i jest kluczowym fundamentem powieści. Trzeba przyznać, że kolejna historia o czarach zobrazowała kolejny ich obraz, kolejne postrzeganie, które dołączam do jak najbardziej udanych. Z każdą pozycją mam także wrażenie, iż temat magii jest niewyczerpalny i doprawdy nie nudzi się innym obliczem, nie przywodząc jednocześnie na myśl Harrego Pottera. W książce J.D. Horna mamy tak naprawdę dwa typy magii, które istnieją współcześnie. Tą czystą, która pochodzi z pokolenia na pokolenie i nieczystą, praktykowaną wbrew zasadom. A więc bardzo zastanawia sam fakt, że powszechne wróżki mogą mieć coś wspólnego z przedstawioną w powieści Matką Jilo, która rzucała uroki miłosne, sekretne czary, ale jednak była obiektem drwin i odrazy. Kolejną ważną sprawą w książce są bohaterowie. Cóż, potocznie można stwierdzić, że „każdy jest z innej parafii” i ma to jak najbardziej pozytywne znaczenie. W „Rodzie” spotykamy wiedźmy, duchy, golemy, ale także zwyczajnych ludzi, którzy nadają historii bardziej przyziemny charakter. Natomiast, jeśli chodzi o sprawę przewidywalności, koniec pierwszej części historii wiedźm jest jednym z lepszych, które ostatnio przeczytałem. J.D. Horn na początku kusi czytelnika historią, a później sprawnie nim manipuluje, uzyskując zamierzony skutek. Zakończenie naprawdę należy do jednych z najbardziej nieprzewidywalnych i zaskakujących, toteż od razu chce się przeczytać kolejną część serii. • Reasumując, powieść „Ród” jest naprawdę trafioną pozycją, która jak klucz otwiera czytelnikom drzwi do tajemniczego świata przeszytego na wskroś złocistymi wstęgami zabójczej magii. Historia dosłownie wciąga czytelnika i niezwykle nim manipuluje, ukazując współczesny obraz czarowania i rodziny pełnej wiedźm tajemnic. Gorąco polecam! • [Link]
  • [awatar]
    woojteek
    Wprost uwielbiam powieści, w które sprawnie wpleciony jest tak popularny motyw jak magia, bowiem to za sprawą czarów możemy wprost z fotela przenieść się do odległych krain przepełnionych tajemniczymi istotami i zaczarowanymi opowieściami, które naprawdę uzależniają, pozostawiając w tyle szarą rutynę i nudę. Jednak z każdą poznaną lekturą dochodzę do wniosku, że to doprawdy niewyczerpalne źródło pomysłów zaskakujących za każdym razem najbardziej wymagających czytelników. Od autora bowiem zależy jak zobrazuje magię widzianą swoimi oczami. Tym razem mam przyjemność po raz kolejny zagłębić się w twórczość J. D. Horna, a dokładnie w drugi tom bestsellerowej serii zatytułowanej "Wiedźmy z Savannah", w której ujawnia się kolejne oblicze magii, tej współczesnej, krążącej dookoła nas. Czy tym razem zawiodłem się na pozycji z ulubionym motywem? • Na samym początku muszę przyznać, że pierwszy tom serii był dla mnie wielką zagadką i sam nie wiedziałem, co mam o nim myśleć. Z jednej strony naprawdę dobrze wykreowani i realistyczni bohaterowie oraz świetna fabuła, która wciąż zawija się i kręci, myląc czytelnika, a wszystko to utrzymane w humorystycznej i chwilami nieco mrocznej atmosferze. Natomiast z całkiem innego punktu widzenia czytając "Ród", doświadczyłem pewnego dziwnego zjawiska, które często mi się nie przytrafia, bowiem przy chłonięciu lektury częściowo zamroczyło moją wyobraźnię, co spowodowało silną dezorientację. Toteż z ogromną niec­ierp­liwo­ścią­ czekałem na "Źródło", które z jednej wielkiej niewiadomej przerodziło się w naprawdę znakomitą niespodziankę, zaskakując mnie nad wyraz pozytywnie. • "Źródło" jest pozycją, która całkowicie skradła moją wyobraźnię już od pierwszych stron, które zagłębiałem z zadziwiającą lekkością i szybkością. Zdecydowanie drugi tom "Wiedźm z Savannah" znacznie lepiej obrazuje rozwijający się pomysł autora, zapewniając prawdziwą dawkę potężnej magii, która na pewno nie odbije się czkawką, a wręcz uzależni czytelnika do tego stopnia, że nie będzie mógł się oderwać od lektury. Co więcej, darzeni przeze mnie ogromną sympatią bohaterowie książki powracają w wielkim stylu ze zdwojoną siłą, wciągając do kontynuacji tajemniczej przygody w Savannah, dodając szczyptę trafionego humoru. I wreszcie docieram do sedna sprawy, którą jest jedna z przedstawionych w "Źródle" postaci, którą uważam za jedną z moich ulubionych i którą na długo zapamiętam, wyobrażając sobie styl jej chodzenia, mówienia i czarowania. Osobą, którą przybliżam jest Matka Jilo, staruszka pełna skrywanych tajemnic, czarownica, która charakteryzuje się "pożyczaniem" mocy, bo sama jej nie posiada oraz kobieta znana ze swojej magicznej działalności, w której rzuca uroki, wiąże magią uczucia czy spełnia te najczarniejsze życzenia klientów. Za pieniądze oczywiście. Możecie mi wierzyć, że nie sposób jej nie lubić, kiedy rzuca na lewo i prawo wyzwiskami, ukazując swą bezczelną naturę przepełnioną czarnym humorem. Natomiast wracając do najważniejszej bohaterki w "Źródle", Marcy, jest to naprawdę przyjazna dziewczyna, z którą poznajemy świat pełen zagadek i która od razu wzbudza sympatię u czytelnika przez realistyczne ukazanie i brak sztuczności. Muszę przyznać, że wszystkie wykreowane przez autora postacie wykazują się prawdziwością i z ogromną łatwością dołącza się do nich w trakcie trwania fabuły. • Naprawdę trudno jest oderwać się od drugiej części serii o wiedźmach choćby na chwilę ze względu na bombardujące czytelnika intrygi. Z jednej strony pojawia się postać, która od lat nie żyje, zaś z drugiej strony poznajemy szczegółowo naturę oraz zakręcony świat Marcy, sekrety rodziny Taylorów czy całego miasta Savannah. Autor naprawdę postarał się, żeby zrobić dobre wrażenie i wprowadził wątek kryminalny, który szokuje i zadziwia jednocześnie. Jedyną moją obawą co do powieści jest to, iż J. D. Horn zapewnił w "Źródle" tak wysoki poziom oraz tyle wspaniałych pomysłów, że trzecia część historii przyniesie same resztki nietrafionych idei i zużytych już wątków. Cóż, liczę na to, aby moje przypuszczenia się nie ziściły. • Podsumowując, kontynuacja cyklu "Wiedźmy z Savannah" okazała się być lepsza od swojej poprzedniczki, bowiem już od samego początku wzięła czytelnika w swoje objęcia i zaprosiła do współczesnego świata przepełnionego magią do granic możliwości, gdzie nawet po ulicach kręcą się złe siły, a za byle rogiem możemy spotkać duchy. Jedno jest pewne, "Źródło" zapewni ci deszcz ognistych intryg oraz prawdziwą lawinę dobrej zabawy pomieszaną z lekkimi wątkami krym­inal­isty­czny­mi. Dzieło J.D. Horna to mieszanka wybuchowa, przy której zapomnisz o całym świecie. Gorąco polecam! • [Link]
Ostatnio ocenione
1 2 3 4
  • Droga do domu
    Gyasi, Yaa
  • Głód
    Caparrós, Martín
  • Dziewczyna z pociągu
    Hawkins, Paula
  • Zakon Mimów
    Shannon, Samantha
  • Próba żelaza
    Black, Holly
  • Dziewczyna ognia i cierni
    Carson, Rae
Należy do grup

grejfrutoowa
Olciaczar
ksiazkomania

Projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego
Dotacje na innowacje - Inwestujemy w Waszą przyszłość
foo